Każdy może upaść, ale nie każdy zdoła się podnieść - Terapia reminiscencyjna.

Zakończenie 
 
Przez dwa lata spisywałem wspomnienia z dzieciństwa, wprowadziłem je na bloga i zamieściłem w interneciehttp://gryprl.blogspot.com/. Celem pisania była moja rehabilitacja. Pisałem, tak pisałem i powstało to oto dzieło.
Moim mottem przewodnim było: "Ocalić od zapomnienia wspomnienia z dzieciństwa".  
W opowiadaniach chciałem przybliżyć podwórkowe gry i zabawy mojego dzieciństwa.


Piłka nożna graliśmy w nią non stop. Rozgrywaliśmy mecze klasowe na małych dużych boiskach po kilku lub kilkunastu. Graliśmy w gry takie jak: słupek poprzeczka, chińczyk, na duże czy na małe bramki, gra w zbijanego na siatkach, król o blok , król o siatkę, siatko-noga, gra w dziada. Uczyliśmy się i doskonaliliśmy elementy gry zespołowej w piłkę siatkową poprzez zabawy takie jak: gry uproszczone na trzepaku, na trawniku, na boisku, gra w śledzia, w zbijaka. Gra w koszykówkę, nauka i doskonalenie elementów koszykówki odbywało się poprzez rozgrywanie meczyków jeden na jeden dwa na dwa czy zabawy np: dwa odbicia, rzuty z wybranego miejsca, gra w króla. 
Piłka ręczna doskonalona była na boiskach podwórkowych poprzez gry i zabawy mecze uproszczone przeważnie na jedną bramkę, konkursy rzutów wolnych i inne. Podczas gier i zabaw na podwórku na każdym kroku występowała gimnastyka: wyskoki, przewroty. podczas gier zespołowych, ćwiczeń na trzepaku, chodzeniu po ogrodzeniach, siatkach, drzewach. Elementy gimnastyczne takie jak wymyk, odmyk, poziomka, zwisy, stania na rękach przewroty, ćwiczenia równoważne towarzyszyły nam na każdym kroku. Taniec, pływanie, rajdy piesze, rowerowe, gra w tenis ziemny i stołowy występowały w naszym życiu podwórkowym na co dzień. Lekkoatletyka występowała jako podstawa naszych zabaw chód, biegi krótkie długie, skoki w dal, wzwyż, podskoki, przeskoki, rzuty, przerzuty, upadki. Były takie zabawy podwórkowe, które kładły większy i mniejszy nacisk na daną konkurencję lekkoatletyczną. Skoki do piaskownicy to nic innego jak skok w dal. Rzuty kulkami ze śniegu i gugułami czy kamieniami to nic innego jak doskonalenie rzutu w dal. Zabawy w ganianego biegi krótkie, długie. Były też gry i zabawy ruchowe jak: sztafety, gry w dwa i cztery ognie, zbijanego, zabawa w wywołuję, dziada, syfa czy wampirów itp.
Zabawy zimowe takie jak: bitwy na kulki ze śniegu, zjazdy z górki na sankach czy jazda na łyżwach.
W grach i zabawach podwórkowych zarówno letnich jak i zimowych, indywidualnych jak i zespołowych można odnaleźć podstawowe cele wychowania fizycznego tj. kształtowanie sprawności, umiejętności, opanowanie umiejętności, zasad  zespołowych gier, działania wychowawcze.
              Wielu moich znajomych z którymi dorastałem los porozrzucał po całym świecie. Chciałem im przypomnieć w opowiadaniach jak w czasach dzieciństwa spędzaliśmy czas na podwórkowych grach i zabawach. 
 
 
 
         Współczesna młodzież spędza czas wolny trochę inaczej niż my w tamtych czasach. Ich gry i zabawy odbywają się przeważnie w wirtualnym świecie na urządzeniach multimedialnych. Pewnego dnia mój nastoletni syn oznajmił mi, że po południu gra z kolegami w grę komputerową. W moim wyobrażeniu było to spotkanie z kolegami w pokoju syna. Południe dobiegło  a ja nie słyszałem żeby ktoś przyszedł do syna. Poszedłem do pokoju i pytam i co z tymi kolegami, przychodzą? Syn odpowiedział mi, "już gram z kolegami od godziny". Gra odbywała się na wirtualnym serwerze. Syn siedział sam w pokoju przed komputerem z założonymi na uszy słuchawkami i mikrofonem przy ustach i grał z kolegami w grę.


Każdy z graczy siedział u siebie w domu przed swoim kompem. A syn mówili, że grają razem. Różnica jest taka, że my graliśmy na podwórku bawiąc się, przebywając razem ze sobą a współczesna młodzież gra na serwerach przebywając osobno, każdy w swoim domu ale mówią, że grają razem.
Źródło: youtube Kabarety - dzisiejsza młodzież bez prądu


Od tej chwili postanowiłem synowi systematycznie opowiadać o grach i zabawach mojego dzieciństwa i pokazywać ich pozytywne aspekty a w międzyczasie pisałem bloga. Blog powstał w oparciu o historie z mojego dzieciństwa. Podczas pisania miło było wyruszyć w podróż w czasie do czasów dzieciństwa i poprzypominać sobie tamte czasy. Wszystkie zabawy i sytuacje miały miejsce w moim dzieciństwie. Celowo nie podawałem żadnych nazw ani imion osób. Te osoby które brały udział w opisanych zabawach będą wiedzieć o kogo w nich chodzi. Wielu z Was czytających zapewne stwierdzi że brało udział w podobnych zabawach na swoich podwórkach, Polskich miast, wsi i miasteczek. Zabawy zapewne były takie same lub podobne mogły inaczej się nazywać ale zawsze chodziło o to samo czyli dobrą zabawę. Mam nadzieję że podczas czytania opowiadania wprowadzą was w sentymentalną podróż w czasie. Miłego wspominania. 
Technologia komputerowa, różnica 30 lat. Źródło: youtube


  Zastosowanie terapii reminiscencyjnej podczas pisania opowiadań.
 

Zastosowana przeze mnie terapia polega na odwoływaniu się do historii z dzieciństwa, do przeżyć i doświadczeń z wcześniejszych okresów życia głównie etap szkoły podstawowej czasami średniej, studiów i pracy zawodowej jeśli były kontynuacją wydarzeń. W swoich działaniach używałem różnego rodzaju bodźców takich jak stare fotografie - portale społecznościowe, muzyka - kanały muzyczne z minionych lat. Ważne wydarzenia, które sobie przypominałem w ten sposób, że wieczorami przed snem robiłem "burze myśli i wspomnień" a rano kolejnego dnia stymulując się fotografiami i muzyką spisywałem wspomnienia. Wspomagałem się również  przedmiotami dawniej używanymi czy filmami z tamtych okresów, żeby przeżyć raz jeszcze miniony czas. W terapii mogłem wejść nieco głębiej w emocje czy przeżycia jakie towarzyszyły moim wspomnieniom. Mogłem dzięki tym działaniom odnaleźć pozytywne emocje, które stymulowały mnie i dodawały motywacji by uczestniczyć w terapii na co dzień. Z początku na spisywaniu bloga a później na systematycznym poprawianiu go. Do realizacji terapii zorganizowany miałem pokój multimedialny w którym mogłem oglądać filmy, zdjęcia, słuchać muzyki siedzieć na fotelu, leżeć na łóżku, chodzić na bieżni czy jeździć na rowerze stacjonarnym podczas tych czynności.  Również wykorzystywałem bodźce zapachowe takie jak zapach chleba, lawendy czy fiński zapach "terwa", dym brzozowy który nie wiem czemu kojarzył mi się z dzieciństwem. Większość moich wspomnień z dzieciństwa związanych jest z miejscami blisko których obecnie mieszkam więc odwiedzałem te miejsca, pobudzały one wspomnienia. Wiele z tych miejsc już nie ma, wiele z nich się bardzo zmieniło ale mimo to przebywanie w ich pobliżu działało na mnie pozytywne. Po spisaniu bloga i zamieszczeniu go w internecie kolejnym etapem terapii było systematyczne poprawianie go czyli czytanie i dokonywanie drobnych korekt. Fajne jest to, że nie muszę po zakończeniu zamieszczania na blogu spisanych wspomnień kończyć terapii, mogę ją kontynuować poprzez systematyczne poprawianie wpisów i oddawać się jej do dnia dzisiejszego.

Trochę o mnie i wydarzeniu które zmieniło moje życie.
W wieku 36 lat przeszedłem operację i powikłania po niej spowodowały, że jestem osobą niepełnosprawną.


Przed operacją byłem aktywny zawodowo zajmowałem się sportem. Byłem nauczycielem wychowania fizycznego, ratownikiem wodnym, instruktorem pływania, instruktorem piłki ręcznej, instruktorem piłki nożnej. Zarówno sam aktywnie uprawiałem sporty jak i uczyłem innych.
Prywatnie jestem ojcem dwójki dzieci.

Krótki film o wydarzeniu które zmieniło moje życie




Mój stan wymaga systematycznego usprawniania a co za tym idzie nakładów finansowych i w związku z tym założyłem subkonto w fundacji Słoneczko, na które można przekazać 1% podatku.

KRS 0000186434  
cel szczegółowy 1,5% - 265/R Rolecki Rafał




Fundacja Osobom Niepełnosprawnym "Słoneczko"
77-400 Żłotów, Stawnica 33A
nr: 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010
z dopiskiem 265/R Rolecki Rafał - darowizna

MEDtube to największa w Internecie biblioteka filmów medycznych tworzona przez samą społeczność. https://medtube.pl/users/rafal-rolecki

100 - Gry i zabawy zręcznościowe

Dzieciństwo jest jak gra chcesz ją jak najszybciej przejść a później żałujesz że się tak szybko skończyło (powiedzenie - Autor nieznany). W czasie mojego dzieciństwa gier i zabaw zręcznościowych na podwórku było bardzo dużo. Postaram się przybliżyć te najbardziej popularne. W niektóre bawili się tylko chłopcy a w niektóre tylko dziewczęta. Głównymi miejscami przeprowadzania tych zabaw było: szkoła i podwórko. W szkole zabawy odbywały się przeważnie przed i po zajęciach i w przerwach międzylekcyjnych. Zabawa poza szkołą oznaczała czas poza zajęciami i miejsca takie jak podwórko, plac zabaw, boisko i nasze mieszkania. Zabawy zręcznościowe wypełniały też czas wolny, na rajdach, wyprawach, koloniach, obozach, oazach czy wagarach szkolnych.  



Były szkolne i pozaszkolne ale i z podziałem dla chłopców i dla dziewcząt. W tamtych czasach i naszym wieku wstyd było się bawić chłopakom w gry przypisane dla dziewcząt. Jedną z takich gier dla dziewcząt była zabawa sznurkiem. Oplatało się obie ręce sznurkiem który przeciągało się odpowiednio palcami druga osoba zdejmowała ten sznurek i oplatała swoje dłonie w taki sposób aby sznurek tworzył różne formy przestrzenne. Następnie pierwsza lub kolejna osoba zaplatała ten sznurek itd. jedna osoba po drugiej w taki sam sposób. Nie wiem co w tym widziały dziewczyny ale potrafiły tak stać w grupie i bawić się godzinami. My, chłopcy nie widzieliśmy w tej zabawie nic ciekawego. Nie było w niej żadnej formy rywalizacji, więc nas ta zabawa nie kręciła ale dziewczęta świetnie się w nią bawiły. 
 
 
Kolejna zabawa piłką wypchaną wiórami zawieszoną na gumce. Może nie była rewelacyjna ale ciekawsza niż sznurki na rękach. Można było komuś dla żartu "przyfasolić" taką piłką na gumce. Czasami zabierało się te piłki, zabawki dziewczynom i wykorzystywało przez nas w sposób chuligański, przyfasoliło się komuś taką piłką albo rozbujało i wyrzucało w powietrze a piłka lądowała na dachu albo drzewie.


Piłki na gumkach kupowało się przeważnie na odpustach kościelnych albo robiło samemu. Piłka przypominała zabawkę jojo ale gumka nie nawijała się na piłkę jak na krążek. Konstrukcja była bardzo prosta, zastosowane materiały do wykonania było przeróżne. Zrobienie takiej zabawki to była chwila moment trzeba tylko było mieć odpowiednie materiały: wióry, gąbka, wata, sznurek, gumka do majtek, gumki z ubrań. wychodziła piłka o średnicy ok 5-7 cm opleciona gumką wypchana trocinami, watą, gąbką. Zabawa polegała na odbijaniu piłeczki trzymając za gumkę w różnych kombinacjach. Szału to nie robiło ale zabawa jakaś była. Zawijało się gumkę na palcu środkowym i odbijało piłkę o wewnętrzną część dłoni kręcąc ją i wymachując.  Kolejna gra w ciupy. 



W grę grali zarówno chłopcy jak i dziewczęta, w szkole i na podwórku. Do gry potrzebne były drobne kamyczki, które należało w odpowiedni sposób podrzucać i łapać, zaliczając kolejne etapy trudności. My w naszej wersji podwórkowej graliśmy kostkami do gry w kości, piłeczkami z kauczuku i kamieniami. Gra kamyczkami była najczęściej stosowana. Kamyczki po rozsypaniu nie rozpraszały się za bardzo co ułatwiało ich zbieranie. Może też dla tego kamyczkami, że były łatwo dostępne i można było dobrać odpowiednie ich kształt i rozmiar. Jeśli dany kamyczek nie pasował to się go wyrzucało i szukało innego. Gdy podczas gry w szkole nauczyciel zabrał nam kamyczki do gry to była mała strata i na przerwie szło się przed szkołę i zbierało następne. 


W okresie uczęszczania przeze mnie do szkoły podstawowej bardzo modna była Kostka Rubika. Zabawa ta polegała na układaniu kostki. Była ona bardzo modna w okresie mojego dzieciństwa zarówno wśród dziewcząt i chłopców. Dzieci i dorosłych była to zabawa zręcznościowo logiczna.. Na podwórku, wśród kolegów każdy z nas miał kostkę. Był taki okres czasu że, zarówno na podwórku podczas przesiadywania na placu jak i w szkole przeważnie na przerwach wszyscy układali kostkę. Była bardzo podobna sytuacja jak obecnie ze spinerami wśród dzieci. Taka moda która na zabawy przedmiotami cały czas trwa, tylko te przedmioty do zabawy się zmieniają.
Tamta Polska - Fragment Polskiej Kroniki Filmowej z 1982r...


Kolejna gra nazywana przez nas w łapki i uważana na podwórku za dziewczęcą. W łapki grało się we dwie osoby w jednym czasie, osoby mogły się zmieniać. Poległa na wykorzystaniu dłoni, rąk i przedramion przeróżnych układów: dotknięć, potarć, klaśnięć, uderzeń dłońmi i ramionami w dłonie i ramiona drugiej osoby. Często tym układom towarzyszyły piosenki wyśpiewywane w rytm lub wierszyki wypowiadane w sposób podziału słów na sylaby. To były takie łapki w układach choreograficznych w wykonaniu dziewcząt. Bawiąc się co chwilę zmieniając się w parach. Chłopcy mieli swoją wersją gry w łapki zbijane. 


Chłopięca odmiana tej gry była wersja szybkościowa z element ryzyka i rywalizacji. Polegała na obiciu rąk przeciwnika. W grę grały dwie osoby. Toczyły pojedynek stojąc naprzeciw siebie. Jedna osoba ustawiała dłonie wewnętrzną stroną do góry druga osoba przystawiała swoje dłonie odwrotnie.



Zabawa polegała na szybkim nakryciu swoimi dłońmi dłoni przeciwnika i uderzeniu w nie oczywiście jak najmocniej i zadaniu jak największego bólu. Osobą uderzającą była ta osoba która miała ręce ułożone pod spodem. Osoba której dłonie były na wierzchu miała za zadania uciec z dłońmi tak żeby uderzający nie zdążył jej uderzyć. Jeśli uciekającemu udało się uciec następowała zmiana uderzające stawał się uciekającym a uciekający uderzającym. Jeśli uderzający trafił w ręce uciekającego to męczył swoją ofiarę aż do poddania się. Często zabawa kończyła się czerwonymi obitymi rękami i łzami w oczach. W zabawie liczyła się szybkość i zręczność. Pamiętam taką sytuację  jak do pojedynku dwóch chłopaków doszło w szatni szkolnej. Jeden chłopak, dobrze zbudowany o atletycznej budowie ciała a drugi chudy szczupły, chucherko. Po kilku minutach pojedynku w łapki. Po serii uderzeń w ręce tego dobrze zbudowanego chłopca jego dłonie były bardzo czerwone. Gapie których było dużo dookoła zaczęli się naśmiewać i dogadywać, że olbrzym dostanie bęcki i przegra z chucherkiem. Olbrzym z obitymi dłońmi, z uśmiechem na ustach zaprzeczał i na okrągło mówił, że się dobrze bawi i nic mu nie jest. Jeden z gapiów stwierdził, że skoro tak fajnie się bawisz, to czemu łzy płyną Ci po policzkach? Po kilku kolejnych klapsach w dłonie olbrzym poddał walkę. Chłopiec o budowie chucherka wygrał z olbrzymem w łapki. Gdyby doszło do walki na pięści to olbrzym stłukł by chucherko na kwaśne jabłko. Siła w tej zabawie nie była tak ważna jak szybkość i zręczność. Przegrana jest źródłem wielkiej mądrości, ponieważ od niej uczysz się wygrywać (Powiedzenie - autor nieznany). 


Podobna była zabawa w kowboi. Cel gry był taki sam jak w łapki odmiana dla chłopców. Obić dłonie przeciwnika żeby się poddał. W pojedynku brało udział dwóch graczy jeden był uciekającym drugi uderzającym. Gracze stali naprzeciw siebie w odległości na wyciągnięcie rąk. Uciekający trzymał ręce złożone jak do pacierza i mógł nimi uciekać poprzez ruchy w górę lub w dół. Uderzający trzymał ręce na swoich udach, podobnie jak kowboj trzyma ręce na kaburach pistoletów w czasie pojedynku. Gra polegała na uderzeniu w ręce uciekającego. Jeśli trafienie się udało to można było dalej karcić przeciwnika. Jeśli uciekającemu udało się uniknąć uderzenia następowała zmiana. Role się odwracały. Gdy jeden z uczestników odczuwał taki ból dłoni, że nie chciał kontynuować gry poddawał się. Zabawa była chyba bardziej bolesna niż łapki. Gdy ktoś dostał celne trafienie to aż z bólu ręce wkładał pomiędzy nogi wydając dziwne syczenie ustami.



Gdyby teraz Stwórca zabrał Ci wyobraźnie, poznałbyś jak smakuje prawdziwa nuda (Powiedzenie - autor nieznany)Kolejną z zabaw zręcznościowych było łapanie przyborów do pisania my mówiliśmy pisaka: ołówka, długopisu, kredki, mazaka, czasami linijki. Głównym miejscem zabawy była szkoła podczas lekcji. Miejscem: ławki i korytarze szkolne. Bawiło się po dwie osoby. Zabawa polegała na spuszczaniu z odpowiedniej wysokości pisaka przez jedną osobę i łapaniu go przez drugą. Z pozoru łatwa zabawa ale wcale łatwa nie była. Liczył się w niej refleks, szybkość reakcji. Osoba łapiąca, tworzyła dłonią koło z kciuka i palca wskazującego. Dryga osoba ustawiała w ustalonej wysokości pisak i w pewnym momencie go puszczała. Celem zabawy było złapanie pisaka poprze zaciśnięcie koła zrobionego z palców. W celu utrudnienia zmniejszało się odległość pisaka od dłoni żeby skrócić czas reakcji. Podczas zabawy, na lekcji często upadał niezłapany pisak na podłogę robiąc hałas w klasie. Nauczyciele nie wiedzieli, że gramy myśleli, że upadał komuś długopis. Dzieci męczą gorzej niż niejeden solidny trening (powiedzenie ludowe).



Kolejna zabawa w Jojo, zabawka szpulką zawieszoną na sznurku. Ciężarek, opuszczony na sznurku trzymanym za nieumocowany koniec, rozwija go wprawiając w ruch obrotowy. Po pełnym rozwinięciu sznurka ciężarek zachowuje moment pędu ruchu obrotowego i nawijając sznurek wędruje w górę. Gdy chodziłem do szkoły podstawowej, przez pewien czas, prawie każdy w klasie przychodził do szkoły ze swoim jojo. Jedni mieli kupowane inni robione. Zabawka nie była zbyt skomplikowana. Sznurek i odpowiednio przymocowana szpulka opuszczana i podciągana. Widziałem jojo robione ze sznurka i drewnianej szpulki od nici krawieckich. Łatwe było zrobienie jojo trudniejsze było operowanie nim i zabawa. Niektóre osoby w szkole miały tą sztukę opanowaną do perfekcji i wyczyniali z jojo sztuczki prawie cyrkowe. 


Zabaw zręcznościowych było wiele mniej lub bardziej bolesne. Szkolne, domowe, podwórkowe, chłopięce, dziewczęce. W tamtych czasach mojego dzieciństwa raczej się nie nudziliśmy. Nawet kiedyś się zastanawiałem gdyby zrobić eksperyment i współczesną młodzież zostawić na całe popołudnie na placu zabaw bez dostępu do multimediów ciekawe co by robili. Czy radzili by sobie tak jak my przed laty przebywając na podwórku czy siedli by na ławce bezczynnie. Komórka, facebook, gadu gadu, nasza klasa -wyłącz je wszystkie i zobacz kto pierwszy zapuka do twych drzwi (Powiedzenie - autor nieznany)

099 - Rzucanie.

Dokonywanie rzeczy niemożliwych to niezła zabawa (Walt Disney). Rzucanie było elementem gier i zabaw podwórkowych. Rzucało się wszystkim czym popadło: kamieniami ,pigułami, piłkami, jabłkami, gugułami, pomidorami, kulkami z krzaków.



Nuda dotyka tylko ludzi bez wyobraźni (Powiedzenie ludowe). Podczas przesiadywania z kolegami na podwórku, na placu, pod klatką, na ławce z nudów rzucaliśmy bezcelowo dla zabicia czasu do celu np. w śmietnik żeby usłyszeć brzęk blachy. Do śmietnika żeby trafić do jego środka, gdy przedmiot wpadł odczuwaliśmy zadowolenie radość i satysfakcję. W znak aby usłyszeć brzęk blachy. W dołek w chodniku. Ustawiało się np. kosz na śmieci na środku placu zabaw i siedząc na ławce oddalonej o kilka metrów rzucało się po kolei kulkami z krzaków do kosza na punkty. Rzucało się różnymi rzeczami i przedmiotami w ramach rywalizacji. Kto wyżej, kto dalej lub kto celniej. Wybierało się jakiś cel i zazwyczaj w wyznaczonej kolejności rzucało się w niego. Kto trafił otrzymywał punkt, kto nie trafił odejmował sobie punkt i odpadał z zabawy albo otrzymywał wymyśloną karę. Były zabawy rzucane mniej lub bardziej zabawne. Jedne chuligańskie, złośliwe inne zwykłe rywalizacje konkurencje rzucane. Te bardziej chuligańskie to: rzucanie z okien klatek schodowych pomidorami, pigułami, workami z wodą, kulkami z drzewa itd., i te typowo konkurencyjne jak rzuty kamieniami kto dalej, wyżej, celniej. Jednym z popularniejszych miejsc do rywalizacji rzutowej był blok mieszkalny i rzuty w elewacje. Czteropiętrowy blok przy boisku świetnie się nadawał do naszej rywalizacji rzutowej. Miał na elewacji oddzielone kondygnacje pasami co dawało możliwość ustalania punktacji za oddawane rzuty.
żródło portal społecznościowy facebook, udostępnił kol. Adam Synowiec


Rzucaliśmy w blok latem kamieniami, gugułami z drzew. Zimą zazwyczaj pigułami ze śniegu. Podczas tej konkurencji "rzutu o blok" następowało sprawdzenie zręczności, zwinności, siły rzutu. Padała komenda"sprawdzimy się kto lepiej rzuca"albo "idziemy porzucać" i szliśmy poza barierki boiska oddalone od bloku o około 30stu metrów. Akurat ten blok a dokładnie jego boczna ściana była idealnym miejscem do rzutów gdyż na całej powierzchni nie było okien. Rzucaliśmy w elewację ale niektórym kolegom udawało się wrzucić na dach my mówiliśmy "wrzucić na blok" co oznaczało wrzucanie na przykład kamienia czy piguły na dach budynku spoza barierki boiska, co było nie lada wyczynem. Tylko nieliczni to potrafili. Odległość od barierki do bloku była około 30 metrów. Wysokość bloku czteropiętrowego to około 16 metrów. Przeważnie rzucone kamienie lub piguły lądowały na elewacji budynku. Zasada była kto wyżej rzuci ten lepszy. Ci co wrzucali na blok byli bezkonkurencyjni. My na podwórku pod blokiem ten element mieliśmy opanowany do perfekcji. Podczas przesiadywania pod klatkami bloków, gdzie było dużo krzaków z rosnącymi na nich kuleczkami często wybuchały wojny w na kulki. Kiedy kulki z krzaków były jeszcze zielone to gdy kulka trafiła w ubranie nie zostawiała śladu. Ale gdy kulki były dojrzałe to podczas rzutów plamiły ubrania. Plamy z kulek niełatwo się spierały i rodzice byli na nas okropnie źli po takich zabawach. Ćwiczyliśmy rzuty piłkami podczas gier podwórkowych w gry zespołowe, króla na siatkach w ganianego, syfa na sklepach czy żłobku. Element rzutów jednorącz występował podczas wojen i bitew na śnieżki czyli piguły. Zabaw w podrzucanie owoców, guguł z drzew. czy bitw na piguły. Latem do zabaw rzucanych wykorzystywało się wiele rzeczy ,przedmiotów, owoców, to co było pod ręką i nadawało się do rzucania. Zdarzało się że były konkurencje rzutowe listewkami drewnianymi czy balami z drewna. Podczas wypraw do tartaku gdy pokonywaliśmy hałdy drewna ktoś wpadał na pomysł żeby dla zgrywy albo dla wystraszenia innych rzucić kijem, deską, balem gdzieś obok coby wystraszyć pozostałych uczestników. Podczas wypraw do fabryki cukierków rzucaliśmy taśmami z papierków od cukierków, które wyrzucone w powietrze rozwijały się jak serpentyny co sprawiało nam wiele frajdy. W lecie podczas przemierzania ogródków działkowych non stop rzucaliśmy w siebie mniej lub bardziej dojrzałymi owocami.  W zimie rzucało się głównie śnieżkami, pigułami. Celów rzutu było tak wiele jak wielka była nasza wyobraźnia. Ktoś zapodał temat np: cel rzutów, ktoś szybko wymyślił zasady, ktoś dodał element rywalizacji czyli przegrany ma jakąś karę i zabawa była gotowa. Jedną z takich zabaw było zimą rzucanie piguł a latem wrzucanie przez lufciki okiem do mieszkań zielonych jabłek lub guguł a czasami owadów. Lufciki to były małe podłużne okienka otwierane poziomo. Miały wysokość około 30 cm i szerokość połowy okna.


Wrzucenie małego zielonego jabłka do mieszkania przez lufcik na trzecim czy czwartym piętrze było nie lada wyzwaniem. Lufciki były przez nas punktowane pod względem trudności rzutu, według piętra na przykład parter - 1, czwarte – 10 punktów. W lufcik na czwartym piętrze bardzo ciężko było trafić i dla tego za niego była wysoka ilość punktów. Zabawa polegała na znalezieniu sobie otwartego lufcika na piętrze i oddania do niego celnego rzutu. Rzuty oddawaliśmy po kolei jeden po drugim według ustalonej kolejności. Rzut celny był punktowany według piętra, niecelny 0 – punktów. Często zdarzało się że rzut oddawało tylko kilka pierwszych osób w kolejce bo mieszkańcy zamykali okno po pierwszych celnych rzutach lub po trafieniu w szybę okna. Zazwyczaj grało się określoną ilość rzutów. Wygrywała ta osoba która miała najwięcej punktów. Dla podniesienia rywalizacji przegrana osoba wykonywała wymyśloną na początku zabawy karę na przykład: pompki, przysiady lub rundka  biegiem dokoła bloku. Podczas gry trzeba było często zmieniać cele rzutów jak okna mieszkań, żeby domownicy nas nie pogonili albo zadzwonili na milicję. Pewnego razu po kolei kilka osób oddawaliśmy rzuty w otwarte okno i gdy kolejna osoba miała rzucać z klatki wybiegł jakiś facet z kijem w ręce. Najbliżej klatki stał kolega który dopiero miał oddać rzut. Gdy pod oknem przymierzał się do rzutu facet kijem przylał  mu w tyłek. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Uciekliśmy wszyscy ale kolega na tyłku nie mógł długo usiąść.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Fotokielce Galeria Kielc.


Kolejnym miejscem sprawdzania siły rzutu poza blokami na osiedlu były budynki akademików i rzucanie w wieżowce. Na terenie miasteczka akademickiego były ośmiopiętrowe budynki na które wrzucaliśmy kamienie i piguły. Wrzucenie kamienia na budynek wieżowca było bardzo trudne a wrzucenie piguły wymagało nie lada wysiłku, odpowiedniego przygotowania piguły i dobrze wykonanego technicznie i mocnego rzutu. Rzucanie podwórkowe które kształtowało siłę i celność rzutów zaowocowało doskonałym wytrenowaniem przez nas tego elementu sprawności. Celność rzutów przydawała się podczas odzyskiwania piłek do nogi i piłek do tenisa ziemnego które często wpadały nam podczas gry na boisku na dach budynku szkoły i zatrzymywały się na piorunochronie. Dach miał taką konstrukcję że gdy piłka wpadła na dach to turlała się do krawędzi i opierała się na piorunochronie. Czasami udawało się ją strąci celnym rzutem, kamieniem. Gdy to się nie udało to trzeba było wchodzić na dach a było to trudne i zajmowało dużo czasu. Ćwiczenie rzutów poprzez gry i zabawy podwórkowe przydawało się podczas zawodów sportowych lekkoatletycznych. Na szkolnych zawodach sportowych szkół podstawowych w konkurencji rzutu piłeczką palantową nie miałem sobie równych. W konkurencjach rzutowych zajmowałem pierwsze miejsca. Opanowałem technikę i siłę rzutu tak, że potrafiłem rzutem z półobrotu pigułą rozbić zbrojoną szybę w klatce schodowej. Aby działać, trzeba mieć cel (powiedzenie ludowe). Wytrenowaną siłę rzutów miałem okazje sprawdzić w pracy zawodowej, podczas konferencji dotyczącej piłki ręcznej. Jednym z elementów zabawowych był pomiar prędkości rzutu piłką do piłki ręcznej, rozmiar 3. Rzuciłem z miejsca, piłką ponad 100 km na godzinę. Z pośród kilkudziesięciu osób głównie nauczycieli wychowania fizycznego rzuciłem najszybciej. Podczas gier i zabaw podwórkowych rzuty towarzyszyły nam na każdym kroku. Był to nierozłączny element podwórkowego życia, dnia codziennego. Podczas aktywnego spędzenia czasu wolnego przesiadując na podwórku, grając w gry zespołowe, przebywając na rajdach, wyprawach wykonywaliśmy rzuty w zabawie, rywalizacji, konkurencjach. Fikcja jest tym dla dorosłego człowieka czym zabawa dla dziecka (Robert Louis Stevenson).

098 - Gry i zabawy szkolne, korytarzowe.

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić (Albert Einstein). Kolejnymi grami okresu mojej młodości były gry i zabawy szkolne, korytarzowe.
 
 
 
Odróżniały się od pozostałych gier i zabaw miejscem ich wykonywania a była to szkoła a dokładniej jej korytarze i pawilon szkolny. Szkoła podstawowa na osiedlu to były trzy budynki połączone łącznikami z korytarzy. Dwa skrzydła i budynek główny który miał dwa piętra i był podpiwniczony. Do budynku głównego prowadziły dwa wejścia główne i boczne. 
 

Przed zajęciami do budynku wchodziło się wejściem głównym przechodziło się piwnicami gdzie były szatnie i z drugiej strony wychodziło się na szkołę. Podczas pobytu w szatni obowiązywała zmiana obuwia z tego co się chodziło po dworze na szkolne. Przy wyjściu z szatni na szkołę stały sprzątaczki i sprawdzały obuwie czy zmienione. 
 
 
Oczywiście to była ściema bo i tak w trampkach chodziliśmy do szkoły a jakieś stare buty leżały cały czas w szatni dla picu. Podobna droga do pokonania była przy wyjściu ze szkoły. Zejście do szatni schodami przy wejściu głównym i wyjście ze szkoły po przejściu piwnic szatni bocznym wejściem.
 

 
 
Czas przejścia szatni podczas przyjścia do szkoły był kilka razy dłuższy niż czas jej przejścia a czasem przebiegnięcia przy opuszczaniu jej.
 
 
Skrzydło wschodnie to był kompleks sportowy. Duża hala z kompletem pomieszczeń szatni, mała hala na piętrze z balkonem i widokiem na halę główną.W kompleksie po przejściu krótkiego korytarza był gabinet pielęgniarek i gabinet stomatologiczny. Do części sportowej prowadził tylko jeden korytarz  na którego końcu był pokój nauczycieli wuefu. Nie można się tam było przedostać niezauważonym, żeby czujne oko wuefisty nie wypatrzyło osoby wchodzącej do kompleksu. Duża hala sportowa nie była zbyt duża wymiarami najbardziej przypominała boisko do kosza i takie było wzdłuż. Były też na dwóch krótszych bokach po środku ustawione bramki wymiarami do ręcznej ale grana była na nich głównie nożna. Obok dużej hali, na piętrze na które prowadziły długie złamane schody był balkon i przy nim mała sala gimnastyczna 15 na 7 metrów. Małą hala na jednej ścianie miała duże okna takie jak w salach lekcyjnych przez które było wszystko widać co się dzieje w środku. Z korytarza pawilonu głównego szkoły, w czasie zajęć wuefu, stojąc na korytarzu było widać jak na niej ćwiczą uczniowie. 


Skrzydło zachodnie to był budynek jedno piętrowy na terenie którego mieściły się sale lekcyjne młodszych klas  jeden do trzy. Do tego skrzydła było osobne wejście ale można się tam było dostać od głównej części szkoły. 
 
 
Podczas gier korytarzowych często korzystaliśmy z tego skrzydła bo miało duże pomieszczenia w których były prowadzone gry i zabawy dla małych dzieci. Kiedy były wolne to my rozgrywaliśmy na nich meczyki w nogę piłkami z papieru i pompowańcami.  
 

Szkoła to był ogromny moloch z dużą ilością korytarzy zakamarków świetne miejsce do szwędania się po nich z kolegami przed zajęciami szkolnymi. Przed zajęciami i w trakcie przerw międzylekcyjnych często na korytarzach szkolnych bawiliśmy się w różne gry i zabawy. Niektóre z elementami zespołowych gier, biegane, rzucane, skakanie, gry w piłkę, w kapsle, w karty czy monety. Czas jest najlepszym nauczycielem, ale nieczęsto ma dobrych uczniów (Francois Mauriac). Przychodziliśmy do szkoły na długo przed rozpoczęciem zajęć nawet kilka godzin i szwendając się po korytarzach bawiliśmy się w różne gry i zabawy. Podczas przerw międzylekcyjnych na korytarzach również bawiliśmy się ale wtedy czas i sposób zabaw był ograniczony. Dyżurujący nauczyciele chodząc po korytarzach podczas przerw ograniczali naszą swobodę zabawy, nie pozwalali nam biegać, skakać. grać w niektóre gry, zabierali piłki. Co innego przed zajęciami mieliśmy komfort zabawy, prawie nikt nam nie przeszkadzał. Całe korytarze były puste bo wszyscy byli na lekcjach. Zabawa wtedy przebiegała w najlepsze. Trzeba było tylko się w miarę cicho zachowywać. Prawie nigdy nie bawiliśmy się na najwyższym piętrze bo jedna z nauczycielek prowadziła zajęcia przy otwartych drzwiach do sali lekcyjnej. Podobno było jej tak gorąco, że otwierała drzwi i okna na oścież podczas zajęć. Przez jej otwieranie drzwi my nie mogliśmy się bawić na tym piętrze. Zostawały nam jeszcze sześć innych miejscówek do zabawy w szkole. Szatnie w piwnicach, ale one często były po dzwonku zamykane przez sprzątaczki na klucz. Korytarze na parterze i pierwszym piętrze głównego budynku.  Korytarz przejściowy do wschodniego skrzydła i dwa korytarze na parterze i na pierwszym piętrze w tym skrzydle. Kompleks wczesnego nauczania to było najlepsze miejsce do  naszych zabaw.
 
 
 
Najbardziej oddalone od pokoju nauczycielskiego i pakamerki sprzątaczek. Podczas uczęszczania do początkowych klas Szkoły Podstawowej razem z kolegami, głównie z mojej klasy przychodziliśmy do szkoły kilka godzin wcześniej, przed zajęciami. żeby wspólnie się bawić. Przed zajęciami. mogliśmy przebywać jak inne dzieci na świetlicy szkolnej gdzie było wiele gier i zabawek ale też był nadzór nauczycieli. Woleliśmy wolność, korytarze szkolne i przebywanie bez nadzoru opiekunów. Gdy kota nie ma, myszy harcują (Powiedzenie ludowe). Zarówno czas przed zajęciami jak i w trakcie ich a dokładnie przerw międzylekcyjnych spędzaliśmy na naszych zabawach korytarzowych. Tylko, że podczas takich zabaw na przerwach międzylekcyjnych nauczyciele często przerywali nam zabawy mówiąc, że to ze względów bezpieczeństwa. Takich sytuacji nie było gdy bawiliśmy się przed zajęciami. W tamtych czasach zajęcia w szkole zaczynaliśmy po południu ponieważ na pobliskim osiedlu nie było jeszcze szkoły. Dopiero ją budowali i część dzieci z pobliskiego osiedla chodziły do nas. 


Szkoła była wtedy przepełniona i zajęcia odbywały się od rana do późnych godzin wieczornych. Nawet były takie dni że kończyłem o godzinie 18. W soboty były zajęcia do południa. My dzieci i młodzież mieszkająca na osiedlu w pobliżu mieliśmy plan zajęć tak ułożony, że w dni powszednie zaczynaliśmy lekcje po południu i kończyliśmy późnym wieczorem. W okresie zimowym gdy kończyliśmy zajęcia na zewnątrz było już ciemno i było to mało fajne. Popołudniowe rozpoczynanie zajęć miało swoje plusy i minusy. Plusem było to, że się wysypiałem i mogłem przychodzić wcześniej do szkoły i grać i bawić się z kolegami oczekując na lekcje. Minusem było to, że późno kończyłem zajęcia, wcześnie się ściemniało na zewnątrz i po odrobieniu lekcji zostawało mi niewiele czasu na zabawy na podwórku. Komfort jest wtedy kiedy możesz powiedzieć "chcę" zamiast "muszę" (powiedzenie ludowe). Podczas oczekiwania na zajęcia lekcyjne szwendaliśmy się po korytarzach szkolnych, graliśmy w przeróżne gry i zabawy. Czasami nauczyciele próbowali zaprowadzić nas na świetlicę szkolną. Zazwyczaj świetlica szkolna była przepełniona. Gdy z niej uciekaliśmy nikt nas nie szukał. Przez osiem lat Szkoły Podstawowej na świetlicy szkolnej oczekując na zajęcia byłem kilka razy. Świetlica połączona była ze stołówką szkolną na którą chodziłem na posiłki. Wtedy gdy wypatrzyli mnie nauczyciele ze świetlicy musiałem na niej chwilę posiedzieć ale szybko z niej uciekałem. Podczas szwendania się po korytarzach graliśmy w wiele gier i zabaw indywidualnych i zespołowych. Były to: zabawy w monety, żetony, kulki, kauczuki, samochodziki czy żołnierzyki, karty, planszówki. Graliśmy w kopańce, turlańce, rzucańce, gry w mini piłkę nożną, raczki, wyścigi, sztafety, ganianego, wojnę i co nam tylko do głowy przychodziło. O kilku kanapkach potrafiliśmy biegać i bawić się na korytarzach szkolnych przez wiele godzin. W szkole spędzaliśmy od kilku do kilkunastu godzin dziennie, czasami i w soboty były zajęcia ale skrócone. Z tym naszym wcześniejszym przychodzeniem do szkoły to było ciekawe zjawisko. Ponieważ dzieci przeważnie w tym okresie nie chcą chodzić do szkoły a my nie mogliśmy się doczekać kolejnego dnia, kiedy przed zajęciami będziemy się bawić na korytarzach szkolnych. Przed zajęciami przychodziło nas tylu, że graliśmy w grupach małe meczyki, turnieje w piłkę nożną. Meczyki graliśmy przeważnie w szatniach szkolnych albo na korytarzach na końcu szkoły w zachodnim skrzydle. W szatniach gra nie zawsze się udawała bo sprzątaczki czasami nas przeganiały i zamykały szatnie.



Korytarz z szatniami miał ze 20 metrów i świetnie się nadawał do grania meczyków w piłkę nożną. Do gry w piłkę korytarzową potrzebne było odpowiednie miejsce i dopasowana do niego piłka. Piłka to była zazwyczaj kula z papieru oklejona taśmą przezroczystą lub powiązana sznurkiem.


Czasami graliśmy jakimiś sflaczałymi pompowańcami, pudełkiem tekturowym, dużą gumką - "myszką". Pewnego razu graliśmy meczyk w zachodnim skrzydle na korytarzu z dużymi oknami piłką do tenisa ziemnego. Ta piłka była twarda jak kamień. Poza tym, że gdy się nią oberwało w ciało to był siniak to jak uderzała w okno to szyby pękały. Raz kolega podczas gry tak kopnął nią w szybę tak, że ją stłukł. Hałas się wtedy zrobił na pół szkoły. Zleciały się nauczycielki zrobiła się afera. Dobrze że poza oknami były murki na których często przesiadywała młodzież za szkołą to zgoniliśmy na nich. Mówiliśmy, że rzucili w szybę kamieniem i uciekli. Tylko dziwne było to, że szyba zbita była od wewnątrz budynku. Bramki do gry robiło się z tornistrów albo rysowało na ścianie kredą. Rysowanie po ścianach było ryzykowne bo kończyło się karami szkolnymi, najczęściej uwagami z zachowania. Stworzenie boiska to była dla nas, chwila moment, wystarczył tylko kawałek korytarza cztery tornistry, kawałek kredy i było gotowe. Zasady gry były przeróżne ustalane przed samą grą w zależały od ilości czasu jakim dysponowaliśmy, ilości graczy, miejsca gry. Często na korytarzu szkolnym, w zachodnim skrzydle szkoły grywaliśmy w odmianę piłki nożnej korytarzowej tak zwane "raczki".


Była to zabawa podobna do mini piłki nożnej tylko gracze poruszali się na czworaka jak raki ale do przodu. Opierając się o podłogę na rękach i nogach brzuchami do góry była to mało wygodna postawa. Początkowo trudna do opanowania bo bolały nadgarstki, nogi, ręce, kręgosłup ale z czasem organizm się przyzwyczajał. Gra była trudna bo piłkę można było dotykać tylko nogami. O tyle fajna była ta zabawa, że do grania wystarczała mała przestrzeń jak kawałek korytarza. Dobrze pasowały do tych rozgrywek korytarze szkolne a głównie te w zachodnim skrzydle szkoły. Podczas oczekiwania na zajęcia graliśmy w różne gry a w nich były zręcznościowo hazardowe gry monetami. Rzucanie monetami z pozycji stojącej. Siedzącej, na podłodze, parapecie. Celem gry była rywalizacja  i pozyskiwanie monet zgodnie z zasadami danej zabawy np: rzucanie lub podbijanie monet tak, żeby przykrywały inne monety.


Pstrykanie monet palcami, kciukiem. Celem było nakrycie innej monety. Pstrykanie monet po podłodze jak kapsli, żeby dotknęły się. Rzucanie monet pod ścianę kto bliżej. Zabaw z monetami było duże ale nie tak dużo jak odmian zabawy w ganianego, w syfa, zamrażanie, epidemie, berka, kucanego, wampirów, uciekanie itp. Na korytarzach szkolnych przed lekcjami spędzaliśmy po kilka godzin dziennie. Dobór zabawy zależał od ilości chętnych, od tego jakim obszarem zabawy dysponowaliśmy, od ilości czasu do lekcji, od tego jakie zabawki mieliśmy do dyspozycji: piłki, kapsle, samochody, żołnierzyki itd. Ze spokojniejszych zabaw było rzucanie piłeczkami na przykład: kauczukowymi, zabawy samochodami lub żołnierzykami, gry karciane, planszowe, kości, bierki. Gry zeszytowe. Z tych mniej spokojnych: mecze , ganianego, wojny. Podczas przerw międzylekcyjnych często bawiliśmy się w "wojny na koniach", Indian i kowbojów, lub rycerzy. Nazwy zabawy były różne cel był ten sam. Dobieraliśmy się po dwie osoby jedna była jeźdźcem druga koniem. Jedna wskakiwała na plecy drugiej i walczyliśmy między sobą na korytarzach szkolnych celem zabawy było poturbować lub przewrócić innych uczestników zabawy symulując walkę. Biegaliśmy tak po korytarzach wydając różne wojenne okrzyki, wymachując wirtualnymi mieczami. 
 
 

 
Nauczyciele dyżurujący nie przepadali za tymi zabawami, przerywali nam, nie pozwalali nam się ganiać podczas przerw. Są ludzie, którzy nie zauważają małego szczęścia, ponieważ daremnie czekają na duże (powiedzenie ludowe). W naszych zachowaniach zachodziło ciekawe zjawisko chęci przychodzenia do szkoły przed zajęciami szkolnymi. Było to spowodowane pragnieniem uczestniczenia w grach i zabawach i przebywania z rówieśnikami. Zjawisko to postanowiłem wykorzystać podczas pracy zawodowej jako nauczyciel. W szkole której uczyłem realizowaliśmy międzynarodowe projekty sportowe. W ramach których przeprowadzaliśmy w szkole aktywne przerwy międzylekcyjne. Podczas których uczniowie szkoły mogli uczestniczyć w aktywności ruchowej z wykorzystaniem sportowych pomocy dydaktycznych typu piłki do zespołowych gier sportowych, hula hop, balony, skakanki, ringo itd. Aktywność podejmowana przeze mnie w dzieciństwie  w szkole zainspirowała mnie do wprowadzenia ciekawych rozwiązań edukacyjnych dotyczących zagospodarowania przerw międzylekcyjnych. Za naszych czasów uczęszczając do szkoły mieliśmy o tyle trudniej, że taka aktywność fizyczna podczas przerw lekcyjnych czy przed zajęciami była nie mile widziana przez nauczycieli i karana. Najlepiej gdybyśmy podczas przerw siedzieli w salach i nie poruszali się po korytarzach. We współczesnych czasach i obecnej szkole jest odwrotnie to nauczyciele organizują uczniom takie gry i zabawy na przerwach żeby uczniowie podejmowali aktywność ruchową a nie siedzieli i wpatrywali się w monitory urządzeń multimedialnych. My po 45 minutach siedzenia w ławce byliśmy na przerwach jak dynamit a dzwonek pod koniec lekcji był jak sygnał startu do biegu sprinterskiego. Pamiętam przerwy międzylekcyjne spędzane w klasach to był koszmar, jak w więzieniu. Obecnie widziałem w niektórych szkołach, na korytarzach szkolnych wystawione gry stołowe typu: bilard, tenis stołowy, piłkarzyki, cymbergaj.


Po to żeby uczniowie na przerwach mogli  oderwać się od szkoły i odreagować stresy dnia codziennego w gra i zabawach. My w tamtych czasach biegaliśmy po korytarzach, kopaliśmy papierowe kule, odbijaliśmy kauczukowe piłeczki graliśmy w różne gry korytarzowe i to nam wystarczało. Czas spędzaliśmy przed i pomiędzy lekcjami aktywnie. Po lekcjach nigdy nie zostawaliśmy w szkole, to była gonitwa kto pierwszy ją opuści ten lepszy. Biegliśmy do domu coś zjeść i szybko na podwórko. Po zajęciach w szkole podczas jej opuszczania były ustawione spowalniacze z nauczycieli i  sprzątaczek, którzy zabraniali nam biegać do szatni. Musieliśmy podczas gonitwy zwalniać obok nich po czym ponownie biec. Wyglądało to jak bieg interwałowy. I tu myślę że Korzeniowski by miał kilku następców. Na odcinkach przy nauczycielach to był chód sprinterski. Gier i zabaw na korytarzach szkolnych było wiele. Podczas uczęszczania do klas 3-6 przychodziliśmy przed zajęciami do szkoły grać i bawić się wspólnie z kolegami podczas oczekiwania na zajęcia. Przychodzenie przed lekcjami występowało w początkowym okresie uczęszczania do Szkoły Podstawowej. W wyższych klasach nawet bym nie pomyślał, żeby przychodzić tyle godzin wcześniej przed lekcjami do szkoły, może tylko żeby spisać pracę domową. W starszych klasach przerwy międzylekcyjne wykorzystywało się na spisywanie prac domowych i na powtarzanie materiału. W czasach mojego dzieciństwa i uczęszczania przeze mnie do szkoły podstawowej gry i zabawy na korytarzach szkolnych nie wymagały opieki i nadzoru nad nami. Sami umieliśmy sobie organizować czas. Obecnie młodzież trzeba zachęcać i organizować im taką aktywność. Jutro to dziś — tyle że jutro (powiedzenie ludowe). 
Tak obecnie wygląda szkoła do której uczęszczałem. 



097 - Gry zeszytowe.

Fikcja jest tym dla dorosłego człowieka czym zabawa dla dziecka (Robert Louis Stevenson). Kolejnymi zabawami i grami okresu mojego dzieciństwa i czasu końca PRL były gry zeszytowe. Dlatego zeszytowe, że grywało się zapisując ich przebieg na kartkach w zeszytach najczęściej szkolnych. Do zeszytów szkolnych zawsze był dostęp. W domu zawsze był gdzieś tornister z zeszytami. W szkole były pod ręką. A gdy nie było szkolnych organizowało się kilka kartek papieru i można było już grać. 


Praca jest mniej nudna niż zabawa (Charles Budelaire). Zazwyczaj służyły nam do gry te kartki które pochodziły z tyłu lub ze środka zeszytów szkolnych. Były to najczęściej kartki w kratkę bo łatwo w kratkach się rysowało i zapisywało. Takie kartki wyrywane były z zeszytów do matematyki, chemii czy fizyki. Grabione były nauki ścisłe bo ich zeszyty były w kratkę. Z braku laku gdy nie było innych to i w linię się nimi nie pogardziło. Pamiętam pewnego razu siedzieliśmy u kolegi i naszła nas ochota gry w "Państwa miasta". Mieliśmy przy sobie tornistry szkolne ale nasze zeszyty były tak ograbione z kartek, że nie było już co z nich wyrywać. Wtedy zagraliśmy na gazecie. Gazeta nie była najlepszym miejscem do zapisywania ale dało się to robić. Nie raz zdarzały się sytuacje że podczas gry w kółko i krzyżyk zapisywaliśmy przebieg gry trawą lub gugułą na chodniku, patykiem na klepisku czy kredą na ścianie bloku. Miejsc i sposobów zapisu naszych gier było wiele ale najczęstszym był zeszyt. Nasze zeszyty szkolne do niektórych przedmiotów były dwuprzedmiotowe. Odwracało się go i na przykład służył z jednej strony do chemii a z drugiej do fizyki. Oczywiście ten proceder szkolny był nielegalny w momencie sprawdzenia kończyło się dwójką cząstkową z przedmiotu. A jak nauczyciel przekazał drugiemu informację o tym to i dwiema dwójami. Gdy zeszyt nie był dwu przedmiotowy to na jego końcu były zapisane przebiegi i wyniki gier. W niektórych przypadkach było więcej kartek zapisanych grami niż tematami lekcji. Za moich czasów szkoła podstawowa była ośmioklasowa, nie było gimnazjów. Skala ocen w szkole była od 2 do 5 często oceny cząstkowe były z plusami i minusami dla poszerzenia skali. Można było dostać np. trzy na szynach czyli trójka z dwoma minusami to była ocena lepsza niż dwója ale gorsza niż trója. Z oceną końcową z przedmiotu, tróją na szynach przechodziło się do następnej klasy a z dwóją nie. W gry zeszytowe najczęściej grało się w zeszytach lub na wyrwanych kartkach z zeszytu przedmiotowego. Czasami zdarzało się, że zeszyt 62 kartkowy stawał się zeszytem 16 stronicowym. Podczas lekcji gdy było dużo zapisywania zeszyt 62 kartkowy kończył się w połowie i zgłaszało się wtedy nauczycielowi że nie mogę pisać bo mi się zeszyt skończył. Wiedzieli że nasze zeszyty mają o połowę mniej kartek i wtedy chcąc uniknąć tego problemu Na początku semestru kazali numerować wszystkie strony. Oczywiście omijało się kilka na środku zeszytu tam gdzie były spinki. Gier zeszytowych było dużo rodzajów. Dobór gry zależał od miejsca i czasu jakim dysponowaliśmy. Jedną z popularniejszych gier dwuosobowych było, "Kółko i krzyżyk". 



Prosta gra często stosowana w trakcie zajęć lekcyjnych. Na kartce w kratkę rysowało się podwójny krzyżyk w którym na przemian w określone miejsca rysowało się koło i krzyżyk który gracz zdobył jako pierwszy trzy takie same znaki obok siebie wygrywał. Bardziej skomplikowaną odmianą tej gry była wersja w  pięć i więcej znaków wygrywających bez wyznaczonych miejsc stawiania. 

 


Na kartce w kratką gracze po koli stawiali raz krzyżyk raz kółko. Gracz który pierwszy uzbierał w jednej linii pięć figur wygrywał. Gra była o tyle fajna, że była cicha nie wymagała mówienia i miała dobre zastosowanie podczas zajęć lekcyjnych. Co ma wisieć, nie utonie (powiedzenie ludowe). Kolejną cichą grą był: wisielec, szubienica, powieszony. 



Gra miała różne nazwy my używaliśmy nazwy wisielec. Gra dwuosobowa Jeden gracz wymyśla słowo, ujawniając na przykład za pomocą poziomych kresek liczbę tworzących je liter. (W,_,_,_,_,_,_,c) Drugi z grający starał się odgadnąć litery słowa. Za każdym razem, gdy mu się to udawało, pierwszy gracz wstawiał literę w odpowiednie miejsce; w przeciwnym wypadku gdy nie zgadł żadnej litery, rysował jeden element symbolicznej szubienicy i wiszącego na niej ludzika. Lepszy los niepewny jak babie lato niż pewny jak szubienica (Piotr Szczerniawski). Jeżeli pierwszy gracz narysował kompletnego wisielca zanim drugi odgadł hasło, wówczas wygrywał. Trudność gry polegała na ustaleniach stopnia skomplikowania rysunku wisielca i trudności odgadywanego słowa. Liczba elementów potrzebnych do narysowania szubienicy i wisielca to było około 12 prób. Gra nie do końca się sprawdzała podczas zajęć lekcyjnych bo trzeba było rozmawiać zgadując litery co mogło kończyć się naganą z zachowania za przeszkadzanie. W mojej klasie był kolega wyspecjalizowany w porozumiewaniu się bez poruszania ustami. Życie to taka gra, nie narzekajcie tylko dobrze grajcie (powiedzenie ludowe). 



Układał usta jakoś bokiem i wydawał dźwięki, takie jak słowa bo można było zrozumieć co mówi. Wytrenowany sposób porozumiewania przydawał mu się na klasówkach do podpowiadania i podczas lekcji do gry w gry zeszytowe. Kolega podczas sprawdzianów miał tak opanowany sposób mówienia, że nauczyciele słyszeli szepty ale nie widzieli ruchów ust tylko jego przekrzywiony wyraz twarzy. Kiedyś jedna z nauczycielek zwróciła mu uwagę że się do niej krzywi a on był właśnie w trakcie rozmowy z kolegą z ławki. Śmialiśmy się z niego, że jest brzuchomówcą z głupim wyrazem twarzy. Kolejną z popularnych gier zeszytowych była gra w statki.



Grało się w nią w dwie osoby każdy z graczy posiada po dwie plansze pół 10 na 10 kwadracików o oznaczonych współrzędnych cyframi i literami. Na jednym z kwadratów gracz zaznaczał swoje statki, których położenie próbował odgadnąć przeciwnik. Na drugim kwadracie zaznacza trafione statki przeciwnika i oddane przez siebie strzały. Statki ustawiane były w pionie lub poziomie, w taki sposób aby nie stykały się one ze sobą ani bokami, ani rogami. Ilość i wielkość statków była ustalana przed rozgrywką przez graczy. Przeważnie graliśmy układem: jednym czteromasztowiec, dwóch trójmasztowcach, trzech dwumasztowcach o i po czterech jednomasztowcach. Jeden maszt statku to była jedna kratka zeszytu. Trafienie okrętu polegało na odgadnięciu współrzędnych położenia statku przeciwnika. Podawało się współrzędne położenia kwadracika mówiliśmy oddawanie strzału. Przy oddaniu strzału celnego dany gracz kontynuował grę i próbował dalej aż do odgadnięcia wszystkich masztów i zatopienia statku. Strzały w grze oddawane były naprzemiennie, poprzez podawanie współrzędnych pola (na przykład:. A4). W przypadku strzału trafionego, gracz kontynuował strzelanie (czyli strzelał dalej) aż do momentu chybienia. Zatopienie statku ma miejsce wówczas, gdy gracz odgadł położenie całego statku. Wtedy informowało się o tym słowami "trafiony zatopiony". Natomiast o chybieniu gracz informował słowem "pudło". Wygrywał ten gracz, który pierwszy zatopił wszystkie statki przeciwnika. Można było grać w tą grę w więcej osób ustalając kolejność atakowania i ustalać większą ilość statków co wydłużało grę. Przeważnie grało się we dwie osoby. Nasza wersja podwórkowa gry w statki była zmodernizowana o dodatkowe utrudnienia w postaci kar za stracony okręt. Za każdy stracony maszt gracz wykonywał karne pompki lub przysiady. Uczony zna dobrze wartość pieniądza, ale bogaty nie zna wartości wiedzy (Fransois-Marie Arouet de Wolter). Kolejną grą zeszytową były "państwa i miasta".



Gra wieloosobowa polegająca na wyszukaniu słów z różnych dziedzin zaczynających się na daną literę i zapisywaniu ich kto pierwszy. Przed przystąpieniem do gry uczestnicy ustalali dziedziny. Były to na przykład: państwa, miasta, imiona, rośliny, zwierzęta, rzeczy, marki samochodów, rzeki, kolory, zawody itd. Im więcej tym trudniej. Ustalało się kolejność odliczania. Jeden gracz mówił: start i po cichu mówił cały alfabet inny uczestnik w pewnej chwili mówił stop i na komendę "trzy cztery" mówił literę na którą wszyscy uczestnicy gry rozpoczynali układanie słów na usłyszaną literę w danych dziedzinach. Słowa zapisywali w zeszycie w odpowiednich przedziałkach. W momencie gdy pierwszy skończył wypisywać słowa we wszystkie przedziałki mówił stop i głośno odliczał do 10. Gdy padła cyfra 10 każdy uczestnik odkładał pisak. Następowało podliczanie punktowanie, wyliczanie punktów za wpisane słowa. Każdy uczestnik gry po kolei odczytywał słowa z danych dziedzin. Jeśli nazwa się powtarzała gracze otrzymywali za nią mniej punktów. Jeśli była oryginalna i się nie była wymieniona przez innych graczy uczestnik otrzymywał maksymalną ilość punktów. Po każdej kolejce gry zliczało się punkty i je sumowało. Wygrywał ten gracz, który na koniec gry uzbierał najwięcej punktów. O zakończeniu gry decydowali sami gracze. Gra była bardzo popularna w okresie mojego dzieciństwa. Graliśmy w nią w warunkach domowych, na koloniach, obozach, w szkole, na podwórku. Można w nią było grać praktycznie wszędzie wystarczyła tylko kartka i długopis. Podczas zajęć lekcyjnych trudno było w nią grać ponieważ trzeba było się cały czas komunikować i rozmawiać. Kolejną grą był saper. Los jest ślepy, ale trafia bez pudła (Włodzimierz Ścisłowski). 



Gra była odwrotnością czołgów na polach 10 pól na 10 wyznaczało się zaminowany kwadrat składający się z kilku kratek zeszytu najczęściej czterech przy polu gry 10 na 10. Zawodnik oddawał strzały w pola o danych współrzędnych i miał za zadanie nie trafić na minę. Kto pierwszy wpadł na minę przegrywał. wielkość pola minowego i samej miny mówiły o trudności gry. Im większe pole a mniejsza mina tym trudniejsza rozgrywka. Gdy gra w statki lub sapera odbywała się podczas zajęć lekcyjnych przekazywanie współrzędnych pomiędzy uczestnikami odbywało się poprzez przekazywanie sobie karteczek lu strzelanie karteczkami splówkami. Pewnego razu na lekcji podczas gry w sapera strzelaliśmy karteczkami ze współrzędnymi. Co chwilę kartka lądowała na głowie kolegi który siedział pomiędzy graczami. Po kilku takich trafieniach w głowę. Kolega się tak wkurzył, że wstał, rozwinął jedną karteczkę i na głos, na całą salę podczas grobowej ciszy w klasie powiedział: "B4  mina przegrałeś, przestaniecie mi w końcu strzelać po głowie". No i wtedy posypały się uwagi do zeszytów uwag dla graczy. Kolejną naszą grą zeszytową była gra w kropki. 



Kropki – gra strategiczna polegająca na otaczaniu kropek przeciwnika własnymi kropkami. Do gry wystarczy kartka w kratkę i dwa kolory długopisu, kredki, pisaki. Dzięki prostej technice zapisu i możliwości zastosowania przeróżnych strategii jej rozgrywania kropki cieszyły się dużą popularnością wśród młodzieży szkolnej. Mona w nią grać godzinami nie była ograniczona polem gry. Jak duża była kartka tak duże było pole gry. W gry zeszytowe grywało się w szkole w domu podczas koloni szkolnych, obozów, wycieczek, na podwórku. Praktycznie wszędzie gdy tylko mieliśmy trochę wolnego czasu i papier i pisaki. Czasami grywaliśmy w niektóre z tych gier korzystając do zapisu z chodnika czy skrawka klepiska. Pewnego razu graliśmy w kółko i krzyżyk zimą na boisku zapisując przebieg gry: kółko wydreptując stopami a krzyżyk to był aniołek na śniegu. 
 
 
 
Na zajęciach gdy nie interesowała nas lekcja graliśmy w przeróżne gry zeszytowe nawet nie było przeszkodą gdy gracze siedzieli na dwóch końcach sali lekcyjnej bo wtedy posługiwaliśmy się zapiskami na karteczkach i splówkami. W tamtych czasach, mojej młodości nie było telefonów, smartfonów, tabletów, komputerów ale były gry zeszytowe i one umilały nam czas.
 

 

096 - Zabawki

Człowiek z nowymi pomysłami jest wariatem, dopóki nie odniesie sukcesu (Powiedzenie ludowe). Przedmiotów takich jak składane, montowane, przyrządy domowe przerobione przez nas na zabawki. W tamtych czasach było ich bardzo dużo ja przybliżę kilka z nich. 


Pierwszy który mi przychodzi do głowy to pistolet ze spinaczy. Z drewnianych spinaczy do przypinania ubrań na sznurkach. Z kilku spinaczy robiło się pistolet do strzelania zapałkami. Pistolet wystrzeliwał zapałkę na kilka metrów. Zabawa była o tyle fajna, że można było sobie postrzelać do celu. Nam do zabawy samo strzelanie zapałkami nie wystarczało. Więc strzelaliśmy gwoździami i zapalonymi zapałkami. Pewnego razu strzelałem w dzień zapalonymi zapałkami na balkonie mieszkania. W nocy po moich zabawach zapalił się w doniczce na balkonie torf. W dzień nic nie było widać jak się żarzył a w nocy się zapalił. I to tak, że pękła szyba balkonowa. Była wielka afera bo pożar powstał gdy wszyscy domownicy spali, dobrze że się cały balkon nie spalił. Wersji dla rodziców było kilka: Jedna że kapsel z saletrą ktoś wrzucił. Druga, że ktoś coś zapalonego wrzucił na balkon i od tego pożar. Ja wiem, że strzelałem tego wieczora z zapalonych zapałek i torf w kwiatku się od tego zapalił ale rodzicom się nie przyznałem. Pistolety z zapałek to była fajna zabawka ale nie do końca bezpieczna przy naszym używaniu. Jeszcze było strzelanie z zapałek. Wystrzelona zapałka dużej siły nie miała ale po trafieniu w ścianę tynk uszkodziła. Wtedy ściany były bardzo liche chyba budowniczy podczas tynkowania nie za dobrze dobierali proporcje składników bo gdy mocniej się ruszyło ścianę to potrafił fragment tynku odpaść nie mówiąc o strzeleniu w nią gwoździem. Pewnego razu po takim strzelaniu gwoździkami w domu dostałem srogie lanie od rodziców gdy zobaczyli odpryski po naszej bitwie. Konsekwencje naszych czynów biegną szybciej, niż my przed nimi uciekamy (Jacques Deval). 



W nas jest raj, piekło i do obu szlaki (Jacek Kaczmarski). Kolejnym składańcem były układańce z papieru np.: gra piekło niebo. Dziwna gra ale wszyscy w nią grywali robiło się składankę z papieru, połączonego z czterech stożków w które wkładało się od dołu palce dłoni i wewnętrznymi ściankami pokazywało jeden z dwóch kolorów. Czerwony jako piekło i niebieski jako niebo stąd jego nazwa. Nie znam dokładnego przeznaczenia tej zabawki było chyba ich kilka, coś związanego z wróżbami. My na podwórku bawiliśmy się po swojemu. Miej czas na Zabawę, to sekret młodości (powiedzenie ludowe). Zabawa była dziwna i prosta w kilka osób podawało się cyfry które się sumowało. Typowało się osobę której wyliczamy wyznaczało się tej osobie jakieś głupie zadanie. Jeśli po zsumowaniu liczb i wyliczeniu wypadł kolor czerwony piekło osoba wykonywała ustalone zadanie jeśli niebieski to miała szczęście i zadanie przechodziło do kolejnego wyliczania kolejnej osobie. Przeważnie zadania były proste typu obiegnięcie bloku, wbiegnięcie na czwarte piętro klatki schodowej i wykrzyczenie jakiegoś śmiesznego zdania z okna, Podbiegnięcie do przechodnia i powiedzenie mu czegoś głupiego. Zadania wymagały wysiłku i były śmieszne w formie żartu. Sama zabawa bardziej służyła wykonywaniu głupich zadań i żartom niż samemu wyliczaniu. 


Kolejnym składańcem z papieru były czapki z gazet. Prawdziwe bogactwo to nie to, ile twoja praca pozwoli ci zarobić, ale to, kim cię uczyni (Pinio Pelegrini). Robiło się je dla zabawy lub do prac domowych, działkowych jako ochrona włosów, głowy np.: podczas malowania mieszkania. W czasach PRL większość prac domowych typu malowanie czy proste naprawy domowe robiło się samemu. Pokój malowali nam rodzice albo malowaliśmy sami. Pamiętam taką akcję kiedy we trzech przyszliśmy do kolegi i w godzinę pomalowaliśmy mu pokój. Ściany, sufit, kaloryfer w pokoju. Podczas tych prac zrobiliśmy sobie właśnie takie czapki z gazet. Czapki zrobiliśmy bardziej żeby wyglądać jak profesjonalni malarze niż żeby zabezpieczyć włosy przed farbą.


Poza czapkami remontowymi z papieru i gazet robiliśmy wiele innych rzeczy do domu jak ozdoby choinkowe łańcuchy, wiszące ozdóbki, łódki, zakładki, okładki na zeszyty i książki do szkoły. Na początku roku szkolnego po skompletowaniu książek i zeszytów robiło się samemu okładki z szarego papieru lub kolorowych zagranicznych gazet. Okładki miały zabezpieczać książki przed zniszczeniem bo służyły z pokolenia na pokolenie były przekazywane rodzeństwu albo odsprzedawane dalej do użytku innym.
 
 
Zabawa ze składaniem banknotów. Chciwość pieniędzy jest największą przeszkodą w otrzymywaniu ich (Henry ford).  Składało się banknot w taki sposób że zajmował 1,5 na 1 cm. Był tak złożony, że przy nieudolnej próbie rozłożenia ulegał zniszczeniu, darł się. Zabawa polegała na tym, że prosiło się kogoś dla żartu. Pożycz mi jakąś nie dużą kwotę pieniędzy. Obiecywało się tej osobie że po chwili odda się dwa razy więcej pieniędzy. Każdy się na to łapał bo chciał się łatwo wzbogacić. Kwotę tak się wyliczało żeby w momencie oddania była ona równa jednemu banknotowi oczywiście sprytnie złożonemu. Oddawało się banknot i ostrzegało się osobę że jeśli źle będzie rozkładać to zniszczy banknot. Po czym ustalało się nową kwotę do oddania w zamian za pokazanie jak się wykonuje składanie banknotu. Po pewnym czasie wszyscy na podwórku znali tą sztuczkę. 


Robienie łódek z papieru. Łódki puszczaliśmy w deszczowe dni w formie rywalizacji w kanałach odprowadzających deszczówkę. Kolejną z zabawek tamtych czasów był komunikator. Wyobraźnia bez wiedzy może stworzyć rzeczy piękne. Wiedza bez wyobraźni najwyżej doskonałe (Albert Einstein). Komunikator polegał na łączeniu się w grupie podczas rozmów przez telefon. W tamtych czasach nie dysponowaliśmy takimi jak obecnie technologiami i urządzeniami. Mieliśmy analogowe telefony przewodowe, radia tranzystorowe i lampowe, magnetofony szpulowe i kasetowe. Wykonując połączenie telefoniczne można było rozmawiać jak długo się chciało płaciło się za jeden impuls telefoniczny. Zabawa w rozmowy telefoniczne to była zabawa starszych kolegów w tym mojego brata. Podłączył radio lampowe i jakiś robiony mikrofon do telefonu. Radio połączył z magnetofonem szpulowym na który nagrywali swoje rozmowy. Siedząc z kilkoma kolegami porozumiewali się konferencyjne. W pokoju słuchali przez radio osób rozmawiających przez telefon i przez mikrofon rozmawiali z nimi. Na magnetofon nagrywali swoje głupie rozmowy. W ten sposób potrafili gadać całymi godzinami z jakimiś dziewczynami lub kolegami. Komunikator tamtych czasów. Ja jako dzieciak za bardzo nie wiedziałem jak to działa i o co w tym chodzi ale dobrze się przy nich bawiłem. Pamiętam że któregoś razu na radiu udało im się złapać jakiś kanał milicyjny, byli bardzo podekscytowani tym wydarzeniem i ja też.


W czasach mojego dzieciństwa robiło się samemu wiele zabawek. Wiele rzeczy użytku codziennego umieliśmy samemu naprawiać. Rodzice takie rzeczy codziennego użytku, domowe jak malowanie mieszkania, naprawy elektryczne, hydrauliczne, ostrzenie noży itp. Ja umiałem zrobić proste przedmioty do zabawy: naprawić piłkę do nogi czy do pinponga, zmienić czy skleić oponę w rowerze. Zrobić proste piłki do grania po szkole z papieru, pistolety ze spinaczy, miecze z kijów, proce z patyka, splówki z rurki i inne zabawki. Kolejnym z naszych wymysłów był sznurkowy komunikator. Pomiędzy mieszkaniami przekazywało się wiadomości pisane na karteczkach przypinane spinaczami do sznurka przesuwanało z mieszkania do mieszkania przez okna po sąsiedzku. Podczas lekcji w szkole często wykorzystywało się karteczki jako kulki i spluwki z rurek od długopisów do przekazywania sobie wiadomości. Nawet jak nauczyciel zobaczył taką kulkę z papieru to traktował ją jako śmieć a nie wiadomość. Przyłapanie na takim komunikowaniu kończyło się zazwyczaj uwagą w dzienniczku i wyrzuceniem wiadomości do kosza. Pewnego razu kolega napisał wiadomość nie do końca pozytywnie opisującą nauczycielkę. Nauczycielka przejęła karteczkę i jak nigdy ją przeczytała. Kolega miał nieciekawie po tym jak wezwała jego rodziców do szkoły. Cnót nie poznamy bez występku (Fiodor Dostojewski). 



Dosyć ciekawą formą zabawy było robienie i puszczanie latawców. Latawce to były konstrukcję z cienkich patyczków nazywanych przez nas listewek i papieru które na żyłce puszczało się w wietrzny dzień w powietrzu. Sposobów na wykonanie latawców było wiele a frajda z puszczania latawca zrobionego przez siebie niesamowita. Niektóre latały po kilkaset metrów nad ziemią tak wysoko jak długa była żyłka do której był przymocowany. Pamiętam raz kolega, puścił latawca i po rozwinięciu do końca żyłki, wyślizgnęła mu się z rąk po czym latawiec poleciał gdzieś daleko z wiatrem. Jedyne, co wolne w naszej cywilizacji, to wiatr (Elias Canetti). 


Ta nasza pracowitość, kreatywność i pomysłowość wymuszona była brakami w sklepach wszystkiego a jeśli coś było dostępne to ceny były zawrotne. Więc wiele rzeczy robiło się samemu lub naprawiało do całkowitego zniszczenia. Niektóre nasze składańce i montowańce dawały nam wiele frajdy, radości, zabawy, ułatwiały i umilały nam dzieciństwo i życie codzienne. Biedni są szczęśliwi, mogą mieć bezinteresownych przyjaciół (Marc-Gilbert Sauvajon).