Kolejna z naszych podwórkowych zabaw
trochę chuligańska. Występowała tylko w okresie letnim. ze
względu na pomidory które używaliśmy jako naboje Gdy kota nie ma,
myszy harcują. (powiedzenie ludowe) Jak codzień w naszym miejskim środowisku
osiedlowym głównie czas spędzaliśmy na podwórku lub w
mieszkaniach blokowisk. Gdy na dworze była brzydka pogoda to
przesiadywaliśmy w klatkach schodowych bloków lub w mieszkaniach
kolegów. W jednej klatce boku a dokładnie mieszkaniach prowadzących
od tej klatki mieszkało obok siebie trzech kolegów. Jednego rodzice
byli zapalonymi działkowcami. mięli w mieszkaniu bardzo dużo
pomidorów pochodzących z ich ogródka. Na parapetach mieszkania pod
oknami miał poukładane dziesiątki albo i setki zielonych,
czerwonych, pomarańczowych, mniejszych, większych, mniej i bardziej
dojrzałych pomidorów które służyły nam jako naboje do naszej
zabawy. Któregoś razu podczas przesiadywania u tego kolegi ktoś
wpadł na pomysł może by tak porzucać tymi najbardziej dojrzałymi
pomidorami z okna. Tak się rozpoczęła zabawa w rzucanie
pomidorami. Z czasem doszedł element celowania w przechodniów.
Zabawa była oryginalna i trochę chuligańska.
Zbieraliśmy się w kilku kolegów
przy oknie klatki schodowej. Okno było blisko mieszkania jednego z
kolegów od którego mieliśmy nasze naboje. Wypatrywaliśmy naszych
celów w które rzucaliśmy pomidorami. Taka dziwna chuligańska
zabawa ale nam dawała wiele frajdy i radości. Kolega wynosił nam
kilka najbardziej dojrzałych pomidorów z mieszkania. Po namierzenia
naszego celu, przeważnie osoby nie za młodej i nie za starej.
Rzucaliśmy w nią naszymi nabojami. Padała seria strzałów
dokładnie obok niej tak żeby nikogo nie trafić, a bardziej żeby
ją przestraszyć. Przeważnie dojrzały pomidor kiedy lądował na
asfalcie obok naszego celu to rozpryskiwał się chlapiąc dookoła.
Wkurzało to bardzo przechodniów a nam sprawiało frajdę i mieliśmy
dobrą zabawę. Czasami były sytuacje, że obrzucane osoby
podskakiwały ze złości przeklinając przy tym na głos. Bardzo
śmiesznie to wyglądało. Młodzi zazwyczaj porozglądali się
chwile i szli dalej. Starsi reagowali bardzo nerwowo i najczęściej
mężczyźni. Kobiety czasami nie reagowały w ogóle albo się bały i
udawały, że nic się nie stało albo nie chciało im się zawracać
głowy takimi wybrykami. Naszymi ofiarami padali zazwyczaj wszyscy
przechodnie od kobiet po mężczyzn w średnim i starszym
wieku. W staruszków i dzieci nie rzucaliśmy. Największa frajda
była jak szedł jakiś kolega znajomy to wtedy po oddaniu serii
rzutów ujawnialiśmy się śmiejąc się głośno z naszych
wygłupów. Zazwyczaj po oddanej serii rzutów chowaliśmy się pod parapet, żeby
nikt nas nie zauważył. Tak było przeważnie, że nasze cele nie
wiedziały kto i skąd padają rzuty. Jak już ktoś nas zauważył
to uciekaliśmy szybko do jednego z trzech pobliskich mieszkań
kolegów. Chowaliśmy się u tego kolegi u którego nie było w danym
czasie rodziców, zamykaliśmy się w mieszkaniu i udawali że nikogo
nie ma. Cała ta zabawa była aktem dziecięcych chuligańskich
wybryków ale nam sprawiała wiele frajdy przez ryzyko które w niej
występowało. Za każdym razem po rzutach pochowani pod parapetem
okna baliśmy się że nasze cele przyjdą do klatki i nas złapią. W
zabawie tej chodziło o element ryzyka. Staraliśmy się nikogo nie
krzywdzić tylko narobić stracha i sami uniknąć odpowiedzialności.
Czasami zdarzało się że odłamki pomidora lądowały na ubraniach
przechodniów z czego nie byli zadowoleni. Pewnego razu podczas
rzutów pomidorami z klatki schodowej była by prawie wpadka i
zostali byśmy złapani. Po serii rzutów w jednego faceta ten zorientował
się skąd one padły i przyszedł do klatki w której byliśmy
schowani. Słysząc że facet do nas idzie schowaliśmy się w
mieszkaniu jednego z kolegów. W tym czasie przyszli jego rodzice i
powiedzieli, że jakiś mężczyzna chodzi po klatce puka do mieszkań i szuka
chłopców, którzy rzucają z okna pomidorami. Rodzice kolegi chyba
się domyślali, że to o nas chodzi bo w klatce innych takich dzieci
poza nami nie było, i pomidorów na oknie brakowało ale
nic więcej nie mówili. Na środku pokoju mieliśmy asekuracyjnie
rozłożoną grę planszową i zgodnie mówiliśmy, że o niczym nie
wiemy bo gramy w grę planszową. Wszystko, co dobre, szybko się
kończy (powiedzenie ludowe). Pewnego razu zakończyliśmy naszą zabawę w rzucanie pomidorami, kiedy zauważyła nas mama jednego kolegi i przyszła do
rodziców opowiedziała im o naszych wybrykach. Koledze się oberwało i skończył się nasz dostęp do pomidorów a tym samym nasza zabawa w rzucanie w przechodniów.