095 - Skoki.

Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie (Paulo Coelho). Kolejną z zabaw podwórkowych okresu mojego dzieciństwa były skoki. Skoki wykonywaliśmy je praktycznie wszędzie: na placu zabaw, przed blokiem, do piaskownicy, podczas przemieszczania się, zabaw, gier. Towarzyszyły nam na każdym kroku dnia codziennego. Po co przechodzić dookoła ogrodzenia jak można je przeskoczyć. Miejscem naszych konkurencji skocznościowych był plac zabaw przed blokiem a dokładnie umieszczona na nim piaskownica.


Placu zabaw umieszczony był pomiędzy blokami. Był to plac o nawierzchni asfaltowej na której usytuowane były trzy huśtawki i piaskownica: huśtawka jednoosobowa, czteroosobowa i "koniki" podwójne do bujania. Z huśtawek oddawaliśmy skoki na trawnik kto dalej. Z koników wyskakiwaliśmy w górę kto wyżej. Przy placu zabaw na trawniku znajdowała się piaskownica ogrodzona murkiem z kilkunastocentymetrowymi krawężnikami. Z piaskownicy piach wysypywał się poza murek ogradzający ją. Rozsypany piach tworzył fajne pole do oddawania skoków w dal z  miejsca i z biegu.


Aby działać, trzeba mieć cel (powiedzenie ludowe). Były dwa sposoby oddawania skoków do podwórkowej piaskownicy. Pierwszy był w szerz piaskownicy z miejsca. Drugi był wzdłuż z rozbiegu. Biorąc pod uwagę nasze zdolności motoryczne a dokładnie skoczność to przeważnie po oddanym skoku lądowaliśmy na piachu poza piaskownicą. Po skoku lądowało się na piachu poza piaskownicą albo na trawniku. Zdarzały się sytuacje gdy ktoś nie przeleciał poza piaskownicę i lądował na piasku w jej środku albo na murku co zazwyczaj było bolesne. Podczas oddawania skoków wzdłuż piaskownicy był mały problem przy rozbiegu, było małe wzniesienie i rozbieg był pod górkę co nam w zabawie przeszkadzało. Zabaw związanych ze skokami na placu i poza nim było tak dużo jak nasza pomysłowość. Były to konkurencje: z miejsca, z rozbiegu, stojąc przodem, bokiem, tyłem, przeróżne wieloskoki, skoki z siadem na tyłek. Fantazja nas ponosiła, wymyślaliśmy własne konkurencje. Niektóre były podpatrzone w szkole na zajęciach wychowania fizycznego jak skok w dal z rozbiegu czy z miejsca inne wymyślaliśmy sami jak wskakiwanie na konstrukcje huśtawek czy oddawanie skoków z huśtawek.


Wśród naszych zabaw skocznościowych często występował element rywalizacji typu: Ja wskoczyłem, a ty  nie wskoczysz? Ktoś wskoczył np: na murek a za nim wszyscy po kolei musieli wskakiwać. Kto tego nie zrobił został wyśmiewany i nazywany w najlepszym wypadku fajtłapą. Wskakiwaliśmy w różne miejsca, było to spontaniczne zachowanie. Podczas szwendania się po osiedlu lub jego okolicach zawsze trafił się ktoś kto zarzucił temat rywalizacji i każdy po kolei wskakiwał na murek, kosz, ławkę, daszek, ogrodzenie, barierki huśtawki. Trzeba mieć wielkie cele, by nie poddać się przygnębieniu z powodu małych niepowodzeń (powiedzenie ludowe). Mieliśmy kilku faworytów w skokach, którzy potrafili obunóż z miejsca wskakiwać na barierki ogradzające boisko pod blokiem, mierzące ponad metr wysokości. Taki skok na barierki dla jednych był trudny do wykonania dla innych nieosiągalny a byli tacy co potrafili go wykonać za każdym razem. Nie było to wcale takie łatwe jak się wydaje podczas próby wskoczenia na barierki wokół boiska niejeden sobie zęby pogruchotał. Skoczność to była cecha motoryczna która dawała prestiż w grupie rówieśników z podwórka. Skoki były elementem naszych zabaw ruchowych pozwalających aktywnie spędzać czas poprzez podejmowanie rywalizacji. Jeśli chodzi o moje osiągnięcia związane ze skokami. W okresie uczęszczania przeze mnie do szkoły podstawowej dwa razy uczestniczyłem w szkolnych zawodach lekkoatletycznych gdzie jedną z konkurencji były skoki w dal z miejsca i z rozbiegu. Były to zawody międzyszkolne, które składały się z kilku łączonych konkurencji sportowych. Takie wieloboje lekkoatletyczne z elementami gimnastyki dobrane dla młodzieży szkolnej. Był to: skok w dal z rozbiegu, rzut piłeczką palantową, biegi długie czy elementy gimnastyki typu stanie na rękach przy drabince, mostek, świeca. Z gimnastyką, "giętką" nie miałem problemu ale i nie byłem w tej dyscyplinie szczególną gwiazdą. Lepiej było z lekkoatletyką, "lekką". W rzucie piłeczką palantową nie miałem sobie równych, ponieważ na podwórku ciągle czymś rzucaliśmy i miałem ten element wytrenowany do perfekcji. Skoki również nie sprawiały mi problemu bo wykonywaliśmy je podczas gier i zabaw na podwórku. W biegach długich byłem zawsze na podium, może dla tego, że dużo biegaliśmy podczas gier zespołowych. Ogólnie z zawodów szkolnych wracałem z dobrymi wynikami. Może nie zawsze na podjum ale zawsze byłem w pierwszej dziesiątce, raz zająłem trzecie i raz piąte miejsce w województwie. Gry i zabawy podwórkowe przyczyniły się do tego że reprezentowałem szkołę w zawodach lekkoatletycznych a moja sprawność fizyczna była na wysokim poziomie. Zabawy w skoki odegrały istotną rolę w życiu moim jak i mojego kolegi z podwórka. Co ważniejsze dla sukcesu: talent czy pracowitość? A co ważniejsze w rowerze: przednie czy tylne koło? (George Bernard Shaw). Kolega ten podczas chodzenia do szkoły średniej został zauważony przez trenera lekkoatletyki na zawodach, miał predyspozycje do skoku w dal. Gdy tylko został zauważony, zaczął trenować w miejskim klubie. Jego trener zawsze powtarzał: "szkoda, że taki talent został zauważony tak późno". Zaczął trenować dopiero w technikum. Nikt poza nami wcześniej nie zobaczył jego predyspozycji do skoku w dal. na podwórku podczas naszych zabaw skakał zawsze najdalej. Dopiero w szkole średniej został zauważony i tedy już podczas zawodów wojwudzkich zajmował miejsca w turniejach. Sławy sportowej nie zdobył ale zrobił klasę sportową, skończył Akademię Wychowania Fizycznego. Jego zamiłowanie do sportu zaowocowało ukończeniem wymarzonej uczelni sportowej. Coach jest kimś, kto mówi ci, czego nie chcesz słyszeć, widzi to, czego nie chcesz widzieć - po to, żebyś był kimś, kim zawsze chciałeś być (powiedzenie ludowe). Gdyby ktoś zauważył zdolności skocznościowe kolegi wcześniej, w szkole podstawowej może mieli byśmy kolejnego skoczka w reprezentacji kraju. Wytrenowana przez nas podczas zabaw na podwórku cecha motoryczna, skoczność nie raz ratowała nam skórę podczas dziecięcych wypraw i rajdów. Wypraw do tartaku, fabryki cukierków, nad rzeki, jeziora, uciekania przed psami i stróżem przeskakiwania ogrodzeń. Dawała nam przewagę podczas zabaw w ganianego i w rywalizacji w grach zespołowych. Skoki były nieodzownym elementem naszego podwórkowego życia. Obecnie na osiedlu polikwidowano stare piaskownice i place zabaw a dzieci już nie skaczą do piaskownicy.



Teraz są nowoczesne, funkcjonalne place i jaki będą miały wpływ w kształtowaniu sprawności fizycznej dzieci i młodzieży pokarze czas.



094 - Baza


Nie płacz, że nie masz gdzie iść niektórzy nie mają dokąd wracać (Powiedzenie ludowe). Było to miejsce przesiadywania, spotkań młodzieży z podwórka. 
 
 

W tamtych czasach na osiedlach blokowisk z wielkiej płyty tworzyły się grupy młodzieży które całymi dniami przesiadywały w ulubionych miejscach. Grupy te tworzyła przeważnie młodzież zamieszkująca okoliczne blokowiska, będąca w podobnym wieku, spotykała się i przesiadywała w tych wybranych enklawach, mieszczących się przeważnie na terenie osiedla lub w jego pobliżu, były to np: ławki, trzepaki, trybuny boiska, barierki, różne schowki, sklepy, rogatki, zakamarki blokowisk, piwnice, kanciapy. Były to enklawy, nieduża społeczność, środowisko w których grupa osób przebywała i kolektywnie spędzała czas. W moim przypadku była to społeczność blokowisk, koledzy i znajomi, koledzy z klatki, bloku, podwórka, rówieśnicy ze szkoły, klasy. Bazy były to bardziej i mnie publiczne miejsca do których miały większy lub mniejszy dostęp osoby postronne nie tworzące środowiska. Miejsca te były wybierane przez młodzież i odpowiednio przez nie nazywane. Osoby zainteresowane po nazwie kojarzyły od razu miejsce gdzie się znajduje baza. Było takie powiedzenie "czaić bazę" czyli wiedzieć o co chodzi. Jeśli ktoś powiedział trzepak pomimo że na osiedlu było kilka trzepaków od razu było wiadomo o który trzepak chodzi. Nazwa kanciapa oznaczało konkretną piwnicę, jeśli nie było do końca wiadomo to się precyzowało czyja kanciapa albo u kogo w klatce.    

 

Miejsca zwane bazami służyły nam do spotkań i wspólnego spędzania czasu przez młodzież z podwórek i blokowisk. Baz u nas na osiedlu było wiele i różnie je nazywaliśmy, zazwyczaj nazwa pochodziła od miejsca w którym dana baza się znajdowała i były to:. kanciapy, trybuny boiska, schody za szkołą, plac zabaw, trzepak, rogatka ulic, barierki przy boisku, plac przy żłobku, huśtawka na przedszkolu. Baz było tak wiele jak grup młodzieżowych na osiedlu. Osiedle na którym dorastałem liczyło około 30 bloków. Na jego terenie było z 10 placów zabaw dla dzieci Na każdym z tych placu było kilka grup, które miały swoje bazy. Z wiekiem osoby należące do danej danej grupy potrafiły zmieniać je. Na przykład jedna grupa potrafiła zmieniać kilkukrotnie miejsce swojego przesiadywania. Jako dzieci mieli bazę przy piaskownicy i huśtawkach, w podstawówce była to ławka, barierki przy boisku czy trzepak, w szkole średniej ławka, rogatka, kanciapa, klatka schodowa bloku. Zazwyczaj w wieku szkoły średniej te bazy i miejscówki kończyły swoje funkcjonowanie w późniejszym okresie życia ludzie wchodzili w etap studiów, pracy zawodowej i przesiadywanie w bazach w grupach koleżeńskich umierało śmiercią naturalną. W perspektywie czasu bazy na osiedlach to była trochę takie żywe materie, które funkcjonowały swoim życiem jak materiał, który je tworzył czyli sami ludzie. Na osiedlu było wiele grup młodzieży. Przeważnie każda z tych grup miała swoją miejscówkę zwaną bazą. W różnych okresach mojego życia przesiadywałem w rozmaitych bazach. Z kolegami z podwórka były to plac zabaw przed blokiem, barierki, kanciapy, siłownia, klatki schodowe blokowisk. Z kolegami z klasy szkolnej były to kosze, schodki, trybuny lub spotkania u kogoś w domu jak nie było rodziców. W grupach osiedlowych były to: rogatki osiedlowe, trybuny, boiska, miejsca za szkołą.

 żródło: youtubeMariusz Ostrowski #HOT16Challenge2


Przebywanie w miejscach zwanych bazami mogę podzielić w zależności od okresów czasowych, wieku w jakim byłem i grup znajomych w jakich przebywałem. We wczesnych latach szkoły podstawowej głównym miejscem naszych spotkań z rówieśnikami z klasy szkolnej były schodki za szkołą pomiędzy boiskami. Tam w pobliżu boisk szkolnych spędzaliśmy głównie czas z kolegami i koleżankami z klasy. Za szkołą takie bazy miało jeszcze kilka grup a czasami kilkanaście. W nich przesiadywaliśmy całymi godzinami spędzając czas na rozmowach, wygłupach, grach i zabawach na pobliskich boiskach.



Na schodkach za szkołą w okresie szkoły podstawowej spędzałem z kolegami i koleżankami z klasy bardzo dużo czasu. Wystarczyły słowa przyjdź za szkołę albo przyjdź na schodki i każdy wiedział o które miejsce chodzi pomimo, że za szkołą było pięć miejsc ze schodkami to każda grupa miała przypisane swoje. Nasze były schodki po środku koszy i nikt nam ich nie zajmował. Takie były niepisane zwyczaje. Z kolegami na podwórka przesiadywałem na barierkach przed blokiem lub na placu zabaw siłowni i kanciapie. W tych miejscach zwanych bazami spędzaliśmy codziennie czas na spotkaniach towarzyskich, pogaduszkach grach i zabawach. Kanciapy to były zaadaptowane przez nas komórki lokatorskie, my mówiliśmy piwnice. To były takie nasze mini kluby podwórkowe. Przeważnie na wyposażeniu miały stare łóżka, na których siedzieliśmy stoliki na których grywało się w gry karciane i jakieś media typu radio, magnetofon czy stary telewizor. W późniejszym okresie dorastania w oglądaliśmy w nich filmy video. Czasami na siłownię mówiliśmy kanciapa ale nią nie była. Zbieraliśmy się w kilka lub kilkanaście osób leciała zrzutka, wypożyczaliśmy filmy video i całą grupą oglądaliśmy w naszej bazie kanciapowej filmy. Tak spędzaliśmy czas, podczas oglądania przeważnie było bardzo zabawnie były śmiechy, wygłupy, żarty. W kanciapach siedzieliśmy w okresie zimowym albo gdy nie było na zewnątrz pogody. Nawet najpiękniejsze słowa i miejsca nie zastąpią bliskości (Powiedzenie ludowe). Kolejnym takim miejscem, bazą na podwórku był plac zabaw na którym przesiadywaliśmy od porannych do późnych godzin nocnych. Jak dopisywała pogoda to place zabaw na osiedlu były oblegane przez dzieci i młodzież zamieszkującą pobliskie bloki. Na tych placach przesiadywała młodzież w różnych porach dnia i różnym wieku. Zazwyczaj w godzinach porannych młodsi na wieczór starsi. Gdy chodziłem do podstawówki to my w dzień siedzieliśmy na centralnej, jedynej nie popsutej ławce na placu. Wieczorem na plac przychodziły starsze chłopaki i nas przeganiały oni wtedy siedzieli na tej ławce. Później przyszedł czas, że my byliśmy starsi i to my przeganialiśmy młodszych łebków i przesiadywaliśmy tam wieczorami. Obecnie placu już nie ma i to my byliśmy ostatnim pokoleniem, które piastowało tą tradycję. Na miejscu betonowego boiska przed moim blokiem powstał nowy plac zabaw i na nim metalowa ciufcia, którą obecna młodzież z okolicznych bloków upodobała sobie jako bazę, przesiadując na jej dachu całymi dniami. Plac zabaw i baza na nim o pewnych godzinach dnia była naszym miejsce i nie pozwalaliśmy innym osobom na niej rzebywać a tym badziej robić sobie miejsca spożywania alkoholu. Pewnego w południe na naszym placu siedzieli jacyś starsi faceci i pili piwa. Poszliśmy po kijki i guguły, i z około 20 metrów zza boiska i za żywopłotu obrzucaliśmy ich. Bardzo szybko sobie poszli i już później nigdy ich nie widziałem. Nasze bazy czyli miejsca przesiadywania uznawaliśmy w pewnych godzinach za tylko nasze i pomimo, że były to miejsca publiczne to nie dopuszczaliśmy, żeby ktoś inny, obcy w nich przesiadywał. Do południa na placu bawiły się dzieci i siedzieli rodzice z dziećmi. Później siedziały młode chłopaki i w końcu wieczorami starsze chłopaki. Były nie pisane zasady korzystania z tych miejsc. Gdy kiedyś podczas przesiadywania zapluliśmy miejsce obok ławek to kolejnego dnia podszedł do nas jeden ze starszych chłopaków i powiedział, że jak dzisiaj wieczorem będzie zaplute to skończy się nasze siedzenie na placu. Raczej nie staraliśmy się sprawdzać wiarygodności tego ostrzeżenia. Przeważnie ci starsi chłopcy to było nasze starsze rodzeństwo albo ich koledzy i znajomi. Następnego razu podczas siedzenia na placu na ławce nikt już nie pluł. Jeśli ktoś napluł bo się zapomniał to szybko ścierał butem żeby nie było widać. Kolejnym naszym miejscem bazą w społeczności podwórkowej były barierki przy boisku. Przesiadywaliśmy na nich przez całe dni od powrotu ze szkoły do późnych godzin nocnych. Gdy ludzie z pobliskich bloków denerwowali się i zwracali nam uwagę, że jest za głośno to przechodziliśmy z jednego miejsca w drugie z placu na barierki albo odwrotnie. Tylko jak milicja później policja przyjeżdżała to trzeba było się ewakuować gdzie indziej, przeważnie do którejś klatki schodowej albo kanciapy. W towarzystwie grupy podwórkowej przesiadywało się przeważnie na placu, na barierkach lub w kanciapach. W towarzystwie koleżanek i kolegów z podstawówki naszą bazą były schodki za szkołą. Za szkołą w kilku bazach przesiadywało bardzo dużo młodzieży w różnym wieku z całego osiedla.



Przeważnie większość boisk i pobliskich im schodków była zajęta nawet czasami u podstawy górek przy boisku szutrowym na trybunach było tłoczno. Podczas nasiadówek w bazach osoby z grup rozgrywały pomiędzy sobą meczyki na pobliskich boiskach w gry zespołowe. Wtedy grupy były zespołami. Było jedno boisko, za szkołą, na wnęce wymiarami do piłki ręcznej zazwyczaj grywało się na nim w nogę. Wyżej były dwa boiska do kosza gdy były sprawne to czasami oba zajęte, obok boisko do siatkówki, pomiędzy nimi były pasy schodów które stanowiły kilka baz młodzieży z osiedla. Za szkołą była też miejscówka przy boisku często zajmowana przez grupę młodzieży, która lubiła poodbijać w siatkę. Ostatnie było boisko szutrowe z trybunami, prawie nie używane ale na trybunach siedziały kolejne grupy. Na murku, na wnęce przesiadywała przeważnie grupa starszych chłopaków często pili alkohol, lubili bójki do nich się raczej nie podchodziło. Na schodkach prowadzących do boisk koszykówki kolejne grupy. Na schodkach łączących boiska koszykówki z szutrowym przesiadywałem ja z grupą znajomych z podstawówki. Czasami w okresie wakacji przebywało za szkołą ponad sto osób siedząc w swoich grupach lub wymieszani grali meczyki na pobliskich boiskach. Po drodze dzielącej osiedle na dwie połowy były dwa miejsca przesiadywania najstarszych grup chłopaków z osiedla. Była to rogatka dolna i górna. Pewnego dnia pamiętam na górnej rogatce siedziało kilku chłopaków i przechodziła jakaś wypita grupka z innego osiedla. Od słowa do słowa wywiązała się bójka. Mieli pecha bo jeden przybiegł za szkołę i zarzucił tekstem, że naszych biją. Po chwili z za szkoły wybiegło kilkadziesiąt osób. Wypici awanturnicy musieli ratować się ucieczką. Każda grupa przesiadująca za szkołą miała swoje miejsce i nie zajmowali miejsc innych grup. Czasami towarzystwa łączyły się i grupy mieszały np. podczas meczów ale później wracało się do swoich baz. Miejsce przesiadywania za szkołą czyli bazy bazy były o tyle fajne, że pod nosem mieliśmy wszystkie boiska i przez całe dnie mogliśmy grać w różne zespołowe gry i zabawy sportowe. Podczas przesiadywania na placu był ten dyskomfort, że gdy chciało się pograć meczyk to i tak trzeba było iść za szkołę. Obecnie młodzież też ma takie miejsca spotkań jak my w tamtych czasach, nasze bazy. Czasy się zmieniają ale pewne rozwiązania zostają podobne.

Źródło: YouTube 





Obecnie trochę wygląda to inaczej bo miejscem spotkań współczesnej młodzieży są serwery internetowe, takie współczesne bazy. My mieliśmy trzepak, ławkę oni mają serwer, platformę. Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie (Halina Poświatowska).


093 - wagary

Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał (powiedzenie ludowe). Ucznia nie było w szkole i rodzic nic o tym nie wiedział a jak się dowiedział to wtedy uczeń miał przechlapane.


Rodzice myśleli że jesteśmy w szkole na lekcjach a my w tym czasie byliśmy ale na wagarach. U nas były one indywidualne lub zbiorowe. Indywidualne gdy jeden uczeń urywał się z zajęć i zbiorowe gdy grupa uczniów albo cała klasa na nie nie poszła. A były i takie przypadki że kilka klas wagarowało na przykład gdy były ważne rozgrywki klasowe w piłkę nożną. Wtedy całe klasy uciekały z zajęć i szliśmy na górki na boisko. Wtedy dwie drużyny, reprezentacje klas grały mecz w nogę a reszta uczniów im kibicowała. 
źródło ze strony www.inwestycje.kielce.pl
 

 
Miejsc spędzania czasu podczas wagarów było tak dużo jak duża była nasza wyobraźnia i pomysłowość. Nazywaliśmy je różnie: wagary, wacki, zrywka z lekcji, zrywka ze szkoły, ucieczka. Częstym powodem wagarów była chęć uniknięcia: klasówki, kartkówki, odpytywania lub po prostu chęć opuszczenia zajęć lekcyjnych i spędzenia tego czasu gdzieś indziej niż w szkole na zajęciach. W okresie uczęszczania przeze mnie do szkoły podstawowej bardzo dużo wagarowałem. Wagarowałem sam lub kolegami z klasy, ze szkoły, z innych klas. Znałem wszystkie sztuczki odnośnie wagarowania. Gdy nie chciałem iść kolejnego dnia do szkoły, wieczorem mówiłem, że źle się czuję i chyba mnie bierze jakieś przeziębienie. Wtedy prosiłem o termometr i nabijałem na niego podwyższoną temperaturę. Trzeba było na chwilę włożyć końcówkę termometra do gorącej herbaty, tylko nie przesadzić z wynikiem.W ramach usprawiedliwień nieobecności w szkole wyczerpałem chyba wszystkie możliwe pomysły. Były wizyty u lekarzy, pogrzeby, pilne wyjścia z rodzicami, zalanie mieszkania, awarie prądu, chyba wszystkie możliwe wypadki losowe.  Gdy mówiłem, że byłem na pogrzebie słyszałem, "ale jak to po raz drugi, trzeci tej samej osoby?" Usprawiedliwienia czy zwolnienia dawane przeze mnie w szkole były dodatkowo potwierdzane u rodziców, jakoś nauczyciele mi nie wierzyli. Wiedziałem, którzy lekarze w przychodni nabierali się na choroby, żeby otrzymywać zwolnienia z zajęć i usprawiedliwienia nieobecności do szkoły. Higienistka w szkole gdy do niej przychodziłem mówiła od razu, że poinformuje moją wychowawczynie o mojej wizycie w gabinecie. Chodziłem z kolegami do przychodni na osiedlu. Rejestrowaliśmy się do wybranych lekarzy, którzy wypisywali zwolnienia z lekcji i usprawiedliwienia przynajmniej na dzień wizyty.
Paluszek i główka to szkolna wymówka (powiedzenie ludowe)Standardowa choroba w przychodni to były bóle brzucha, nie do zdiagnozowania. Pewnego razu poszliśmy w czterech do przychodni trzech pierwszych dostało usprawiedliwienia a ostatni nie dostał. Lekarz się wkurzył na nas i kapnął, że wchodzimy jeden za drugim w tym samym wieku po zwolnienia z lekcji. Ostatniego spytał czy wszyscy jesteśmy z jednej klasy i czy mamy jakiś sprawdzian. "Nasza stała bajera", stałe kłamstwo, że wspólnie jedliśmy śniadanie i pewnie się zatruliśmy. Tym razem się nie sprawdziło. Lekarz ostatniemu powiedział, że albo pójdzie na lekcje albo kieruje go na dodatkowe badania. Nie ucz wilka jak przetrwać w lesie, bo weźmie cię za barana i poniesie (powiedzenie ludowe).  W podstawówce tak dużo opuszczałem zajęć, że nauczyciele założyli mi zeszyt podpisów na zajęciach. Przed każdymi zajęciami albo po nich musiałem podejść do nauczyciela i podpisywał mi zeszyt, że byłem na tych zajęciach obecny. Miałem swój prywatny dziennik obecności na zajęciach i co tydzień musiałem się rozliczać z niego na lekcji wychowawczej. Chodziłem do szkoły tylko na wybrane zajęcia. Przewodniczącą klasy w tym okresie była moja koleżanka z którą miałem dobre układy. Koleżanka jako przewodnicząca miała obowiązek dostarczać pisma o moich nieobecnościach do moich rodziców. Musiałem za każdym razem Ją upraszać, żeby przewlekała w czasie z dostarczaniem tych pism. Co się odwlecze to nie uciecze (powiedzenie ludowe). Wagary łączyły się z zaległościami wiedzy z przedmiotów szkolnych a co za tym szło niedostatecznymi ocenami cząstkowymi. Zaległości powodowały, że musiałem zaliczać duże partie materiału. Duża ilość wagarów była połączona ze słabymi ocenami i brakami w wiedzy, które musiałem nadrabiać i zaliczać. Tylko z wychowania fizycznego nie miałem problemów z reszty przedmiotów "nie było różowo". Zaczęło mnie to zastanawiać, że z matematyki nigdy nie miałem problemów. Nauczycielką od matematyki była nasza wychowawczyni  i nie uciekałem z jej zajęć a tym samym nie miałem zaległości z tego przedmiotu. Z wychowania fizycznego raczej nigdy nie uciekałem, jeśli go opuszczałem to były wagary łączone, całodniowe. Pewnego razu wychowawczyni przyszła na wf żeby ze mną porozmawiać, to były jedyne pewne lekcje których nie opuszczałem. Byłem wtedy bardzo zdziwiony. Wiedziała kiedy i gdzie mnie szukać bo nawet przeziębiony chodziłem na wf. Podczas szkoły podstawowej wagarowałem a były to wagary indywidualne albo zbiorowe. Indywidualne czyli samemu. Zbiorowe, z kolegami, koleżankami z klasy, albo ze szkoły. Miejsca wagarów były uzależnione od wielu czynników; ilości osób wagarujących, pory roku, naszych pomysłów, nastrojów panujących w danym dniu. Jak nas było kilka osób to szliśmy na kosze za szkołę albo do kogoś do domu. Jeśli było kilkanaście osób to szliśmy na boiska albo na górki przy osiedlu. 



Samemu na wagary chodziłem do kina, do centrum miasta, na dworzec oglądać pociągi, siedziałem w domu jak nikogo nie było albo szwendałem się po dworze bez powodu. Wagary w pojedynkę były mało fajne, ale czasami były koniecznością. Czasami w czasie lekcji chodziliśmy grać meczyki na boiska przeważnie w nogę, kosza. Z kilku klas zbierała się młodzież i graliśmy turnieje.


W szkole podstawowej wagary były przez nas organizowane i przeprowadzane w sposób zgrany i solidarny. Jeśli się umówiliśmy, że uciekamy z zajęć to nikt nie wymiękał i wszyscy dotrzymywali słowa. W szkole średniej z wagarami i naganiaczami na wagary trzeba było uważać.  Gdy chodziłem do szkoły średniej pewnego dnia, jeden z kolegów, który nie był omnibusem zarzucił temat ucieczki z lekcji historii. Była to lekcja na której miał być sprawdzian. Nie było nic dziwnego w namawianiu do ucieczki przez tego kolegę bo był zagrożony z historii. Nie budziło by to jego namawianie podejrzeń gdyby tak bardzo nie nalegał akurat na wagary z tej lekcji.  Wtedy było tak że temat wagarów wystarczyło zarzucić w szkole i sam się rozwijał. Natomiast kolega trochę za bardzo na nie nalegał. Był ewidentnie bardzo zainteresowany tym żebyśmy uciekli z tej konkretnej lekcji historii. Tego dnia poszliśmy całą klasą na wagary z tej lekcji historii, była to ostatnia godzina więc poszliśmy już do domów. Następnego dnia się okazało skąd był taki upór kolegi do ucieczki tego dnia i z tej lekcji. Kolega, który nas namawiał do ucieczki z historii wrócił na lekcje powiedział nauczycielce, że my uciekliśmy ale on nie dał się namówić i wrócił bo lubi historie i chce ją poprawić. Nauczycielka w tym dniu poprawiła go z zagrożenia. Tak to czasami bywa z kolegami i wagarami. Każdy dzień, to kolejna lekcja, której wykładowcą jest życie (powiedzenie ludowe). W szkole podstawowej takie sytuacje nie miały miejsca byliśmy zgrani i solidarni. Ciekaym zjawiskiem związanym z opuszczaniewm zajęć lekcyjnych było wagarowanie w pierwszy dzień wiosny. Zazwyczaj w tym dniu były organizowane w szkole wycieczki, wyjściado kina teatru. Młodsze klasy chodziły na wycieczki starsze na wagary. W pierszych klasach szkoły podstawowej szkoła organizowała wycieczki nad zbiorniki wodne w celu topienia marzannny. Takie pożegnanie zimy poprzezspalenie słomianej kukiełki nad zbiornikiem wodnym i utopienienie spalonej kukły w wodzie.  Młodsze klasy miały organizowane zajęcia a starsze w tym dniu zazwyczaj wagarowały. Pewnego razu z Panią nauczycielką zamiast lekcji mieliśmy iść nad zbiornik wodny topić marzanę. Pani chyba  nie chciało się chodzić za daleko i marzannę utopiliśmy w przyszkolnej kauży. W podstawówce wagarowałem dużo co odbijało się na moich wynikach nauczania. W ostatnich, najwyższych klasach podstawówki zaprzestałem wagarowania ponieważ zależało mi na dobrych ocenach na świadectwie, które się liczyło przy przyjęciu do szkoły średniej. Wagarowanie powodowało zaległości w nauce co odbijało się na ocenach przedmiotowych więc przestałem wagarować żeby poprawić oceny. W szkole średniej sporadycznie opuszczałem zajęcia. Na studiach wagary nie miały już kompletnie sensu. Podczas studiów, w czasie ich trwania przeniosłem się ze studiów dziennych na zaoczne. Przyczyną zmiany były względy ekonomiczne. Podjąłem pracę w korporacji informatycznej i pracowałem jako specjalista do spraw wdrożeń oprogramowania zarządzającego firmą. W tamtym czasie poznałem środowisko programowania. Podczas studiów na AWF dowiedziałem się że wszystkie dane potrzebne do tworzenia norm sprawności fizycznej zbierane są poprzez wysyłki papierowe pocztą. W Katedrze Teorii Wychowania Fizycznego podjąłem rozmowy o moim doktoryzowaniu się w zamian za usprawnienie struktury zbierania i analizowania danych potrzebnych do tworzenia norm sprawności fizycznej. Pisałem wcześniej prace naukowe w tym temacie i miałem o nim wiedzę. W końcu po wielu przemyśleniach, odstąpiłem od tematu doktoryzowania się, szkoda mi było czasu kilka lat życia poświęconego na prace naukowe. Z perspektywy czasu nie żałuję podjętej decyzji. Posiadam odpowiednie wykształcenie do tego co zamierzałem w życiu robić czyli uczyć sportu. Chcę pokazać na własnym przykładzie że osoba która dużo wagaruje w młodości nie oznacza, że będzie wagarowała przez całe życie i że nie zdobędzie żadnego wykształcenia. Wagary z jednej strony są przyjemnym oderwaniem od nauki i chwilową ucieczką od obowiązków szkolnych ale z drugiej strony powodują zaległości w nauce i dają dużo stresu. W podstawówce byłem królem wagarów nie znałem żadnej innej osoby która miałaby zeszyt z podpisami na zajęciach z powodu wagarów. Pomimo moich upodobań do wagarów ukończyłem szkołę podstawową, średnią, zdałem maturę. Ukończyłem studia i gdyby nie trzeba było tak długo robić doktoratu to pewnie bym go zrobił. Wagary to jest jeden z fajniejszych elementów dzieciństwa z którego się wyrasta a najciekawsze są podczas uczęszczania do szkoły podstawowej. Sam uczyłem kilkanaście lat w szkole i z dystansem podchodziłem do wagarowiczów, nie spisuję ich od razu na straty. Chociaż z wychowania fizycznego raczej nikt nie wagarował, wręcz było odwrotnie wagarowali z innych zajęć i przychodzili na wf. Często podczas pracy nauczyciela musiałem przekonywać uczniów, których spotykałem na wagarach ile problemów niesie za sobą opuszczanie zajęć lekcyjnych. Każdy jest kowalem swego losu (powiedzenie ludowe)Doświadczony własnym przykładem wiedziałem że na dłuższą metę wagary nie prowadzą do niczego dobrego ale kto z nas przynajmniej raz w życiu nie był na wagarach. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz (powiedzenie ludowe).
Źródło youtube Najzabawniejsze Polskie Kroniki Filmowe- Lata 60/70 Dokument Polski



092 - muzyka

Muzyka - to jest wyłom, przez który dusza, jak więzień z więzienia leci czasem w regiony wolności. Muzyka - to córa wszystkich muz (Stefan Żeromski). Towarzyszy mi ona przez moją ziemską wędrówkę, od dziecka do dorosłości. Różne utwory kojarzą mi się z wydarzeniami pozytywnymi i negatywnymi, które miały miejsce w moim życiu. Chyba najciekawszym i najlepszym dla każdego człowieka jest okres dzieciństwa i dorastania, beztroski i szczęścia. Rodzajów muzyki w okresie mojego dzieciństwa było wiele i przeróżnej. Dla mnie różnica ich była w zależności od towarzystwa, środowiska, miejsca i czasu w jakim przebywałem. Mogę powiązać rodzaje słuchanej muzyki ze środowiskiem i czasem w jakim przebywałem. Wtedy było to środowisko szkolne, podwórkowe i domowe. a czas etapów szkolnych. W gronie kolegów z podwórka zazwyczaj królowało disco, techno, rap. W gronie rówieśników ze szkoły metal, rock. W domu słuchałem wszystkiego co mi wpadło w ucho. Kolejnym podziałem był czas. Im byłem starszy tym bardziej zmieniały mi się gusty muzyczne. Miejsc stanowiących o różnorodności muzyki było wiele w zależności od tego ile miałem lat. W różnym czasie mojej doczesnej wędrówki słuchałem różnych gatunków muzyki. Zacznę od okresu wczesnej szkoły podstawowej. W domu słuchałem tego co leciało w mediach z radia i telewizora. W radio grała przeważnie muzyka polska disco i rock. W telewizji były bardzo popularne sobotnie listy przebojów gdzie grano pop, rock i disco. Podczas listy przebojów leciały najnowsze kawałki,  polskie i zagraniczne przeboje typu Michael Jackson czy Queen. Jako dziecko słuchałem muzyki z radia i telewizora bo takie tylko wtedy były media. Magnetofony były na kasety później na płyty Compact Disc. Najgorzej było gdy "wciągnęło kasetę magnetofonową" to znaczyło że z kasety magnetofonowej podczas odtwarzania wciągnęło taśmę w mechanizm wprawiający w ruch szpulki kasety. Taka sytuacja kończyła się najczęściej delikatnym zniszczeniem taśmy. Powodowało to przy kolejnym odtwarzaniu pogorszeniem jakości odtwarzanej muzyki. W najgorszym przypadku dochodziło do zerwania taśmy. Wtedy trzeba było ją skleić. Najczęściej do tego służył lakier do paznokci. Słuchałem również muzyki z adapteru na płyty winylowe i magnetofonu szpulowego na który nagrywałem muzykę przez mikrofon co wtedy było cudem techniki. 


Dzięki śpiewaniu do mikrofonu i frajdy z nagrywania swojego głosu na taśmę szpul;owca opanowałem wykonywanie utworów kilku piosenek wojskowych. W pierwszych klasach szkoły podstawowej wystąpiłem w szkolnym konkursie piosenki żołnierskiej i wygrałem wykonując utwór piosenki pt:. "Witaj Zosieńko otwórz okienko na wschodnią stronę". Patrząc z perspektywy czasu odjazdowy kawałek. Czasy się zmieniają i my zmieniamy się z nimi (Owidiusz).


Pamiętam tą sytuację jak dziś. Podczas zakończenia roku szkolnego na dużej sali gimnastycznej nie spodziewając się żadnych wyróżnień a na pewno kulturalnych. Zostałem wyczytany do odznaczenia przy całej szkole. Wyszedłem na środek sali przy zgromadzonej publice uczniów, nauczycieli i odebrałem dyplom i nagrodę książkową za wygranie konkursu piosenki żołnierskiej. Byłem dumny ze swojego sukcesu wokalnego. Do konkursu przystąpiłem z chęci otrzymania dobrej oceny z zachowania a odniosłem sukces artystyczny na skalę szkoły. Dlaczego życie płata nam figle? Bo czasem jak My ma dobry humor (powiedzenie ludowe). Jeśli chodzi o nagrody związane z wokalem i moimi zdolnościami muzycznymi to nie było ich więcej w moim życiu. Muzyka towarzyszyła mi zazwyczaj w szkole w domu i na podwórku. W szkole na lekcjach muzyki. W domu sam śpiewałem słuchałem muzyki i grałem na instrumencie muzycznym. Na podwórku zazwyczaj słuchaliśmy muzyki w mieszkaniach podczas nasiadówek koleżeńskich. W domu gdy byłem dzieckiem miałem poza cymbałkami i fletem szkolnym instrument muzyczny akordeonie. Nie wymiatałem ale umiałem na nim grać. Nie był to szał w tamtych czasach. Wtedy było modne granie na gitarze a nie akordeonie. Chodziłem na lekcje akordeonu po kryjomu, żeby koledzy nie widzieli do szkoły i grywałem na nim w domu, raczej się tym nie chwaliłem wśród rówieśników. 


Gitara, mówiło się wiosło była w tamtym czasie "trendy", akordeon był obciachowy,"passe". Mój sąsiad z bloku grał na gitarze. Mojego brata koledzy grywali na gitarach. Moi koledzy grywali na gitarach. Wtedy wszyscy dookoła grali na gitarach a ja grywałem na akordeonie i  byłam z tego dumny ale się tym nie przechwalałem. Na akordeonie grał mój dziadek i ja grałem. Akordeon zawsze miałem schowany w pokoju za łóżkiem, tak żeby koledzy gdy przychodzili do mnie go nie widzieli, żeby nie rzucał się w oczy. Mój sąsiad był umuzykalniony wieczorami śpiewał piosenki i grywał na gitarze. W mieszkaniach bloków były takie cienkie ścianki, że jak sąsiad pierdnął w kiblu to było słychać a co dopiero gdy grał w pokoju na gitarze i śpiewał. Siadałem sobie w kuchni, która graniczyła z jego dużym pokojem i słuchałem jak grał i śpiewał. Mój brat, starszy ode mnie o siedem lat spotykał się z kolegami u nas w mieszkaniu, grali i śpiewali zakazane piosenki. Pamiętam je wszystkie doskonale bo jako młody szczyl siedziałem z nimi w pokoju i ich słuchałem. Życie jak muzyka dla każdego gra inaczej (powiedzenie ludowe).


Moi rodzice byli niezadowoleni z tych spotkań muzycznych brata a najbardziej z utworów które śpiewali. Ja wtedy tego nie rozumiałem, piosenka to piosenka. W czasach podstawówki z kolegami uczyliśmy się grać na gitarze. W tamtych czasach nie było internetu i YouTube. Podczas spotkań koleżeńskich na domówkach uczyliśmy się sami od siebie, jedna osoba od drugiej chwytów, akordów. Popularne wtedy były solówki na gitarze. Ja nie miałem gitary ale prawie wszyscy moi koledzy je mieli i na ich grywałem. Mnie nie kręciło do końca granie na gitarze ale przebywając i spędzając dużo czasu w towarzystwie kolegów z nudów uczyłem się na niej grać. W tamtym czasie w środowisku znajomych ze szkoły podstawowej najmodniejszy był rodzaj muzyki zagraniczny rock i metal. Zespoły typu Metalica, AC/DC. Tych zespołów grywaliśmy kawałki na gitarach i mieliśmy ich wszystkie kasety. Dla zabawy przepytywaliśmy się z tytułów płyt. Znaliśmy je wszystkie na pamięć. Dziewczęta pamiętam ekscytowały się utworami rockowymi typu Guns n roses i Aerosmith a bardziej solistami z tych kapel. W środowisku podwórkowym królowało disco i takiej muzyki również słuchałem. W szkole na lekcjach muzyki była słuchana muzyka poważna typu: Mozart, Beethoven, Bach, Chopin. W towarzystwie rówieśników z klasy rock i metal. Na podwórku zazwyczaj panowało disco polskie i zagraniczne.  Takt jest muzyką duszy (powiedzenie ludowe)W domu słuchałem wszystkiego po trochu co tylko wpadło mi w ucho lub to co leciało radio i telewizji. U mnie w domu radio w kuchni grało na okrągło całe dni tylko na noc się je wyłączało i gdy wpadł mi w ucho jakiś ciekawy utwór to od razu poprawiał mi humor na cały dzień. Podczas imprez i nasiadówek wspólnie z towarzystwem z podstawówki słuchaliśmy głównie rocka i metalu. Disco było uważane za wiochę. Nikt nie słucha disco ale każdy zna słowa piosenek (powiedzenie ludowe).  W czasach uczęszczania przeze mnie do szkoły podstawowej na podwórku, wśród kolegów panowało disco, rap, rock, później techno i rave. Podczas dyskotek szkolnych czy osiedlowych na prywatkach w towarzystwie podwórkowym słuchało się disco polskie i zagraniczne. Muzyka zagraniczna w tamtych czasach była bardzo na czasie "trendy" wszyscy znali i śpiewali ale mało kto rozumiał co śpiewa. To były przeważnie wykonania fonetyczne, jak słyszeliśmy tak śpiewaliśmy. Słówek angielskiego raczej nie znaliśmy bo w szkole karmiono nas językiem rosyjskim i angielskiego prawie nikt nie znał. Disco towarzyszyło nam w tamtych czasach praktycznie na każdym kroku. Podczas domówek, wesel, festynów, dyskotek szkolnych, kolonijnych, wiejskich czy miejskich. Oczywiście modne były w tamtych czasach subkultury młodzieżowe gdzie charakteryzował je rodzaj słuchanej muzyki, byli to fani danego gatunku muzyki. Ja nie należałem do żadnej z takich subkultur chociaż miałem paru kolegów do nich należących i przebywałem w takim towarzystwie. W tamtych czasach było o wile mniej rodzajów muzyki niż obecnie i mniej było subkultur ale czasami. W środowisku miejskich blokowisk jakim dojrzewałem raczej młodzież się nie obnosiła ze swoją formacją kulturową.
Źródło: youtube PKF nr 33 1991 r. POLSKA KRONIKA FILMOWA



Wtedy muzyki słuchało się głównie z prymitywnych sprzętów grających. Magnetofonów kasetowych czy gramofonów na płyty winylowe. Podczas prywatek głównymi odtwarzaczami muzyki były: adaptery i magnetofony kasetowe w późniejszym czasie pojawiły się płyt CD, cud techniki. Pewnego razu kolega zrobił imprezę gdzie muzyka leciała z magnetowidu. Dźwięk i obraz w jednym czasie efekt wizualno dzwiękowy. Wszyscy wtedy zamiast się bawić i imprezować to siedzieli i oglądali teledyski Częstymi urządzeniami świetlnymi stosowanymi podczas prywatek, domówek i dyskotek były kule świetlne i kolorofony. 


Pamiętam że mój brat interesował się elektroniką i zrobił kolorofony ze świateł i kierunkowskazów samochodowych od traktora. To był szał wszyscy koledzy jak do mnie przychodzili to chcieli zobaczyć jak świecą i mrugają. Nawet był taki okres że dostawałem słodycze jak ktoś przyszedł do mnie i mógł sobie je sam włączyć. Muzyka towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo w różnych okresach różne jej rodzaje. Zawsze gdy jej słucham kojarzy mi się z dawnymi wydarzeniami, które miały miejsce w określonym czasie. Jako dziecko jeździłem na oazy podczas oazowych wieczorów spędzałem czas na śpiewaniu przy gitarach piosenek religijnych. Mieliśmy śpiewniki i znałem kilkadziesiąt kościelnych piosenek. Na koloniach czy obozach śpiewaliśmy piosenki kolonijne. Na imprezach domówkach czy ogniskach śpiewaliśmy różne polskie rockowe piosenki. Piosenką mojego dzieciństwa, która była najczęściej śpiewana na imprezach i ogniskach przy różnych okazjach była Autobiografia Perfectu. Muzyka jest namiętnością, miłością i tęsknotą (powiedzenie ludowe). W późniejszych latach czyli okresie szkoły średniej i studiów słuchałem wszystkiego w zależności od okoliczności. W domu muzyka zależała od nastroju, słuchałem od poważnej po heavy metalu. Na imprezach disco, rock techno, pop. Chodziłem do różnych miejsc kultury, klubów studenckich, WDK, KCK na przeróżne koncerty od rockowych po poezję śpiewaną.   


Muzyka towarzyszy mi przez całe moje życie i w chwilach sentymentalnych włączam sobie taką muzykę z jakim etapem życia mi się kojarzy i jakie chwile chce sobie powspominać, do jakiego momęntu przeszłości chcę się przenieść. Co innego muzyka, która wywołuje emocje, a co innego emocje, które pretendują do tytułu muzyki (Julio Cortázar). 

091 - Hula-hop.

Kiedy 'elita' uzna coś za dobre, nie możesz powiedzieć, że dla Ciebie to gówno. Zjedzą Cię żywcem (powiedzenie ludowe). Kolejną zabawą podwórkową było hula hop. Hula hop to był lekki pierścień z tworzywa sztucznego, twardego plastiku lub innych materiałów jak drut czy wiklina. Średnica pierścienia to ok 1-2 metry. Grubość pierścienia z którego jest wykonane hula hop zależy od materiału z jakiego jest wykonane. Przeważnie było plastikowe i miało od 1 do 2 cm. 


W latach mojego dzieciństwa zastosowanie w grach i zabawach podwórkowych hula hop było mało popularne. Wśród młodzieży na podwórkach blokowisk rzadko widywało się bawiące dzieci plastikowym kółkiem. Zabawa nim polegała głównie na kręceniu dookoła tułowia, bioder, szyi i rąk. Była to zabawa przez nas uważana za dziewczęcą. Dziewczęta, które posiadały to wymyślne koło, bawiąc się nim szybko się nudziły, chyba z braku pomysłów na ćwiczenia tym przyrządem. Rzeczy proste są zawsze najbardziej niezwykłe (powiedzenie ludowe)


W tamtych czasach było uważane za produkt z zachodu i traktowany jako wymysł i przejaw luksusu. My, chłopcy z blokowiska odbieraliśmy dziewczęce zabawy hula hop na podwórku jako przechwalanie się samym jego posiadaniem niż wykorzystywaniem jako przedmiot do ćwiczeń fizycznych. Pamiętam tylko jedną naszą zabawę z wykorzystaniem hula hop. Polegała ona na wykopaniu piłki do nogi wysoko w górę i dwie osoby trzymając hula hop w rękach miały za zadanie podejść pod opadającą piłkę tak, żeby przeleciała przez obręcz hula hop. Jeśli się to udało to wtedy była satysfakcja z tego że się to udało. jeśli nie to łapiący zostawali wyśmiani i wyszydzani przez pozostałe osoby. Zazwyczaj do naszych zabaw hula hop pochodziło od dziewcząt chłopcy na podwórku nie byli posiadaczami tego przyrządu. Trzeba było je po prostu którejś z dziewcząt zabrać, to było takie przymusowe, czasowe pożyczenie. Pewnego razu zabraliśmy  hula hop bawiącej się koleżance a ona szybko pobiegła do domu i zawołała starszego brata, który pogonił nas z placu. wtedy były nici z zabawy, musieliśmy szybko porzucić hula hop i i dać drapaka żeby nie oberwać po głowie. To by było na tyle jeśli chodzi o zastosowanie hula hop na podwórku przez chłopaków. Z naszego punktu widzenia był to przedmiot do zabawy dla dziewcząt a nie dla chłopców. Jego zastosowanie w grach i zabawach podwórkowych przez nas było niewielkie. Z czasem zmieniało się moje spojrzenie. Nigdy w czasie dzieciństwa i młodości nie przywiązywałem wagi do zastosowania tego przyrządu w ćwiczeniach ponieważ go nie używałem. Uważałem go tylko za przyrząd do ćwiczeń dla dziewczyn a chłopaki na podwórku nie bawiły się takimi zabawkami. Zmieniło się moje podejście do tego przyrządu na studiach wychowania fizycznego i pracując jako nauczyciel WF. Wykorzystywałem je często na zajęciach w pracy zarówno z dziewczętami jak i z chłopakami. Podczas zajęć z dziewczętami wykorzystywałem hula hop jako pomoc dydaktyczna w gimnastyce ruchowej. Na zajęciach dziewczęta same chętnie układały fragmenty ruchowych układów gimnastycznych z użyciem hula hop. Wśród chłopców stosowałem hula hop głównie jako pomoc przy nauczaniu zespołowych gier sportowych, przy doskonaleniu elementów technicznych. Zastosowań hula hop w zespołowych grach sportowych było tak dużo jak dużo pomysłów miała osoba prowadząca zajęcia. W nauczaniu młodszych klas hula hop ma główne zastosowanie podczas gier i zabaw sztafetowych. Obecnie hula hop można stosować zarówno w grach i zabawach domowych jak i ćwiczeniach fizycznych na zajęciach sportowych, klubach fitnes. Stosowane może być na zajęciach z dziewczętami jak i z chłopcami, ale dalej na podwórkach chłopcy jak i dziewczęta raczej nim się nie bawią. Na podwórku w czasach mojej młodości hula hop używane było poprzez dziewczęta do podstawowych ćwiczeń i popisywania się przed koleżankami.

090 - piłka ręczna

Co cię nie zabije, to cię wzmocni (powiedzenie ludowe). Kolejną z podwórkowych zespołowych gier sportowych była ręczna. Do tej gry potrzebowaliśmy boiska, piłki, dwóch drużyn i ustalonych zasad gry dopasowanych do danych warunków. Głównym wyznacznikiem przepisów danej rozgrywki była ilość zawodników rodzaj rozgrywki i boisko na którym graliśmy. Były to mecze na jedną lub dwie bramki . Przeważnie były dwie drużyny, jedna liczyła od dwóch do sześciu graczy. 


Najbliższe naszego podwórka boisko nadające się do gry w piłkę ręczną z dwoma całymi bramkami, było za szkołą. Było to wymiarowe boisko do piłki ręcznej, był tylko jeden szkopuł tego boiska, było asfaltowe. W piłce ręcznej często zawodnicy po oddanym rzucie z 6 metrów lądują na podłożu, wykonują rzuty zakończone padem. Na tym boisku, ten element kończył się urazami i kontuzjami. Lądowanie po rzucie na asfalcie kończyło się w najlepszym wypadku otarciami naskórka w najgorszym złamaniem kończyny. Pewnego razu, w latach 80 na tym asfaltowym boisku, na wnęce, za szkołą, reprezentacja szkoły rozgrywała wojewódzki turniej międzyszkolny w piłkę ręczną. Na sali gimnastycznej w naszej szkole nie było wymiarowego boiska do piłki ręcznej a mimo to zorganizowano rozgrywki na wnęce, na asfalcie. 


Wtedy popularność piłki ręcznej w środowisku podwórkowym nie była tak duża jak innych zespołowych gier sportowych na przykład piłki nożnej czy kosza. Grywaliśmy przeważnie meczyki na jedną bramkę po dwóch, trzech graczy bo nie było chętnych i nie wszyscy znali zasady tej gry nie mówiąc o technice jej elementów. Rzadko się zdarzało że było tylu chętnych do gry że można było zagrać mecz po pięciu czy sześciu zawodników w drużynie, nie mówiąc o turnieju. Przeważnie podczas naszych podwórkowych rozgrywek zasady gry były podobne do przepisów gry właściwej ale bardzo uproszczone. Zasady gry zmienialiśmy i dopasowywaliśmy do warunków i potrzeb danej chwili. Bardzo rzadko udawało nam się na podwórku znaleźć więcej chętnych niż przewidują przepisy tej dyscypliny sportu i rozegrać zbliżony do właściwego mecz. Przeważnie gdy nie było wystarczającej ilości osób do zagrania meczu to trenowaliśmy rzuty piłką na bramkę, wole, karne, rzuty z biegu, z wyskoku, podania. Poza halą szkolną na terenie i w okolicy osiedla były głównie boiska asfaltowe i trawiaste. Wymiarami te asfaltowe były najbardziej zbliżone do boisk do piłki ręcznej. Na osiedlu były dwa boiska i w okolicy kolejne dwa. Pierwsze dla nas najbardziej popularne bo było najbliżej, przed blokiem. Było to boisko asfaltowe, bez linii, bez bramek ale położone bardzo blisko co było jego podstawowym atutem i na nim zazwyczaj trenowaliśmy rzuty i graliśmy małe meczyki.. Drugie asfaltowe boisko położone na terenie osiedla było za szkołą. Najbardziej zbliżone wymiarami do właściwego boiska. Było asfaltowe ale miało namalowane linie i wymiarowe bramki. Kolejne boiska były wymiarowe i z bramkami ale były poza terenem osiedla i dojście do nich zajmowało trochę czasu co było zniechęcające.


Piłka ręczna w tamtym czasie nie była na tyle popularną dyscypliną sportu, żeby iść na boisko poza osiedle kilkanaście minut. U podnóża górek na obrzeżach osiedla było kilka boisk trawiastych ale one nie nadawały się do piłki ręcznej. Nie było na nich linii a bramki wymiarowo miały w cały świat, były za duże. Można było jedynie na tych boiskach potrenować podania i porzucać z dystansu na bramkę ale na tych za dużych bramkach bramkarz nie miał za bardzo szans na obronę i zabawa w rzuty traciła sens.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat
Źródło: KieleckieInwestycje


Boisk było kilka w okolicy ale trudniej było z piłkami do piłki ręcznej. Na podwórku chyba tylko ja byłem szczęśliwym posiadaczem piłki do piłki ręcznej. Pewnie dlatego, że trenowałem w klubie tą dyscyplinę sportu. W tamtym czasie na podwórku nie była to zbyt popularna dyscyplina sportu. Podczas gier podwórkowych za wiele osób nie garnęło się do niej bo niewiele osób znało jej przepisy. Wtedy przepisy gry znaliśmy głównie ze szkoły, z lekcji wychowania fizycznego. W telewizji raczej nie pokazywano meczy w piłkę ręczną. Ze szkoły znaliśmy tę dyscyplinę ponieważ nasza szkoła systematycznie brała udział w rozgrywkach w piłkę ręczną i nauczyciele kładli nacisk na nią podczas zajęć sportowych. W odmianie podwórkowej zasady gry były bardzo ogólne i tolerancyjnie przestrzeganie błędów. Sporne sytuacje przy przekraczaniu linii pola bramkowego, sposobie kozłowania piłki, czy błędy kroków były brane z przymrużeniem oka. Wszelkie sytuacje, które były sporne zostawały rozstrzygane na zasadzie: mniej więcej. Kto więcej mówił ten miał rację. Celem gry było zdobyć jak najwięcej bramek i wygrać mecz ale i przy tym dobrze się bawić. Mecze były rozgrywane na jedną lub dwie bramki w zależności od ilości chętnych do gry i boiska. Po jednej lub dwóch osobach w drużynie graliśmy na jedną bramkę ze stałym bramkarzem. Gdy było więcej chętnych do gry, tak że można było zrobić drużyny przynajmniej po trzech zawodników graliśmy na dwie bramki. Wymyślaliśmy gry zawierające elementy piłki ręcznej takie jak rzuty w słupek poprzeczkę z wyznaczonych miejsc. Wyznaczało się punkt na boisku z którego wszyscy po kolei oddawali rzuty w bramkę. Elementy bramki były punktowane według wcześniejszych ustaleń. Po trafieniu w dany element gracz rzucający otrzymywał punkty. Punkty się sumowało i grę wygrywała osoba która zdobyła największą ilość punktów. Inną grą były rzuty karne z wyznaczonego miejsca lub rzuty w bramkę z drugiego końca boiska. W czasie gdy chodziłem do szkoły podstawowej nasza szkoła brała udział w rozgrywkach międzyszkolnych a ja grałem w reprezentacji szkoły. Podczas jednego z turniejów rozgrywanego na wyjeździe podszedł do mnie trener jednej z przeciwnych drużyn. Był to nauczyciel wychowania fizycznego, opiekun jednej z drużyn szkolnych i trener miejskiego klubu sportowego. 
Żródło:  foto ze strony Echo Dnia
 

 
 
Zaproponował mi trenowanie piłki ręcznej w miejskim klubie sportowym. Tak zaczęła się moja przygoda z piłką ręczną. Często grywałem w piłkę ręczną na podwórku, grając w reprezentacji szkoły i trenując w klubie.Grając na podwórku widziałem jak powstaje dystans w poziomie gry pomiędzy mną i rówieśnikami którzy nie trenowali. Moja przygoda z piłką ręczną w miejskim klubie nie trwała zbyt długo. 
foto ze strony facebook Grupa Kielce na przestrzeni lat


 
 
Przez okres końca szkoły podstawowej i początek szkoły średniej. Dojazdy do klubu zajmowały mi ponad godzinę w jedną stronę. Przejazdy plus czas treningu dwa razy w tygodniu powodowały że poświęcałem za dużo czasu na sport a za mało na naukę w szkole. Po pewnym czasie pod presją rodziców zakończyłem uczęszczanie na treningi do klubu. Moją przygodę z piłką ręczną kontynuowałem w grach podwórkowych, na zajęciach klubu sportowego w szkole średniej, na studiach Akademii Wychowania Fizycznego a później w pracy zawodowej jako nauczyciel i instruktor sportu.
 
 
 W szkole w której uczyłem przed moim przyjściem do pracy nie było żadnych tradycji związanych z  piłką ręczną. Nie było nawet wymiarowego boiska do ręcznej. na sali gimnastycznej było boisko do koszykówki i siatkówki a na podwórku klepisko z bramkami niby do piłki nożnej, nazywane przez uczniów "Wembley". Pomimo wielu ograniczeń wprowadzałem elementy tej dyscypliny sportu na zajęciach lekcyjnych i pozalekcyjnych. Z czasem uczniowie poznali i polubili tę dyscyplinę sportu pomimo braku boiska i sprzętu. W pewnym okresie moje pracy w szkole była to główna dyscyplina najbardziej lubiana przez uczniów, w pierwszej kolejności wybierana podczas luźnych zajęć. Organizowałem w szkole sprzęt, pierwsze piłki dostałem od zaprzyjaźnionego trenera piłki ręcznej miejskiego klubu, stroje sportowe mieliśmy od sponsorów i z fundacji. Stworzyłem szkolną drużynę. Zaczęliśmy wyjeżdżać na mecze, sparingi, turnieje po całym województwie. Braliśmy udział we wszystkich możliwych rozgrywkach w piłkę ręczną. W Szkole nie było wymiarowego boiska, więc jeździliśmy do innych pobliskich szkół trenować i grać sparingi. Za każdym razem gdy natrafiałem na trudności to przypominała mi się sytuacja z mojej podstawówki, z turniejem wojewódzkim w piłkę ręczną na boisku asfaltowym. Jak się chce, to wszystko można (powiedzenie ludowe). Jeśli można było zorganizować turniej wojewódzki na asfalcie, to i ja mogłem nauczyć i trenować młodzież pomimo braku wymiarowego boiska w szkole. Napisałem projekt sportowy i pozyskałem środki unijne za które mogłem kupić sprzęt elektroniczny. Kupiłem kamerę, aparat, komputer, monitory, projektor, profesjonalne oprogramowanie i uczniami przygotowywaliśmy zaplecze multimedialne. Nagrane mecze służyły nam jako materiał szkoleniowy. 

 
Z koleżankom z pobliskiej szkoły zaczęliśmy organizować sparingi i turnieje międzyszkolne na skalę wojewódzką. Z uczniami wyjeżdżaliśmy na wszystkie możliwe turnieje i mecze. Nawet podczas ferii czy wakacji uczniowie brali udział w rozgrywkach i turniejach. Po kilku latach promowania w szkole tej dyscypliny sportu zauważyłem, że przechodzi zainteresowanie w rodzinach z pokolenia na pokolenie, ze starszego rodzeństwa na młodsze. Z czasem nawet wśród dziewcząt stała się modna i popularna ta dyscyplina sportu. Podczas mojej pracy z młodzieżą dodatkowym elementem mobilizującym młodzież do uprawiania tej dyscypliny było wyjazdowe oglądanie meczów miejskiego klubu piłki ręcznej. Przez kilka lat nasza szkoła otrzymywała z klubu setki bezpłatnych biletów na rozgrywki ligowe i międzynarodowe miejskiego klubu. Połączenie treningów z oglądaniem meczów przynosiło zwiększone zainteresowanie tą dyscypliną i motywację do jej uprawiania. Od podwórkowej do klubowej piłki ręcznej. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci (powiedzenie ludowe). Uczyłem wychowania fizycznego w szkole przez 11 lat preferując piłkę ręczną jako wiodącą dyscyplinę sportu na zajęciach lekcyjnych i SKS co zaowocowało tym, że obecnie mogę swoich uczniów oglądać w telewizji podczas meczów Superligi z czego jestem dumny. Jeden z moich uczniów, który obecnie gra w superlidze podczas dyskusji na czacie klubu sportowego umiał przyznać, że ten piewwszy kontakt z ręczną miał podczas zajęć ze mną w Gimnazjum.  


Jedna z uczennic SP miała predyspozycje do gry w ręczną. Pomimo że chodziła do SP to trenowała z chłopakami z Gimnazjum na zjęciach SKS. Zapewne te zajęcia przyczyniły się do jej rozwoju sportowego w tym kierunku bo obecnie gra razem z młodszą siostrą w czołowym klubie superligi.  
 
 
Każdy nauczyciel po studiach wychowania fizycznego powinien umieć nauczać pikę ręczną ale nie każdy chce i lubi to robić. Ja w swojej szkole gdy byłem dzieckiem napotkałem nauczyciela z pasją który sam grał w piłkę ręczną w latach 70 i swoją pasją zarażał podopiecznych.
 
 
 
Ten nauczyciel uczuł Wychowania Fizycznego przez 9 lat i jak każdy nauczyciel miał swoją ulubioną dyscyplinę sportu i była nią piłka ręczna. Dzięki temu nauczycielowi z pasją kilku starszych kolegów związało swoją przyszłość z tym sportem grając w klubach sportowych. Co ciekawe ten nauczyciel wprowadził do szkoły której uczęszczałem piłkę ręczną ale nigdy bezpoiśrednio nie był moim nauczycielem WF. Miłem z nim tylko czasami zajęcia w ramach zastępstw. Pomimo tego że nie uczył bezpośrednio niektórych uczniów miał taki wpływ na środowisko i innych nauczycieli WF, że Oni, częściowo pod wpływem uczniów prowadzili zajęcia z tej dyscypliny a Szkoła organizowała turnieje wojewódzkie i uczestniczya w rozgrywkach międzyszkolnych. Był to przykład jak można swoją pasją do dyscypliny sportowej jaką jest pikaręczna zarazić całe środowisko i otoczenie w którym się pracuje. Wokół mnie często pojawiały się osoby związane z piłką ręczną. Podczas pracy jako instruktor i ratownik wodny współpracownik  z którym realizowałem unijny projekt związany z pływaniem i ratownictwem wodnym był w latach 60-tych pierwszym trenerem piłkarzy ręcznych Miejskiego Klubu Sportowego w którym ja trenowałem 30 lat później. Obecnie klub ten jest liderem w kraju i bierze udział w rozgrywkach Ligi Mistrzów. 
 foto ze strony http://www.zoltobialoniebiescy.pl/pierwszy-trener/





Od bakcyla który zaszczepił we mnie nauczyciel w szkole i trener przyjeżdżający ze swoimi podopiecznym na turnieje międzyszkolne do trenowania przeze mnie młodzieży w szkole której uczyłem. Piłka ręczna była i jest jedną z ulubionych moich dyscyplin sportowych. Lubiłem w nią grać jako dziecko z kolegami na podwórku i  jako dorosły stosować w nauczaniu młodzieży w szkole. Podczas mojej pracy zawodowej, instruktorskiej miałem propozycję ze związku żeby zrobić kurs sędziego tej dyscypliny ale jakoś tak wyszło że z niej nie skorzystałem. Trenowałem ją sam jak i innych. Piłka ręczna w czasach mojej młodości występowała głównie w wersji podwórkowej i nie była zbyt popularną dyscypliną sportu. Obecnie jest inaczej bo w mieście mamy zespół piłki ręcznej który od lat jest liderem w Polsce. Obecnie można w nią grać na orlikach, które świetnie się do tego nadają. Czasy się zmieniają i my zmieniamy się z nimi (powiedzenie ludowe).

089 - Ringo

Ringo to było gumowe koło o średnicy ok 15-20 cm, o wadze ok. 200 gramów, było zrobione z gumy co podczas rzutów i łapania nie powodowało urazów dłoni ani palców. Rzeczy proste są zawsze najbardziej niezwykłe (powiedzenie ludowe).


W ringo graliśmy na podwórku przed blokiem, plaży, basenie w szkole na zajęciach szkolnych sportowych. Na placu przed blokiem po zajęciach, kiedy tylko mieliśmy trochę czasu wolnego, miejsca i ringo. Na podwórku przed blokiem graliśmy najczęściej w ringo: na boisku, trzepaku, trawniku. Na lekcjach za szkołą na boisku do siatkówki. Gra polegała na rzucaniu i łapaniu gumowego kółka zwanego ringo. Rzuty i chwyty były ściśle określone wykonywane z pewną techniką. od siebie, do siebie, zza siebie, od góry, od dołu, płasko, pionowo, z ruchem obrotowym, rotacjami. Najczęściej rzut następował od ciała w płaskim ułożeniu ringo nadając mu nadgarstkiem ruch obrotowy. Uchwyt podczas rzutu był podchwytem przy rzucie od siebie i nachwytem przy rzucie zza siebie. Chwyt ringo przeważnie był dłonią jednej ręki lub jako utrudnienie na kijek trzymany w ręce. Rzucać ringiem można było grając indywidualnie parami i w więcej osób przez siatkę, trzepak, sznurek, bezpośrednio, pośrednio i na kijek. Zabaw i gier z wykorzystaniem ringo było tyle ile mogła wymyślić nasza wyobraźnia. Gier podwórkowych w ringo było kilka. Rzucanie przez trzepak. Grało się indywidualnie lub parami ze względu na niewielką powierzchnię pola gry. Przerzucało się ringo na pole przeciwnika przez trzepak tak żeby ringo upadło na ziemię drużyna wtedy zdobywała punkt. Celem gry było zdobycie jak największej ilości punktów poprzez wrzucenie ringo na pole przeciwnika. Grało się do ustalonej ilości punktów. My podczas gry indywidualnej przez trzepak wprowadzaliśmy utrudnienia poprzez łapanie ringo na kijek. Trudności są stanem normalnym nie nieskończonym ale przemijającym (powiedzenie ludowe). Był to przeważnie kijek taki jak od szczotki o długości ok 30 cm. Kijkiem trudniej było złapać ringo. Po wyrzucie z kijka ringo leciało dalej co było ułatwieniem ale i utrudnieniem. Pewnego razu kolega podczas gry wykonał taki rzut, że ringo wpadło na daszek pobliskiej klatki, innym razem na teren pobliskiego żłobka co było kłopotliwe bo trzeba było przerywać grę i korzystać z prawa Paskala, które mówiło: (kto rzucił ten zap...dala, biegnie.). Jeszcze innym razem podczas gry ringo wyrzucone z kijka wpadło do mieszkania na parterze otworzonego okna. Dobrze że to było mieszkanie kolegi i szybko nam je oddał. Na boisku przed blokiem graliśmy przez sznurek przymocowany do barierek otaczających boisko. Na sznurku wieszaliśmy kawałki materiałów pochodzących ze starych ciuchów. Podobne rozwiązanie jak przy siatce podwórkowej do tenisa ziemnego. Linie wyznaczające pola gry rysowaliśmy kredą lub trawą. Na boisku mogły grać dwie drużyny liczące od kilku do kilkunastu graczy. Boisko było dosyć duże i pole gry wyznaczaliśmy tak, żeby mogło grać po kilka osób w jednej drużynie. Często dobór boiska zależał od ilości chętnych do gry. Jeśli było to kilka osób graliśmy na trzepaku, gdy chciało grać więcej osób graliśmy na większym terenie, boisku lub trawniku. Na trawniku graliśmy rozwieszając siatkę ze sznurka pomiędzy drzewami. 


Linie pola gry usypywaliśmy z piasku z pobliskiej piaskownicy. Czasami graliśmy w ringo za szkołą na asfaltowym boisku do siatkówki rozwieszając zamiast siatki sznurek pomiędzy słupkami. Na podwórku często grywaliśmy w tą grę w różnych miejscach od trzepaka po boisko przed blokiem. Czasami ringo służyło nam do zabaw i gier podczas pobytu nad wodą i na basenach miejskich. 


Pewnego razu podczas pobytu nad wodą i grze ktoś nieudolnie rzucił ringo i wpadło do zbiornika wodnego. Wtedy przekonaliśmy się, że pomimo tego, że jest z gumy i wypełnione w środku powietrzem to tonie w wodzie. Wpadło nam do wody ale szybko wyłowiliśmy je nurkując za nim. Innym razem przekonaliśmy się że jest to fajna zabawka nie tylko dla ludzi. Podczas gry nad wodą w czasie gry podbiegł jakiś pies i w wyskoku chwycił w zęby nasze ringo. Trzymając je w pysku zaczął uciekać. Na szczęście w pobliżu był właściciel psa i po chwili nam je oddał. Na plaży graliśmy jeszcze w grę celowania ringiem na punkty. Kijek wbijaliśmy w piach na plaży i po kolei rzucaliśmy ringiem w kijek. Gdy koło zawiesiło się na kijku rzut zostawał punktowany. Kto uzbierał najwięcej punktów wygrywał. Gra w ringo nie wymagała dużego wysiłku i specjalnych warunków do gry. Była to jedna z lekkich i elastycznych gier i zabaw. Mogło w nią grać wielu uczestników naraz zarówno dziewcząt jak i chłopców. W czasie gry mogły dochodzić i odchodzić osoby co nie zaburzało przebiegu zabawy. Była to na tyle lekka zabawa, że graliśmy w nią z dziewczynami traktując ją jako grę towarzyską a nie jako typową rywalizację sportową. Podczas pracy zawodowej bardzo często wykorzystywałem ringo na zajęciach sportowych głównie podczas gier i zabaw ruchowych w młodszych klasach. 


Ringo można stosować na salach, korytarzach i na podwórku szkolnym, podczas wycieczek rajdów i zajęć basenowych. Na sali gimnastycznej uczniowie grali w ringo przez siatkę, na korytarzu szkolnym na małych boiskach przez siatki i na dworze przez sznurek z zawieszonymi szarfami albo przez wysokie pachołki. Ringo świetnie nadaje się do gier i zabaw sztafetowych gdzie wachlarz wykorzystania jest bardzo szeroki. Zarówno w czasach mojego dzieciństwa grałem i bawiłem się z wykorzystaniem ringo na placach boiskach trzepakach jak i w życiu dorosłym w pracy zawodowej nauczyciela wychowania fizycznego w grach i zabawach ruchowych dzieci i młodzieży. Wykorzystywanie ringo podczas moich zabaw podwórkowych jak i zabaw edukacyjnych w pracy zawodowej było bardzo szerokie, trochę wyobraźni i można było stosować ringo do zabawy praktycznie w każdych warunkach. Rywalizacja przyspiesza wzrost umiejętności (powiedzenie ludowe). 

088 - Podchody

Najdłuższa podróż zaczyna się małym krokiem (Powiedzenie ludowe). Była to jedna z ciekawszych, naszych gier i zabaw podwórkowych. W zabawę tą często bawiliśmy się zarówno u nas na podwórku jak i na koloniach, obozach, wycieczkach szkolnych, obozach harcerskich. Polegała ona na poszukiwaniach jednej grupy osób przez drugą. W grze brały udział dwie grupy, drużyny, zespoły. Jedna była uciekającą, druga była pościgową. Zabawa odbywała się na określonym, wyznaczonym terenie. Terenem tym mogło być np: kilka bloków osiedlowych, całe osiedle, wyznaczony teren lasu, czy nawet mała miejscowość. Celem grupy uciekającej była jak sama nazwa mówi ucieczka w trakcie której można było o zostawiać podpowiedzi ułatwiające pościg. Uciekinierzy w trakcie ucieczki  po sobie zostawiali przeróżne znaki, wskazówki, zagadki, łamigłówki, rebusy które ułatwiały i wskazywały drogę grupie pościgowej. 


Grupa pościgowa miała za zadanie dogonić grupę uciekającą przed dotarciem do wyznaczonego miejsca. Pomiędzy grupami była ustalona różnica czasu startu, umożliwiająca pogoń. Różnica czasu pomiędzy grupami była ustalana w zalerzności od rozległości terenu zabawy. Im większy teren tym więcej czasu pomiędzy grupami.  Przeważnie podczas zabaw podwórkowych na terenie osiedla różnica czasu pomiędzy grupą uciekającą a grupą pościgową była od 10 do 30 minut. Zbyt mała różnica startu powodowała za szybkie złapanie grupy uciekającej, zbyt duża nie złapanie jej wcale. Grupa uciekająca na swojej drodze ucieczki zostawiała znaki i wskazówki które miały ułatwić pościg. 


Znaki typu strzałki narysowane na ziemi pokazujące kierunek pogoni lub zadanie do rozwiązania. które poprzez rozwiązanie mówiło o dalszej drodze, np: ile kroków mamy wykonać i do którego drzewa na trawniku, a na drzewie wisiała dalsza podpowiedź. Inne to: Po rozwiązaniu zagadki otrzymywaliśmy liczbę kroków do pokonania w dany kierunku. Po pokonaniu kroków np: na trawniku leżał kamień a pod kamieniem była ukryta wskazówka np:. "idź w stronę przedszkola". Gdy zagadki były za trudne albo źle ułożone ich zadanie było odwrotne, stanowiły utrudnienie i wtedy grupa pościgowa gubiła się. Tak było na przykład gdy jak pies na trawniku wykopał nam wskazówkę albo rebus był zbyt trudny i grupa pościgowa musiała się poddać. Podczas zabaw podwórkowych terenem zabawy przeważnie był teren osiedla, czasami teren pobliskich górek, obecnie parku. Zabawa była ciekawa ze względu na  ciągłe przemieszczanie się, element rywalizacji, to że była terenowa, prowadzona w ciekawych miejscach. Z kolegami z podwórka najlepiej bawiło nam się w podchody na terenie osiedla głównie pawilonów sklepowych i pobliskich górek. Podczas tych zabaw robiliśmy sobie żarty. Pewnego razu podczas gry na osiedlu. Byłem w grupie uciekających i któryś z kolegów wpadł na pomysł żeby zapętlić wskazówki dookoła budynku Osiedlowego Domu Kultury.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Osiedle, Bocianek Kielce.




Narysowaliśmy strzałki, które prowadziły dookoła budynku. Weszliśmy na dach i z dachu obserwowaliśmy jak grupa pościgowa krąży wkoło tylko co jakiś czas zmienialiśmy im wskazówki. Po kilku okrążeniach budynku kapnęli się, że ich oszukujemy i zakończyli zabawę. Podczas tych zabaw osiedlowych trzeba było brać pod uwagę wiele różnych okoliczności, czynników zewnętrznych i naszych żartobliwych pomysłów na przykład: wskazówka umieszczona na wysokim słupie lub psie kolegi. W czasach dzieciństwa często na podwórku bawiliśmy się w podchody. W zabawie brali udział zarówno chłopcy i dziewczęta, starsi i młodsi. Terenem zabawy było zazwyczaj osiedle, pawilony sklepowe i górki przyległe do osiedla. Najfajniej przebiegała zabawa wieczorami gdy już się robiła szarówka i była ograniczona widoczność. Było wtedy strasznie zwłaszcza na górkach. Zabawa w podchody była również stosowana na koloniach, wycieczkach, obozach szkolnych. Podczas pobytu na koloniach młodzieżowych w Czechosłowacji bawiłem się w podchody w lesie w grupach międzynarodowych koordynowanych przez naszych opiekunów. Były to grupy z Polski Czechosłowacji i DDR, (Niemcy wschodnie). Terenem zabawy był fragment lasu Zabawa polegała na poszukiwaniu grup przy pomocy pozostawionych wskazówek. Podczas zabawy zgubił się w lesie jeden z uczestników, chłopak z Czechosłowacji. O imieniu Filip. Zaginął podczas zabawy w południe i szukaliśmy go do wieczora. Szukali go wszyscy uczestnicy koloni a było nas ze 300 osób. Na kolonii przebywało nas ze 300 dzieci z trzech krajów, przebywaliśmy na terenie ośrodka położonego w środku lasu. Wszyscy szukaliśmy zaginionego Filipa, idąc lasem jedna osoba obok drugiej w takim ogromnym sznurku i krzyczeliśmy imię Filip. Przeczesaliśmy las w szerz i wzdłuż i nie znaleźliśmy chłopaka. Dopiero wieczorem znalazł się w sklepie na pobliskiej wsi. Sama zabawa nie była udana ale te kolonijne podchody zapamiętałem na całe życie, podejrzewam że Filip również je zapamiętał. 
Kolejną ciekawą odmianę podchodów, które współorganizowałem jako nauczyciel były podchody piesze i rowerowe Jednodniowy rajd rowerowy zawierający elementy zabawy w podchody. Nowa znajomość to nie zawsze nowa przygoda (powiedzenie ludowe). Obecnie w dobie rozwoju technologi i możliwości komunikowania się na odległość taki rajd był możliwy do zorganizowania. Koordynowanie rajd odbywało się za pomocą telefonów komórkowych i pozycji GPS. Terenem rajdu było kilka pobliskich miejscowości. Rajd odbywał się po drogach gruntowych i publicznych Uczestnikami rajdu byli uczniowie i poruszali się na rowerach. 
W kolejną ciekawą odmianę zabawy w podchody bawiłem się podczas wizyty roboczej jako nauczyciel w Wielkiej Brytanii. Poznając angielskie gry i zabawy terenowe uczestniczyłem w zabawie w podchody na terenie małego miasteczka. W wielką podróż wyrusza się małymi krokami (powiedzenie ludowe). 


Uczestnikami zabawy byli uczniowie z miejscowej szkoły i nauczyciele z kilku krajów europy podzieleni na dwie grupy. Terenem zabawy było małe wiejskie miasteczko. Zabawa polegała na pogoni za grupą uciekającą i odgadywaniu zagadek edukacyjnych poukrywanych na terenie miasteczka. Poruszając się po miasteczku, byłem w grupie pościgowej i spotykały nas miłe niespodzianki typy nagrody za rozwiązanie zagadek ze słodyczy i lodów owocowych. Był mały minus tej zabawy. To była mała, wiejska miejscowość i wszyscy mieszkańcy się znali, tym bardziej wszyscy wiedzieli że do miasteczka zjechali goście z kilku krajów europy, podczas zabawy miejscowa ludność podpowiadała nam gdzie jest grupa uciekająca. Sama zabawa była oryginalna, ciekawie zorganizowana a przede wszystkim była przeprowadzona w ciekawym miejscu.
Kolejnym fajnym terenem tej zabawy była wyspa Christianso. W mojej pracy nauczyciela wychowania fizycznego podczas jednej z wizyt w krajach partnerskich była gra w podchody a terenem jej był obszar wyspy Terenem zabawy była mała Duńska wyspa na Morzu Bałtyckim. uczestnikami jej były dzieci z miejscowej szkoły, mieszkańcy i nauczyciele. Najciekawsze w tej zabawie było miejsce, bajeczna malownicza wyspa po środku morza bałtyckiego, która miała wymiary 700 na 400 metrów. Miejscami z ukrytymi zagadkami były, ciekawe miejsca na wyspie: sklep, poczta, mini ratusz, latarnia, zabytkowe więzienie, port.




Zabawa w takim miejscu pozostaje w pamięci do końca życia. Gra i Zabawa terenowa w podchody towarzyszyła mi podczas dzieciństwa, dorastania, na podwórku przed blokiem, na koloniach obozach i gdy byłem dorosły w pracy zawodowej. Podchody jest to bardzo kreatywna forma zabawy ruchowej. Podczas tej zabawy można realizować cele zdrowotne i edukacyjne. Obecnie, współcześnie zabawa w podchody nazywa się grą miejską i jest stosowana we wszystkich rodzajach szkół: w szkołach społecznych, prywatnych, miejskich i wiejskich jako gra edukacyjna. Podróż w jaką powinniśmy najwięcej zainwestować, to podróż do własnego wnętrza (powiedzenie ludowe).