Każdy może upaść, ale nie każdy zdoła się podnieść - Terapia reminiscencyjna.

Zakończenie 
 
Przez dwa lata spisywałem wspomnienia z dzieciństwa, wprowadziłem je na bloga i zamieściłem w interneciehttp://gryprl.blogspot.com/. Celem pisania była moja rehabilitacja. Pisałem, tak pisałem i powstało oto dzieło.
 
 
Moim mottem przewodnim było: "Ocalić od zapomnienia wspomnien
ia z dzieciństwa".  
W opowiadaniach chciałem przybliżyć podwórkowe gry i zabawy mojego dzieciństwa.




Piłka nożna graliśmy w nią non stop. Rozgrywaliśmy mecze klasowe na małych dużych boiskach po kilku lub kilkunastu. Graliśmy w gry takie jak: słupek poprzeczka, chińczyk, na duże czy na małe bramki, gra w zbijanego na siatkach, król o blok , król o siatkę, siatko-noga, gra w dziada. Uczyliśmy się i doskonaliliśmy elementy gry zespołowej w piłkę siatkową poprzez zabawy takie jak: gry uproszczone na trzepaku, na trawniku, na boisku, gra w śledzia, w zbijaka. Gra w koszykówkę, nauka i doskonalenie elementów koszykówki odbywało się poprzez rozgrywanie meczyków jeden na jeden dwa na dwa czy zabawy np: dwa odbicia, rzuty z wybranego miejsca, gra w króla. 
Piłka ręczna doskonalona była na boiskach podwórkowych poprzez gry i zabawy mecze uproszczone przeważnie na jedną bramkę, konkursy rzutów wolnych i inne. Podczas gier i zabaw na podwórku na każdym kroku występowała gimnastyka: wyskoki, przewroty. podczas gier zespołowych, ćwiczeń na trzepaku, chodzeniu po ogrodzeniach, siatkach, drzewach. Elementy gimnastyczne takie jak wymyk, odmyk, poziomka, zwisy, stania na rękach przewroty, ćwiczenia równoważne towarzyszyły nam na każdym kroku. Taniec, pływanie, rajdy piesze, rowerowe, gra w tenis ziemny i stołowy występowały w naszym życiu podwórkowym na co dzień. Lekkoatletyka występowała jako podstawa naszych zabaw chód, biegi krótkie długie, skoki w dal, wzwyż, podskoki, przeskoki, rzuty, przerzuty, upadki. Były takie zabawy podwórkowe, które kładły większy i mniejszy nacisk na daną konkurencję lekkoatletyczną. Skoki do piaskownicy to nic innego jak skok w dal. Rzuty kulkami ze śniegu i gugułami czy kamieniami to nic innego jak doskonalenie rzutu w dal. Zabawy w ganianego biegi krótkie, długie. Były też gry i zabawy ruchowe jak: sztafety, gry w dwa i cztery ognie, zbijanego, zabawa w wywołuję, dziada, syfa czy wampirów itp.
Zabawy zimowe takie jak: bitwy na kulki ze śniegu, zjazdy z górki na sankach czy jazda na łyżwach.
W grach i zabawach podwórkowych zarówno letnich jak i zimowych, indywidualnych jak i zespołowych można odnaleźć podstawowe cele wychowania fizycznego kształtowanie sprawności, umiejętności, opanowanie umiejętności, zasad  zespołowych gier, działania wychowawcze.
              Wielu moich znajomych z którymi dorastałem los porozrzucał po całym świecie. Chciałem im przypomnieć w opowiadaniach jak w czasach dzieciństwa spędzaliśmy czas na podwórkowych grach i zabawach. 
 
 
 
         Współczesna młodzież spędza czas wolny trochę inaczej niż my w tamtych czasach. Ich gry i zabawy odbywają się przeważnie w wirtualnym świecie na urządzeniach multimedialnych. Pewnego dnia mój nastoletni syn oznajmił mi, że po południu gra z kolegami w grę komputerową. W moim wyobrażeniu było to spotkanie z kolegami w pokoju syna. Południe dobiegło  a ja nie słyszałem żeby ktoś przyszedł do syna. Poszedłem do pokoju i pytam i co z tymi kolegami, przychodzą? Syn odpowiedział mi, "już gram z kolegami od godziny". Gra odbywała się na wirtualnym serwerze. Syn siedział sam w pokoju przed komputerem z założonymi na uszy słuchawkami i mikrofonem przy ustach i grał z kolegami w grę.


Każdy z graczy siedział u siebie w domu przed swoim kompem. A syn mówił, że grają razem. Różnica jest taka, że my graliśmy na podwórku bawiąc się, przebywając razem ze sobą a współczesna młodzież gra na serwerach przebywając osobno, każdy w swoim domu ale mówią, że grają razem.
Źródło: youtube Kabarety - dzisiejsza młodzież bez prądu


Od tej chwili postanowiłem synowi systematycznie opowiadać o grach i zabawach mojego dzieciństwa i pokazywać ich pozytywne aspekty a w międzyczasie pisałem bloga. Blog powstał w oparciu o historie z mojego dzieciństwa. Podczas pisania miło było wyruszyć w podróż w czasie do czasów dzieciństwa i poprzypominać sobie tamte czasy. Wszystkie zabawy i sytuacje miały miejsce w moim dzieciństwie. Celowo nie podawałem żadnych nazw ani imion osób. Te osoby które brały udział w opisanych zabawach będą wiedzieć o kogo w nich chodzi. Wielu z Was czytających zapewne stwierdzi że brało udział w podobnych zabawach na swoich podwórkach, Polskich miast, wsi i miasteczek. Zabawy zapewne były takie same lub podobne mogły inaczej się nazywać ale zawsze chodziło o to samo czyli dobrą zabawę. Mam nadzieję że podczas czytania opowiadania wprowadzą was w sentymentalną podróż w czasie. Miłego wspominania. 
Technologia komputerowa, różnica 30 lat. Źródło: youtube


 Zastosowanie terapii reminiscencyjnej podczas pisania opowiadań
 

Samodzielna, multisensoryczna terapia reminiscencyjna wspomagana technologią – model autobiograficznego projektu terapeutycznego

Zastosowana przeze mnie terapia polegała na odwoływaniu się do wspomnień z dzieciństwa – przeżyć i doświadczeń z wcześniejszych okresów życia, głównie z czasów szkoły podstawowej, czasami średniej, studiów oraz pracy zawodowej, jeśli stanowiły one kontynuację wcześniejszych wydarzeń.
W swoich działaniach wykorzystywałem różnego rodzaju bodźce, takie jak stare fotografie (często odnajdywane na portalach społecznościowych) czy muzyka z minionych lat, dostępna na odpowiednich kanałach. Dzięki nim przypominałem sobie ważne wydarzenia, które następnie zapisywałem. Pomocne były również dawne przedmioty codziennego użytku oraz filmy z tamtych czasów – wszystko to pozwalało mi na ponowne przeżycie minionych chwil.
Terapia umożliwiła mi głębsze wejście w emocje i przeżycia towarzyszące wspomnieniom. Dzięki tym działaniom mogłem odnaleźć pozytywne emocje, które stymulowały mnie i dodawały motywacji do codziennego uczestnictwa w terapii. Początkowo koncentrowałem się na spisywaniu bloga, a z czasem również na jego systematycznym poprawianiu.
Do realizacji terapii miałem zorganizowany pokój multimedialny, w którym mogłem oglądać filmy, zdjęcia, słuchać muzyki, siedzieć w fotelu, leżeć na łóżku, chodzić na bieżni czy jeździć na rowerze stacjonarnym – wszystko to podczas pracy nad wspomnieniami. Wykorzystywałem również bodźce zapachowe, takie jak zapach świeżego chleba, lawendy czy fiński aromat "terwa", a także dym brzozowy, który – choć nie wiem dlaczego – kojarzył mi się z dzieciństwem.
Większość moich wspomnień z dzieciństwa związana jest z miejscami, które znajdują się w pobliżu mojego obecnego miejsca zamieszkania. Często odwiedzałem te okolice, co pomagało mi w przywoływaniu wspomnień. Choć wiele z tych miejsc już nie istnieje albo bardzo się zmieniło, sama ich obecność działała na mnie pozytywnie.
Po opublikowaniu bloga w internecie kolejnym etapem terapii stało się jego systematyczne poprawianie – czytanie wpisów i nanoszenie drobnych korekt. Cieszy mnie to, że nie muszę kończyć terapii po zakończeniu zamieszczania wspomnień. Mogę ją kontynuować, regularnie wracając do tekstów, poprawiając je i przeżywając na nowo – aż do dnia dzisiejszego.

Opis stosowanej przeze mnie innowatorskiej terapii reminiscencyjnej.

Innowacyjny model terapii reminiscencyjnej o charakterze autobiograficznym, realizowany samodzielnie przez osobę dorosłą z wykorzystaniem współczesnych technologii oraz stymulacji wielozmysłowej. Model ten łączy elementy tradycyjnej terapii reminiscencyjnej, biblioterapii, narracji autobiograficznej oraz komponenty zaczerpnięte z terapii aktywizujących (ruchowych i sensorycznych).

 Porównanie z istniejącymi podejściami terapeutycznymi

Model ten czerpie z klasycznej terapii reminiscencyjnej (Butler, 1963), w której wspomnienia są źródłem integracji psychicznej i poprawy samopoczucia. Różni się jednak zakresem autonomii uczestnika – w tym przypadku nie ma terapeuty-facylitatora, a wszystkie decyzje podejmowane są przez osobę prowadzącą terapię.

Model jest również zgodny z podejściem narracyjnym w psychologii (McAdams, 1993), w którym konstruowanie spójnej opowieści o własnym życiu wzmacnia poczucie tożsamości i sensu. W niniejszym ujęciu narracja przybiera formę bloga, co wprowadza element refleksyjnego pisania znanego z praktyk autoetnografii i pisania terapeutycznego (Pennebaker, 1997).

Zastosowanie bodźców multisensorycznych nawiązuje do terapii sensorycznej i reminiscencyjnych sal typu „Snoezelen”, lecz w tym przypadku zostaje rozszerzone o elementy aktywności fizycznej (np. ruch podczas wspominania), co czyni go formą terapii zintegrowanej.

Wreszcie, stała redakcja i powracanie do wspomnień przywodzi na myśl podejścia długofalowe – np. terapię narracyjną lub autobiograficzną – w których przekształcanie tekstu pozwala na nową interpretację życia.

Zakończenie i możliwości rozwoju

Model ten może być inspiracją dla terapeutów pracujących z osobami starszymi, zmagającymi się z depresją, osamotnieniem, bądź utratą poczucia sensu. Może być również wykorzystany w pracy z osobami zdrowymi, pragnącymi pogłębić samoświadomość lub stworzyć pamiętnik życia. Potencjał modelu można poszerzyć o współpracę z terapeutami, rodziną, grupą wsparcia lub platformami VR. 


 

Trochę o mnie i wydarzeniu które zmieniło moje życie.
W wieku 36 lat przeszedłem operację i powikłania po niej spowodowały, że jestem osobą niepełnosprawną.


Przed operacją byłem aktywny zawodowo zajmowałem się sportem. Byłem nauczycielem wychowania fizycznego, ratownikiem wodnym, instruktorem pływania, instruktorem piłki ręcznej, instruktorem piłki nożnej. Zarówno sam aktywnie uprawiałem sporty jak i uczyłem innych.
Jestem ojcem dwójki dzieci.

Krótki film o wydarzeniu które zmieniło moje życie




Mój stan wymaga systematycznego usprawniania a co za tym idzie nakładów finansowych i w związku z tym założyłem subkonto w fundacji Słoneczko, na które można przekazać 1,5% podatku.

KRS 0000186434  
cel szczegółowy 1,5% - 265/R Rolecki Rafał




Fundacja Osobom Niepełnosprawnym "Słoneczko"
77-400 Żłotów, Stawnica 33A
nr: 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010
z dopiskiem 265/R Rolecki Rafał - darowizna

MEDtube to największa w Internecie biblioteka filmów medycznych tworzona przez samą społeczność. https://medtube.pl/users/rafal-rolecki

Scenariusze teatralne.

Historie przywołane z pamięci – jako element procesu reminiscencyjnego.

Jednym z ciekawych i skutecznych narzędzi terapii reminiscencyjnej jest pisanie scenariuszy teatralnych zawierających elementy autobiograficzne. Taka forma pracy terapeutycznej łączy w sobie zarówno funkcje poznawcze, emocjonalne, jak i społeczne.  

Połączenie terapii reminiscencyjnej z twórczym pisaniem scenariuszy teatralnych stanowi niezwykle bogatą i wielowymiarową formę pracy terapeutycznej. Łączy w sobie:

  • elementy biograficzne,

  • aktywizację poznawczą i emocjonalną,

  • ekspresję twórczą,

  • budowanie wspólnoty i międzypokoleniowy dialog.

To nie tylko terapia, ale też sposób na ocalenie historii, które w przeciwnym razie mogłyby zaginąć – historii pisanych przez zwykłych ludzi, a jednak pełnych emocji, znaczeń i piękna codzienności.

 

Scenariusz terapii


Opis sztuki w jednym akcie i pięciu scenach. Sala Intensywnego Nadzoru czyli „SIN – Stan Idealnie Normalny”
  
„SIN – Stan Idealnie Normalny” to tragikomedia z elementami groteski, rozgrywająca się w sali intensywnego nadzoru powiatowego szpitala. Głównym bohaterem jest niemy pacjent po tracheotomii, który, choć pozbawiony głosu, prowadzi wewnętrzne, przenikliwe monologi – jego Głos pełni funkcję narratora i przewodnika widza po absurdalnej rzeczywistości szpitala.

Wśród bohaterów znajdują się karykaturalnie przedstawieni pracownicy ochrony zdrowia: apodyktyczna Przełożona, zadufany Ordynator, pielęgniarki reprezentujące różne podejścia do zawodu, filozoficzny Sanitariusz, energiczny Rehabilitant, milczący pacjent z sąsiedniego łóżka oraz niemal mistyczna Salowa.

Spektakl rozpoczyna dramatyczna scena nocna, w której pacjent bezskutecznie próbuje zasygnalizować duszność. Zostaje potraktowany z obojętnością i przemocą – w akcie instytucjonalnej dominacji przypięty pasami do łóżka. Kolejne sceny ukazują kolejne absurdy systemu, w tym moment, gdy pacjent opluwa Przełożoną przez otwór tracheotomijny – gest buntu w świecie bez głosu.

Przedstawienie balansuje między powagą a czarnym humorem, odsłaniając dehumanizację w systemie ochrony zdrowia. To opowieść o niemej walce jednostki, o buncie ciała i ducha w miejscu, gdzie człowiek staje się tylko „przypadkiem”.

Zastosowana przeze mnie forma terapii reminiscencyjnej miała charakter narracyjno-kreatywny i przyjęła postać pisania scenariuszy spektakli teatralnych pt. „SIN – Stan Idealnie Normalny” oraz „Rozmowy w czasach pandemii”. Tworzenie tekstu stało się procesem autoterapeutycznym: umożliwiło nie tylko uporządkowanie wspomnień z dzieciństwa, lecz także nadanie im nowego znaczenia w kontekście współczesnych doświadczeń.

Dzięki połączeniu humoru, nostalgii i refleksji, scenariusz pełni funkcję terapeutyczną – zarówno dla autora, jak i potencjalnych odbiorców, czyli widzów spektaklu, którzy mogą odnaleźć w nim cząstkę własnych przeżyć. Terapia reminiscencyjna w tej formie wykracza poza ramy klasycznej rozmowy terapeutycznej, wchodząc w obszar sztuki jako przestrzeni integracji emocjonalnej, społecznej i tożsamościowej.

„Wszelkie podobieństwo do zdarzeń i osób jest przypadkowe”.  

1. spektakl teatralny pt.: „SIN – Stan Idealnie Normalny” Czas - 22:05


Opis sztuki w trzech aktach i dziesięciu scenach. Inaczej  „Leczenie wspomnieniem” czyli  „Rozmowy w czasach pandemii”

 „Rozmowy w czasach pandemii” to przedstawienie, które z humorem, nostalgią i wrażliwością ukazuje, jak pandemia COVID-19 stała się nie tylko czasem izolacji, ale i pretekstem do wewnętrznych podróży, powrotu do dzieciństwa oraz odnalezienia na nowo znaczenia wspólnoty. to opowieść o nas – pokoleniu podwórkowych gier, trzepaków i mleka w foliowych woreczkach – i o tym, że mimo upływu lat wciąż jesteśmy tamtymi dziećmi. 

Akt I scena 1 - rozgrywa się wieczorem w mieszkaniu Edyty i Czesiaka, urządzonym w stylu PRL-u. Do gospodarzy po kolei dołączają goście: Pesiek, Krzywy, Aneta, Siwy, Starszy i Młodszy Putek oraz Asia Kręcikij. Wszyscy przynoszą alkohol jako „profilaktykę covidową”. Rozmowy przy stole nabierają nostalgicznego tonu, zwieńczone są wspomnieniami z dzieciństwa opowiadanymi przez Edytę. 

Akt II to sentymentalna podróż w czasie – bohaterowie przenoszą się na osiedlowy plac zabaw z lat swojego dzieciństwa, gdzie odgrywają osiem scen przedstawiających zabawy podwórkowe: 

Akt 2 scena 1 - trzepak - ćwiczenia na trzepaku. 

Akt 2 scena 2 - altana śmietnikowa - ganianego przy altanie śmietnikowej i trzepaku 

Akt 2 scena 3 - chodnik - gra w gumę 

Akt 2 scena 4 - piaskownica na placu zabaw - czołgi w piaskownicy 

Akt 2 scena 5 - trawnik - układanie widoczków

Akt 2 scena 6 - chodnik - gra w kapsle 

Akt 2 scena 7 - chodnik - gra w klasy 

Akt 2 scena 8 - plac zabaw - gra w łapki 

Akt III wraca do wieczornego spotkania z Aktu I i kontynuuje wspomnienia Edyty, ukazując, jak dziecięce doświadczenia budują wspólną tożsamość pokolenia. Sztuka łączy refleksję nad pandemią i izolacją z ciepłym, pełnym humoru powrotem do dzieciństwa, ukazując kontrast między przeszłością a teraźniejszością, a także siłę przyjaźni i pamięci. 

Akt 3 scena 1 - Goście siedzą przy stole w mieszkania na posiadówkę u Edyty i Cześka i wspominają czasy dzieciństwa.

„Wszelkie podobieństwo do zdarzeń i osób jest przypadkowe”.  

2. Spektakl pt.: „Rozmowy w czasach pandemii” czytany przez lektora. Czas - 1:32:35 

 


 

Ten cykl scen szpitalnych to nie tylko satyra na system ochrony zdrowia, ale także poruszający obraz kondycji człowieka – zawieszonego między kroplówką a metafizyką, plastikiem a prawdą, kisielem a godnością. 

Akcja toczy się w powiatowym szpitalu, a bohaterami są pacjenci sali nr 3 później 7: Redaktor – ironiczny intelektualista, Dekarz – milczący komentator losu, Mechanik – filozof-naprawiacz świata, Krosowiec – buntownik z prowincji, Wuefista – melancholijny aktywista życia. Towarzyszą im fizjoterapeutki, psycholożka, salowe i pielęgniarki – wszystkie postaci narysowane z czułością i literacką ostrością. Sceny balansują na pograniczu groteski i dokumentu. Winda staje się metaforą zaciętego państwa, zimne ziemniaki – iskrą protestu, a rozruch – rytuałem duchowego przebudzenia. Woda może być bronią, kisiel – nadzieją, a testy psychologiczne – narzędziem oporu wobec odczłowieczającego systemu. Język – soczysty, turpistyczny, momentami poetycki – nie unika wulgarności, ale zawsze służy prawdzie o pacjentach. Humor miesza się z melancholią, absurd z empatią, a śmiech z bólem. 

To dramat o wspólnocie w cierpieniu, o codziennych buntach, drobnych gestach solidarności i pragnieniu, by nawet na oddziale neurologicznym zachować człowieczeństwo. Nawet gdy rehabilitacja przypomina surwiwal, a fizjoterapeuta jawi się jak komandor. Za wyjątkową umiejętność połączenia groteski, humanizmu i społecznego komentarza. Za ludzi, którzy – mimo pampersów, kisieli i testów – potrafią się śmiać. I przetrwać. 

Scena 1 - „niech Pierwszy Wstanie Ten, Kto Się Nie Boi Fizjo” 

Scena 2 - „oddział Nadziei (i Cudów, Jeśli Nfz Pozwoli)” 

Scena 3 - "rehabilitacja W szpitalu, Czyli Jak Przeżyć I Nie Zjeść Kolegi" 

Scena 4 - „dzień Dobry, Rozruch!” 

Scena 5 - Rehabilitacja W szpitaluu, Woda Jest Bronią, A Kisiel – Nadzieją 

Scena 6 - „ziemniaczany Protest”

 Scena 7 - „misja Lody” 

Scena 8 - „zepsuta Winda” 

Scena 9 - Sala Chorych – Rehabilitacja Logopedyczna 

Scena 10 - „testy I Zestawy Psychologa” 

Humor balansuje tu na granicy absurdu i rozpaczy, a każdy kisiel, mop czy lód staje się symbolicznym orężem w codziennej walce z systemem, który – niczym zepsuta winda – ani nie działa, ani nie pozwala uciec.

„Wszelkie podobieństwo do zdarzeń i osób jest przypadkowe”. 

3. Spektakl: „Rehabilitacja w szpiyalu – czyli leczenie w atmosferze absurdu” autor Rafał Rolecki

czytany przez lektora. Czas - 2:07:25 

 


Opowiadania

 
Historie przywołane z pamięci – jako element procesu reminiscencyjnego.

  

Powikłania po operacji sprawiły, że stałem się osobą niepełnosprawną.
W walce o powrót do sprawności rozpocząłem Kompleksową Rehabilitację – fizyczną, poznawczą i emocjonalną.
Jednym z jej filarów stała się terapia reminiscencyjna, czyli podróż w przeszłość – w świat wspomnień, emocji, zapachów, dźwięków i obrazów z dzieciństwa.

W ramach rehabilitacji – ćwicząc pamięć, koncentrację i sprawność rąk – postanowiłem spisać opowieści z mojego dzieciństwa.
Zasiadałem do komputera, odtwarzałem w głowie dawne sceny, wspomagałem się muzyką, starymi zdjęciami, przedmiotami z tamtych lat.
W ten sposób powstał blog, na którym zebrałem wszystkie wspomnienia:http://gryprl.blogspot.com/

Z czasem zrodził się pomysł, by pójść dalej – by te historie mogły żyć także w formie słuchanej.
Tak powstało 100 opowiadań czytanych przez lektora – pod wspólnym tytułem: „Gry i zabawy podwórkowe”
Podzielone na 10 części, po 10 opowiadań każda.

W tych historiach znajdziesz świat, który już odszedł – ale który warto ocalić.
Świat trzepaków, kapsli, kapsułek saletry, rajdów rowerowych, meczów klasowych, wypraw na działki, zabaw w duchy, kanały i dachy…
Wszystko to, co składało się na dzieciństwo w czasach PRL-u – pełne przygód, pomysłowości i ulicznej kreatywności.

To nie tylko opowieści.
To część mojej terapii.
I jeśli choć jedna z tych historii poruszy w Tobie jakąś własną – to znaczy, że było warto.

Terapia, polegała na odwoływaniu się do historii z dzieciństwa.
Do przeżyć i doświadczeń z czasów szkoły podstawowej…
Czasem średniej…
Czasem nawet ze studiów i pracy zawodowej – jeśli stanowiły ciąg dalszy dawnych wydarzeń.

Zacząłem od bodźców.
Starych fotografii – przeglądanych na portalach społecznościowych.
Muzyki z dawnych lat – z kanałów, które przypominały brzmienia mojego dzieciństwa.
Wieczorami robiłem coś na kształt „burzy wspomnień” – w myślach, przed snem.
A rano, pobudzony emocjami i obrazami, spisywałem wszystko – przy dźwiękach muzyki i przeglądaniu zdjęć.

Pomagały mi też przedmioty.
Drobiazgi z przeszłości.
Czasem jakiś zapach – świeżego chleba, lawendy, albo dziwny, fiński zapach „terwa”…
A nawet dym z brzozy – nie wiem dlaczego, ale zawsze przywoływał we mnie dzieciństwo.

Wielu wspomnień nie musiałem szukać daleko.
Bo większość z nich… była tuż za rogiem.
Związana z miejscami, które do dziś istnieją… albo już tylko trwają we wspomnieniu.
Odwiedzałem je.
Czasem zniknęły. Czasem zmieniły się nie do poznania.
Ale zawsze… poruszały coś we mnie. Coś dobrego.

Dla tej terapii stworzyłem sobie własną przestrzeń.
Multimedialny pokój – w którym mogłem zatopić się w przeszłości.
Oglądałem filmy. Zdjęcia.
Słuchałem muzyki.
Leżałem. Siedziałem. Chodziłem na bieżni.
Jeździłem na rowerze stacjonarnym, wsłuchując się w siebie.

Z czasem to, co początkowo było tylko notatkami… przerodziło się w bloga.
A potem – w coś więcej.
Bo każdy wpis, każde wspomnienie… mogłem poprawiać, dopieszczać.
Wracać do niego i wchodzić głębiej – w emocje, w detale, w klimat tamtego świata.

To było jak drugie życie.
Albo jak podróż w czasie – ale taką, w której nie jestem tylko obserwatorem.
Tylko uczestnikiem.
Z pełnym dostępem do tamtych emocji, zapachów, dźwięków.

I co najważniejsze – to nie musiało się kończyć.
Bo nawet kiedy opowieść trafiała już na bloga…
Wciąż mogłem do niej wracać.
Poprawiać. Dopisywać. Czuć.
I dzięki temu – do dziś… kontynuuję swoją terapię.


Kolejnym etapem mojej terapii reminiscencyjnej kbył projekt – część pierwsza serii opowiadań:. Tytuł: "Biuro podróży Comenius"

Za mną jedenaście lat pracy jako nauczyciel wychowania fizycznego – okres intensywny, pełen emocji, sportowych wyzwań, edukacyjnych przygód i niecodziennych doświadczeń. To była praca, która nie kończyła się dzwonkiem – angażująca, wymagająca, ale i dająca mnóstwo satysfakcji. W tym czasie miałem okazję współorganizować i realizować ciekawe projekty międzynarodowe, współpracować z uczniami i nauczycielami z różnych krajów, a przy okazji… dobrze się bawić.

To były lata pełne podróży – nie tych z katalogu biura podróży, ale prawdziwych wypraw, gdzie czasem trzeba było spać na deskach w hotelu urządzonym w zabytkowym więzieniu, czasem ganiać za zgubionym paszportem, a innym razem kombinować, co zrobić, gdy samolot został odwołany z powodu pyłu wulkanicznego, a nauczyciele z innych krajów już czekali na lotnisku z szeroko otwartymi oczami.

To właśnie wtedy poznaje się prawdziwe oblicze logistyki i odpowiedzialności. Ale też – odwiedza się miejsca, do których zwykli turyści nigdy nie trafią: lokalne szkoły na prowincji, zamknięte ośrodki sportowe, fińskie sauny czy zamknięte kręgielnie ale dla nas udostępnione. Małe miejscowości w Wielkiej Brytanii, gdzie podczas zabawy w podchody na terenie miasteczka miejscowi patrzyli na nas jak na egzotyczną atrakcję.

W pierwszej części tych wspomnień, które na razie istnieją w formie rękopisu, przeczytanego przez lektora jako prawie dwugodzinne słuchowisko, wracam do początków – do opowieści o tym, jak to wszystko się zaczęło: pierwszych wyjazdów, pierwszych porażek i sukcesów, sytuacji śmiesznych, stresujących i absurdalnych, które dziś wspominam z uśmiechem.

Fajnie sobie to wszystko powspominać. Bo działo się. Oj, działo się!Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest wyłącznie przypadkowe

Tytuł: "Biuro podróży Comenius" Rekopis część I – 1:41:42

 


100 - Gry i zabawy zręcznościowe

Dzieciństwo jest jak gra chcesz ją jak najszybciej przejść a później żałujesz że się tak szybko skończyło (powiedzenie - Autor nieznany). W czasie mojego dzieciństwa gier i zabaw zręcznościowych na podwórku było bardzo dużo. Postaram się przybliżyć te najbardziej popularne. W niektóre bawili się tylko chłopcy a w niektóre tylko dziewczęta. Głównymi miejscami przeprowadzania tych zabaw było: szkoła i podwórko. W szkole zabawy odbywały się przeważnie przed i po zajęciach i w przerwach międzylekcyjnych. Zabawa poza szkołą oznaczała czas poza zajęciami i miejsca takie jak podwórko, plac zabaw, boisko i nasze mieszkania. Zabawy zręcznościowe wypełniały też czas wolny, na rajdach, wyprawach, koloniach, obozach, oazach czy wagarach szkolnych.  



Były szkolne i pozaszkolne ale i z podziałem dla chłopców i dla dziewcząt. W tamtych czasach i naszym wieku wstyd było się bawić chłopakom w gry przypisane dla dziewcząt. Jedną z takich gier dla dziewcząt była zabawa sznurkiem. Oplatało się obie ręce sznurkiem który przeciągało się odpowiednio palcami druga osoba zdejmowała ten sznurek i oplatała swoje dłonie w taki sposób aby sznurek tworzył różne formy przestrzenne. Następnie pierwsza lub kolejna osoba zaplatała ten sznurek itd. jedna osoba po drugiej w taki sam sposób. Nie wiem co w tym widziały dziewczyny ale potrafiły tak stać w grupie i bawić się godzinami. My, chłopcy nie widzieliśmy w tej zabawie nic ciekawego. Nie było w niej żadnej formy rywalizacji, więc nas ta zabawa nie kręciła ale dziewczęta świetnie się w nią bawiły. 
 
 
Kolejna zabawa piłką wypchaną wiórami zawieszoną na gumce. Może nie była rewelacyjna ale ciekawsza niż sznurki na rękach. Można było komuś dla żartu "przyfasolić" taką piłką na gumce. Czasami zabierało się te piłki, zabawki dziewczynom i wykorzystywało przez nas w sposób chuligański, przyfasoliło się komuś taką piłką albo rozbujało i wyrzucało w powietrze a piłka lądowała na dachu albo drzewie.


Piłki na gumkach kupowało się przeważnie na odpustach kościelnych albo robiło samemu. Piłka przypominała zabawkę jojo ale gumka nie nawijała się na piłkę jak na krążek. Konstrukcja była bardzo prosta, zastosowane materiały do wykonania było przeróżne. Zrobienie takiej zabawki to była chwila moment trzeba tylko było mieć odpowiednie materiały: wióry, gąbka, wata, sznurek, gumka do majtek, gumki z ubrań. wychodziła piłka o średnicy ok 5-7 cm opleciona gumką wypchana trocinami, watą, gąbką. Zabawa polegała na odbijaniu piłeczki trzymając za gumkę w różnych kombinacjach. Szału to nie robiło ale zabawa jakaś była. Zawijało się gumkę na palcu środkowym i odbijało piłkę o wewnętrzną część dłoni kręcąc ją i wymachując.  Kolejna gra w ciupy. 



W grę grali zarówno chłopcy jak i dziewczęta, w szkole i na podwórku. Do gry potrzebne były drobne kamyczki, które należało w odpowiedni sposób podrzucać i łapać, zaliczając kolejne etapy trudności. My w naszej wersji podwórkowej graliśmy kostkami do gry w kości, piłeczkami z kauczuku i kamieniami. Gra kamyczkami była najczęściej stosowana. Kamyczki po rozsypaniu nie rozpraszały się za bardzo co ułatwiało ich zbieranie. Może też dla tego kamyczkami, że były łatwo dostępne i można było dobrać odpowiednie ich kształt i rozmiar. Jeśli dany kamyczek nie pasował to się go wyrzucało i szukało innego. Gdy podczas gry w szkole nauczyciel zabrał nam kamyczki do gry to była mała strata i na przerwie szło się przed szkołę i zbierało następne. 


W okresie uczęszczania przeze mnie do szkoły podstawowej bardzo modna była Kostka Rubika. Zabawa ta polegała na układaniu kostki. Była ona bardzo modna w okresie mojego dzieciństwa zarówno wśród dziewcząt i chłopców. Dzieci i dorosłych była to zabawa zręcznościowo logiczna.. Na podwórku, wśród kolegów każdy z nas miał kostkę. Był taki okres czasu że, zarówno na podwórku podczas przesiadywania na placu jak i w szkole przeważnie na przerwach wszyscy układali kostkę. Była bardzo podobna sytuacja jak obecnie ze spinerami wśród dzieci. Taka moda która na zabawy przedmiotami cały czas trwa, tylko te przedmioty do zabawy się zmieniają.
Tamta Polska - Fragment Polskiej Kroniki Filmowej z 1982r...


Kolejna gra nazywana przez nas w łapki i uważana na podwórku za dziewczęcą. W łapki grało się we dwie osoby w jednym czasie, osoby mogły się zmieniać. Poległa na wykorzystaniu dłoni, rąk i przedramion przeróżnych układów: dotknięć, potarć, klaśnięć, uderzeń dłońmi i ramionami w dłonie i ramiona drugiej osoby. Często tym układom towarzyszyły piosenki wyśpiewywane w rytm lub wierszyki wypowiadane w sposób podziału słów na sylaby. To były takie łapki w układach choreograficznych w wykonaniu dziewcząt. Bawiąc się co chwilę zmieniając się w parach. Chłopcy mieli swoją wersją gry w łapki zbijane. 


Chłopięca odmiana tej gry była wersja szybkościowa z element ryzyka i rywalizacji. Polegała na obiciu rąk przeciwnika. W grę grały dwie osoby. Toczyły pojedynek stojąc naprzeciw siebie. Jedna osoba ustawiała dłonie wewnętrzną stroną do góry druga osoba przystawiała swoje dłonie odwrotnie.



Zabawa polegała na szybkim nakryciu swoimi dłońmi dłoni przeciwnika i uderzeniu w nie oczywiście jak najmocniej i zadaniu jak największego bólu. Osobą uderzającą była ta osoba która miała ręce ułożone pod spodem. Osoba której dłonie były na wierzchu miała za zadania uciec z dłońmi tak żeby uderzający nie zdążył jej uderzyć. Jeśli uciekającemu udało się uciec następowała zmiana uderzające stawał się uciekającym a uciekający uderzającym. Jeśli uderzający trafił w ręce uciekającego to męczył swoją ofiarę aż do poddania się. Często zabawa kończyła się czerwonymi obitymi rękami i łzami w oczach. W zabawie liczyła się szybkość i zręczność. Pamiętam taką sytuację  jak do pojedynku dwóch chłopaków doszło w szatni szkolnej. Jeden chłopak, dobrze zbudowany o atletycznej budowie ciała a drugi chudy szczupły, chucherko. Po kilku minutach pojedynku w łapki. Po serii uderzeń w ręce tego dobrze zbudowanego chłopca jego dłonie były bardzo czerwone. Gapie których było dużo dookoła zaczęli się naśmiewać i dogadywać, że olbrzym dostanie bęcki i przegra z chucherkiem. Olbrzym z obitymi dłońmi, z uśmiechem na ustach zaprzeczał i na okrągło mówił, że się dobrze bawi i nic mu nie jest. Jeden z gapiów stwierdził, że skoro tak fajnie się bawisz, to czemu łzy płyną Ci po policzkach? Po kilku kolejnych klapsach w dłonie olbrzym poddał walkę. Chłopiec o budowie chucherka wygrał z olbrzymem w łapki. Gdyby doszło do walki na pięści to olbrzym stłukł by chucherko na kwaśne jabłko. Siła w tej zabawie nie była tak ważna jak szybkość i zręczność. Przegrana jest źródłem wielkiej mądrości, ponieważ od niej uczysz się wygrywać (Powiedzenie - autor nieznany). 


Podobna była zabawa w kowboi. Cel gry był taki sam jak w łapki odmiana dla chłopców. Obić dłonie przeciwnika żeby się poddał. W pojedynku brało udział dwóch graczy jeden był uciekającym drugi uderzającym. Gracze stali naprzeciw siebie w odległości na wyciągnięcie rąk. Uciekający trzymał ręce złożone jak do pacierza i mógł nimi uciekać poprzez ruchy w górę lub w dół. Uderzający trzymał ręce na swoich udach, podobnie jak kowboj trzyma ręce na kaburach pistoletów w czasie pojedynku. Gra polegała na uderzeniu w ręce uciekającego. Jeśli trafienie się udało to można było dalej karcić przeciwnika. Jeśli uciekającemu udało się uniknąć uderzenia następowała zmiana. Role się odwracały. Gdy jeden z uczestników odczuwał taki ból dłoni, że nie chciał kontynuować gry poddawał się. Zabawa była chyba bardziej bolesna niż łapki. Gdy ktoś dostał celne trafienie to aż z bólu ręce wkładał pomiędzy nogi wydając dziwne syczenie ustami.



Gdyby teraz Stwórca zabrał Ci wyobraźnie, poznałbyś jak smakuje prawdziwa nuda (Powiedzenie - autor nieznany)Kolejną z zabaw zręcznościowych było łapanie przyborów do pisania my mówiliśmy pisaka: ołówka, długopisu, kredki, mazaka, czasami linijki. Głównym miejscem zabawy była szkoła podczas lekcji. Miejscem: ławki i korytarze szkolne. Bawiło się po dwie osoby. Zabawa polegała na spuszczaniu z odpowiedniej wysokości pisaka przez jedną osobę i łapaniu go przez drugą. Z pozoru łatwa zabawa ale wcale łatwa nie była. Liczył się w niej refleks, szybkość reakcji. Osoba łapiąca, tworzyła dłonią koło z kciuka i palca wskazującego. Dryga osoba ustawiała w ustalonej wysokości pisak i w pewnym momencie go puszczała. Celem zabawy było złapanie pisaka poprze zaciśnięcie koła zrobionego z palców. W celu utrudnienia zmniejszało się odległość pisaka od dłoni żeby skrócić czas reakcji. Podczas zabawy, na lekcji często upadał niezłapany pisak na podłogę robiąc hałas w klasie. Nauczyciele nie wiedzieli, że gramy myśleli, że upadał komuś długopis. Dzieci męczą gorzej niż niejeden solidny trening (powiedzenie ludowe).



Kolejna zabawa w Jojo, zabawka szpulką zawieszoną na sznurku. Ciężarek, opuszczony na sznurku trzymanym za nieumocowany koniec, rozwija go wprawiając w ruch obrotowy. Po pełnym rozwinięciu sznurka ciężarek zachowuje moment pędu ruchu obrotowego i nawijając sznurek wędruje w górę. Gdy chodziłem do szkoły podstawowej, przez pewien czas, prawie każdy w klasie przychodził do szkoły ze swoim jojo. Jedni mieli kupowane inni robione. Zabawka nie była zbyt skomplikowana. Sznurek i odpowiednio przymocowana szpulka opuszczana i podciągana. Widziałem jojo robione ze sznurka i drewnianej szpulki od nici krawieckich. Łatwe było zrobienie jojo trudniejsze było operowanie nim i zabawa. Niektóre osoby w szkole miały tą sztukę opanowaną do perfekcji i wyczyniali z jojo sztuczki prawie cyrkowe. 


Zabaw zręcznościowych było wiele mniej lub bardziej bolesne. Szkolne, domowe, podwórkowe, chłopięce, dziewczęce. W tamtych czasach mojego dzieciństwa raczej się nie nudziliśmy. Nawet kiedyś się zastanawiałem gdyby zrobić eksperyment i współczesną młodzież zostawić na całe popołudnie na placu zabaw bez dostępu do multimediów ciekawe co by robili. Czy radzili by sobie tak jak my przed laty przebywając na podwórku czy siedli by na ławce bezczynnie. Komórka, facebook, gadu gadu, nasza klasa -wyłącz je wszystkie i zobacz kto pierwszy zapuka do twych drzwi (Powiedzenie - autor nieznany)

099 - Rzucanie.

Dokonywanie rzeczy niemożliwych to niezła zabawa (Walt Disney). Rzucanie było elementem gier i zabaw podwórkowych. Rzucało się wszystkim czym popadło: kamieniami ,pigułami, piłkami, jabłkami, gugułami, pomidorami, kulkami z krzaków.



Nuda dotyka tylko ludzi bez wyobraźni (Powiedzenie ludowe). Podczas przesiadywania z kolegami na podwórku, na placu, pod klatką, na ławce z nudów rzucaliśmy bezcelowo dla zabicia czasu do celu np. w śmietnik żeby usłyszeć brzęk blachy. Do śmietnika żeby trafić do jego środka, gdy przedmiot wpadł odczuwaliśmy zadowolenie radość i satysfakcję. W znak aby usłyszeć brzęk blachy. W dołek w chodniku. Ustawiało się np. kosz na śmieci na środku placu zabaw i siedząc na ławce oddalonej o kilka metrów rzucało się po kolei kulkami z krzaków do kosza na punkty. Rzucało się różnymi rzeczami i przedmiotami w ramach rywalizacji. Kto wyżej, kto dalej lub kto celniej. Wybierało się jakiś cel i zazwyczaj w wyznaczonej kolejności rzucało się w niego. Kto trafił otrzymywał punkt, kto nie trafił odejmował sobie punkt i odpadał z zabawy albo otrzymywał wymyśloną karę. Były zabawy rzucane mniej lub bardziej zabawne. Jedne chuligańskie, złośliwe inne zwykłe rywalizacje konkurencje rzucane. Te bardziej chuligańskie to: rzucanie z okien klatek schodowych pomidorami, pigułami, workami z wodą, kulkami z drzewa itd., i te typowo konkurencyjne jak rzuty kamieniami kto dalej, wyżej, celniej. Jednym z popularniejszych miejsc do rywalizacji rzutowej był blok mieszkalny i rzuty w elewacje. Czteropiętrowy blok przy boisku świetnie się nadawał do naszej rywalizacji rzutowej. Miał na elewacji oddzielone kondygnacje pasami co dawało możliwość ustalania punktacji za oddawane rzuty.
żródło portal społecznościowy facebook, udostępnił kol. Adam Synowiec


Rzucaliśmy w blok latem kamieniami, gugułami z drzew. Zimą zazwyczaj pigułami ze śniegu. Podczas tej konkurencji "rzutu o blok" następowało sprawdzenie zręczności, zwinności, siły rzutu. Padała komenda"sprawdzimy się kto lepiej rzuca"albo "idziemy porzucać" i szliśmy poza barierki boiska oddalone od bloku o około 30stu metrów. Akurat ten blok a dokładnie jego boczna ściana była idealnym miejscem do rzutów gdyż na całej powierzchni nie było okien. Rzucaliśmy w elewację ale niektórym kolegom udawało się wrzucić na dach my mówiliśmy "wrzucić na blok" co oznaczało wrzucanie na przykład kamienia czy piguły na dach budynku spoza barierki boiska, co było nie lada wyczynem. Tylko nieliczni to potrafili. Odległość od barierki do bloku była około 30 metrów. Wysokość bloku czteropiętrowego to około 16 metrów. Przeważnie rzucone kamienie lub piguły lądowały na elewacji budynku. Zasada była kto wyżej rzuci ten lepszy. Ci co wrzucali na blok byli bezkonkurencyjni. My na podwórku pod blokiem ten element mieliśmy opanowany do perfekcji. Podczas przesiadywania pod klatkami bloków, gdzie było dużo krzaków z rosnącymi na nich kuleczkami często wybuchały wojny w na kulki. Kiedy kulki z krzaków były jeszcze zielone to gdy kulka trafiła w ubranie nie zostawiała śladu. Ale gdy kulki były dojrzałe to podczas rzutów plamiły ubrania. Plamy z kulek niełatwo się spierały i rodzice byli na nas okropnie źli po takich zabawach. Ćwiczyliśmy rzuty piłkami podczas gier podwórkowych w gry zespołowe, króla na siatkach w ganianego, syfa na sklepach czy żłobku. Element rzutów jednorącz występował podczas wojen i bitew na śnieżki czyli piguły. Zabaw w podrzucanie owoców, guguł z drzew. czy bitw na piguły. Latem do zabaw rzucanych wykorzystywało się wiele rzeczy ,przedmiotów, owoców, to co było pod ręką i nadawało się do rzucania. Zdarzało się że były konkurencje rzutowe listewkami drewnianymi czy balami z drewna. Podczas wypraw do tartaku gdy pokonywaliśmy hałdy drewna ktoś wpadał na pomysł żeby dla zgrywy albo dla wystraszenia innych rzucić kijem, deską, balem gdzieś obok coby wystraszyć pozostałych uczestników. Podczas wypraw do fabryki cukierków rzucaliśmy taśmami z papierków od cukierków, które wyrzucone w powietrze rozwijały się jak serpentyny co sprawiało nam wiele frajdy. W lecie podczas przemierzania ogródków działkowych non stop rzucaliśmy w siebie mniej lub bardziej dojrzałymi owocami.  W zimie rzucało się głównie śnieżkami, pigułami. Celów rzutu było tak wiele jak wielka była nasza wyobraźnia. Ktoś zapodał temat np: cel rzutów, ktoś szybko wymyślił zasady, ktoś dodał element rywalizacji czyli przegrany ma jakąś karę i zabawa była gotowa. Jedną z takich zabaw było zimą rzucanie piguł a latem wrzucanie przez lufciki okiem do mieszkań zielonych jabłek lub guguł a czasami owadów. Lufciki to były małe podłużne okienka otwierane poziomo. Miały wysokość około 30 cm i szerokość połowy okna.


Wrzucenie małego zielonego jabłka do mieszkania przez lufcik na trzecim czy czwartym piętrze było nie lada wyzwaniem. Lufciki były przez nas punktowane pod względem trudności rzutu, według piętra na przykład parter - 1, czwarte – 10 punktów. W lufcik na czwartym piętrze bardzo ciężko było trafić i dla tego za niego była wysoka ilość punktów. Zabawa polegała na znalezieniu sobie otwartego lufcika na piętrze i oddania do niego celnego rzutu. Rzuty oddawaliśmy po kolei jeden po drugim według ustalonej kolejności. Rzut celny był punktowany według piętra, niecelny 0 – punktów. Często zdarzało się że rzut oddawało tylko kilka pierwszych osób w kolejce bo mieszkańcy zamykali okno po pierwszych celnych rzutach lub po trafieniu w szybę okna. Zazwyczaj grało się określoną ilość rzutów. Wygrywała ta osoba która miała najwięcej punktów. Dla podniesienia rywalizacji przegrana osoba wykonywała wymyśloną na początku zabawy karę na przykład: pompki, przysiady lub rundka  biegiem dokoła bloku. Podczas gry trzeba było często zmieniać cele rzutów jak okna mieszkań, żeby domownicy nas nie pogonili albo zadzwonili na milicję. Pewnego razu po kolei kilka osób oddawaliśmy rzuty w otwarte okno i gdy kolejna osoba miała rzucać z klatki wybiegł jakiś facet z kijem w ręce. Najbliżej klatki stał kolega który dopiero miał oddać rzut. Gdy pod oknem przymierzał się do rzutu facet kijem przylał  mu w tyłek. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Uciekliśmy wszyscy ale kolega na tyłku nie mógł długo usiąść.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Fotokielce Galeria Kielc.


Kolejnym miejscem sprawdzania siły rzutu poza blokami na osiedlu były budynki akademików i rzucanie w wieżowce. Na terenie miasteczka akademickiego były ośmiopiętrowe budynki na które wrzucaliśmy kamienie i piguły. Wrzucenie kamienia na budynek wieżowca było bardzo trudne a wrzucenie piguły wymagało nie lada wysiłku, odpowiedniego przygotowania piguły i dobrze wykonanego technicznie i mocnego rzutu. Rzucanie podwórkowe które kształtowało siłę i celność rzutów zaowocowało doskonałym wytrenowaniem przez nas tego elementu sprawności. Celność rzutów przydawała się podczas odzyskiwania piłek do nogi i piłek do tenisa ziemnego które często wpadały nam podczas gry na boisku na dach budynku szkoły i zatrzymywały się na piorunochronie. Dach miał taką konstrukcję że gdy piłka wpadła na dach to turlała się do krawędzi i opierała się na piorunochronie. Czasami udawało się ją strąci celnym rzutem, kamieniem. Gdy to się nie udało to trzeba było wchodzić na dach a było to trudne i zajmowało dużo czasu. Ćwiczenie rzutów poprzez gry i zabawy podwórkowe przydawało się podczas zawodów sportowych lekkoatletycznych. Na szkolnych zawodach sportowych szkół podstawowych w konkurencji rzutu piłeczką palantową nie miałem sobie równych. W konkurencjach rzutowych zajmowałem pierwsze miejsca. Opanowałem technikę i siłę rzutu tak, że potrafiłem rzutem z półobrotu pigułą rozbić zbrojoną szybę w klatce schodowej. Aby działać, trzeba mieć cel (powiedzenie ludowe). Wytrenowaną siłę rzutów miałem okazje sprawdzić w pracy zawodowej, podczas konferencji dotyczącej piłki ręcznej. Jednym z elementów zabawowych był pomiar prędkości rzutu piłką do piłki ręcznej, rozmiar 3. Rzuciłem z miejsca, piłką ponad 100 km na godzinę. Z pośród kilkudziesięciu osób głównie nauczycieli wychowania fizycznego rzuciłem najszybciej. Podczas gier i zabaw podwórkowych rzuty towarzyszyły nam na każdym kroku. Był to nierozłączny element podwórkowego życia, dnia codziennego. Podczas aktywnego spędzenia czasu wolnego przesiadując na podwórku, grając w gry zespołowe, przebywając na rajdach, wyprawach wykonywaliśmy rzuty w zabawie, rywalizacji, konkurencjach. Fikcja jest tym dla dorosłego człowieka czym zabawa dla dziecka (Robert Louis Stevenson).

098 - Gry i zabawy szkolne, korytarzowe.

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić (Albert Einstein). Kolejnymi grami okresu mojej młodości były gry i zabawy szkolne, korytarzowe.
 
 
 
Odróżniały się od pozostałych gier i zabaw miejscem ich wykonywania a była to szkoła a dokładniej jej korytarze i pawilon szkolny. Szkoła podstawowa na osiedlu to były trzy budynki połączone łącznikami z korytarzy. Dwa skrzydła i budynek główny który miał dwa piętra i był podpiwniczony. Do budynku głównego prowadziły dwa wejścia główne i boczne. 
 

Przed zajęciami do budynku wchodziło się wejściem głównym przechodziło się piwnicami gdzie były szatnie i z drugiej strony wychodziło się na szkołę. Podczas pobytu w szatni obowiązywała zmiana obuwia z tego co się chodziło po dworze na szkolne. Przy wyjściu z szatni na szkołę stały sprzątaczki i sprawdzały obuwie czy zmienione. 
 
 
Oczywiście to była ściema bo i tak w trampkach chodziliśmy do szkoły a jakieś stare buty leżały cały czas w szatni dla picu. Podobna droga do pokonania była przy wyjściu ze szkoły. Zejście do szatni schodami przy wejściu głównym i wyjście ze szkoły po przejściu piwnic szatni bocznym wejściem.
 

 
 
Czas przejścia szatni podczas przyjścia do szkoły był kilka razy dłuższy niż czas jej przejścia a czasem przebiegnięcia przy opuszczaniu jej.
 
 
Skrzydło wschodnie to był kompleks sportowy. Duża hala z kompletem pomieszczeń szatni, mała hala na piętrze z balkonem i widokiem na halę główną.W kompleksie po przejściu krótkiego korytarza był gabinet pielęgniarek i gabinet stomatologiczny. Do części sportowej prowadził tylko jeden korytarz  na którego końcu był pokój nauczycieli wuefu. Nie można się tam było przedostać niezauważonym, żeby czujne oko wuefisty nie wypatrzyło osoby wchodzącej do kompleksu. Duża hala sportowa nie była zbyt duża wymiarami najbardziej przypominała boisko do kosza i takie było wzdłuż. Były też na dwóch krótszych bokach po środku ustawione bramki wymiarami do ręcznej ale grana była na nich głównie nożna. Obok dużej hali, na piętrze na które prowadziły długie złamane schody był balkon i przy nim mała sala gimnastyczna 15 na 7 metrów. Małą hala na jednej ścianie miała duże okna takie jak w salach lekcyjnych przez które było wszystko widać co się dzieje w środku. Z korytarza pawilonu głównego szkoły, w czasie zajęć wuefu, stojąc na korytarzu było widać jak na niej ćwiczą uczniowie. 


Skrzydło zachodnie to był budynek jedno piętrowy na terenie którego mieściły się sale lekcyjne młodszych klas  jeden do trzy. Do tego skrzydła było osobne wejście ale można się tam było dostać od głównej części szkoły. 
 
 
Podczas gier korytarzowych często korzystaliśmy z tego skrzydła bo miało duże pomieszczenia w których były prowadzone gry i zabawy dla małych dzieci. Kiedy były wolne to my rozgrywaliśmy na nich meczyki w nogę piłkami z papieru i pompowańcami.  
 

Szkoła to był ogromny moloch z dużą ilością korytarzy zakamarków świetne miejsce do szwędania się po nich z kolegami przed zajęciami szkolnymi. Przed zajęciami i w trakcie przerw międzylekcyjnych często na korytarzach szkolnych bawiliśmy się w różne gry i zabawy. Niektóre z elementami zespołowych gier, biegane, rzucane, skakanie, gry w piłkę, w kapsle, w karty czy monety. Czas jest najlepszym nauczycielem, ale nieczęsto ma dobrych uczniów (Francois Mauriac). Przychodziliśmy do szkoły na długo przed rozpoczęciem zajęć nawet kilka godzin i szwendając się po korytarzach bawiliśmy się w różne gry i zabawy. Podczas przerw międzylekcyjnych na korytarzach również bawiliśmy się ale wtedy czas i sposób zabaw był ograniczony. Dyżurujący nauczyciele chodząc po korytarzach podczas przerw ograniczali naszą swobodę zabawy, nie pozwalali nam biegać, skakać. grać w niektóre gry, zabierali piłki. Co innego przed zajęciami mieliśmy komfort zabawy, prawie nikt nam nie przeszkadzał. Całe korytarze były puste bo wszyscy byli na lekcjach. Zabawa wtedy przebiegała w najlepsze. Trzeba było tylko się w miarę cicho zachowywać. Prawie nigdy nie bawiliśmy się na najwyższym piętrze bo jedna z nauczycielek prowadziła zajęcia przy otwartych drzwiach do sali lekcyjnej. Podobno było jej tak gorąco, że otwierała drzwi i okna na oścież podczas zajęć. Przez jej otwieranie drzwi my nie mogliśmy się bawić na tym piętrze. Zostawały nam jeszcze sześć innych miejscówek do zabawy w szkole. Szatnie w piwnicach, ale one często były po dzwonku zamykane przez sprzątaczki na klucz. Korytarze na parterze i pierwszym piętrze głównego budynku.  Korytarz przejściowy do wschodniego skrzydła i dwa korytarze na parterze i na pierwszym piętrze w tym skrzydle. Kompleks wczesnego nauczania to było najlepsze miejsce do  naszych zabaw.
 
 
 
Najbardziej oddalone od pokoju nauczycielskiego i pakamerki sprzątaczek. Podczas uczęszczania do początkowych klas Szkoły Podstawowej razem z kolegami, głównie z mojej klasy przychodziliśmy do szkoły kilka godzin wcześniej, przed zajęciami. żeby wspólnie się bawić. Przed zajęciami. mogliśmy przebywać jak inne dzieci na świetlicy szkolnej gdzie było wiele gier i zabawek ale też był nadzór nauczycieli. Woleliśmy wolność, korytarze szkolne i przebywanie bez nadzoru opiekunów. Gdy kota nie ma, myszy harcują (Powiedzenie ludowe). Zarówno czas przed zajęciami jak i w trakcie ich a dokładnie przerw międzylekcyjnych spędzaliśmy na naszych zabawach korytarzowych. Tylko, że podczas takich zabaw na przerwach międzylekcyjnych nauczyciele często przerywali nam zabawy mówiąc, że to ze względów bezpieczeństwa. Takich sytuacji nie było gdy bawiliśmy się przed zajęciami. W tamtych czasach zajęcia w szkole zaczynaliśmy po południu ponieważ na pobliskim osiedlu nie było jeszcze szkoły. Dopiero ją budowali i część dzieci z pobliskiego osiedla chodziły do nas. 


Szkoła była wtedy przepełniona i zajęcia odbywały się od rana do późnych godzin wieczornych. Nawet były takie dni że kończyłem o godzinie 18. W soboty były zajęcia do południa. My dzieci i młodzież mieszkająca na osiedlu w pobliżu mieliśmy plan zajęć tak ułożony, że w dni powszednie zaczynaliśmy lekcje po południu i kończyliśmy późnym wieczorem. W okresie zimowym gdy kończyliśmy zajęcia na zewnątrz było już ciemno i było to mało fajne. Popołudniowe rozpoczynanie zajęć miało swoje plusy i minusy. Plusem było to, że się wysypiałem i mogłem przychodzić wcześniej do szkoły i grać i bawić się z kolegami oczekując na lekcje. Minusem było to, że późno kończyłem zajęcia, wcześnie się ściemniało na zewnątrz i po odrobieniu lekcji zostawało mi niewiele czasu na zabawy na podwórku. Komfort jest wtedy kiedy możesz powiedzieć "chcę" zamiast "muszę" (powiedzenie ludowe). Podczas oczekiwania na zajęcia lekcyjne szwendaliśmy się po korytarzach szkolnych, graliśmy w przeróżne gry i zabawy. Czasami nauczyciele próbowali zaprowadzić nas na świetlicę szkolną. Zazwyczaj świetlica szkolna była przepełniona. Gdy z niej uciekaliśmy nikt nas nie szukał. Przez osiem lat Szkoły Podstawowej na świetlicy szkolnej oczekując na zajęcia byłem kilka razy. Świetlica połączona była ze stołówką szkolną na którą chodziłem na posiłki. Wtedy gdy wypatrzyli mnie nauczyciele ze świetlicy musiałem na niej chwilę posiedzieć ale szybko z niej uciekałem. Podczas szwendania się po korytarzach graliśmy w wiele gier i zabaw indywidualnych i zespołowych. Były to: zabawy w monety, żetony, kulki, kauczuki, samochodziki czy żołnierzyki, karty, planszówki. Graliśmy w kopańce, turlańce, rzucańce, gry w mini piłkę nożną, raczki, wyścigi, sztafety, ganianego, wojnę i co nam tylko do głowy przychodziło. O kilku kanapkach potrafiliśmy biegać i bawić się na korytarzach szkolnych przez wiele godzin. W szkole spędzaliśmy od kilku do kilkunastu godzin dziennie, czasami i w soboty były zajęcia ale skrócone. Z tym naszym wcześniejszym przychodzeniem do szkoły to było ciekawe zjawisko. Ponieważ dzieci przeważnie w tym okresie nie chcą chodzić do szkoły a my nie mogliśmy się doczekać kolejnego dnia, kiedy przed zajęciami będziemy się bawić na korytarzach szkolnych. Przed zajęciami przychodziło nas tylu, że graliśmy w grupach małe meczyki, turnieje w piłkę nożną. Meczyki graliśmy przeważnie w szatniach szkolnych albo na korytarzach na końcu szkoły w zachodnim skrzydle. W szatniach gra nie zawsze się udawała bo sprzątaczki czasami nas przeganiały i zamykały szatnie.



Korytarz z szatniami miał ze 20 metrów i świetnie się nadawał do grania meczyków w piłkę nożną. Do gry w piłkę korytarzową potrzebne było odpowiednie miejsce i dopasowana do niego piłka. Piłka to była zazwyczaj kula z papieru oklejona taśmą przezroczystą lub powiązana sznurkiem.


Czasami graliśmy jakimiś sflaczałymi pompowańcami, pudełkiem tekturowym, dużą gumką - "myszką". Pewnego razu graliśmy meczyk w zachodnim skrzydle na korytarzu z dużymi oknami piłką do tenisa ziemnego. Ta piłka była twarda jak kamień. Poza tym, że gdy się nią oberwało w ciało to był siniak to jak uderzała w okno to szyby pękały. Raz kolega podczas gry tak kopnął nią w szybę tak, że ją stłukł. Hałas się wtedy zrobił na pół szkoły. Zleciały się nauczycielki zrobiła się afera. Dobrze że poza oknami były murki na których często przesiadywała młodzież za szkołą to zgoniliśmy na nich. Mówiliśmy, że rzucili w szybę kamieniem i uciekli. Tylko dziwne było to, że szyba zbita była od wewnątrz budynku. Bramki do gry robiło się z tornistrów albo rysowało na ścianie kredą. Rysowanie po ścianach było ryzykowne bo kończyło się karami szkolnymi, najczęściej uwagami z zachowania. Stworzenie boiska to była dla nas, chwila moment, wystarczył tylko kawałek korytarza cztery tornistry, kawałek kredy i było gotowe. Zasady gry były przeróżne ustalane przed samą grą w zależały od ilości czasu jakim dysponowaliśmy, ilości graczy, miejsca gry. Często na korytarzu szkolnym, w zachodnim skrzydle szkoły grywaliśmy w odmianę piłki nożnej korytarzowej tak zwane "raczki".


Była to zabawa podobna do mini piłki nożnej tylko gracze poruszali się na czworaka jak raki ale do przodu. Opierając się o podłogę na rękach i nogach brzuchami do góry była to mało wygodna postawa. Początkowo trudna do opanowania bo bolały nadgarstki, nogi, ręce, kręgosłup ale z czasem organizm się przyzwyczajał. Gra była trudna bo piłkę można było dotykać tylko nogami. O tyle fajna była ta zabawa, że do grania wystarczała mała przestrzeń jak kawałek korytarza. Dobrze pasowały do tych rozgrywek korytarze szkolne a głównie te w zachodnim skrzydle szkoły. Podczas oczekiwania na zajęcia graliśmy w różne gry a w nich były zręcznościowo hazardowe gry monetami. Rzucanie monetami z pozycji stojącej. Siedzącej, na podłodze, parapecie. Celem gry była rywalizacja  i pozyskiwanie monet zgodnie z zasadami danej zabawy np: rzucanie lub podbijanie monet tak, żeby przykrywały inne monety.


Pstrykanie monet palcami, kciukiem. Celem było nakrycie innej monety. Pstrykanie monet po podłodze jak kapsli, żeby dotknęły się. Rzucanie monet pod ścianę kto bliżej. Zabaw z monetami było duże ale nie tak dużo jak odmian zabawy w ganianego, w syfa, zamrażanie, epidemie, berka, kucanego, wampirów, uciekanie itp. Na korytarzach szkolnych przed lekcjami spędzaliśmy po kilka godzin dziennie. Dobór zabawy zależał od ilości chętnych, od tego jakim obszarem zabawy dysponowaliśmy, od ilości czasu do lekcji, od tego jakie zabawki mieliśmy do dyspozycji: piłki, kapsle, samochody, żołnierzyki itd. Ze spokojniejszych zabaw było rzucanie piłeczkami na przykład: kauczukowymi, zabawy samochodami lub żołnierzykami, gry karciane, planszowe, kości, bierki. Gry zeszytowe. Z tych mniej spokojnych: mecze , ganianego, wojny. Podczas przerw międzylekcyjnych często bawiliśmy się w "wojny na koniach", Indian i kowbojów, lub rycerzy. Nazwy zabawy były różne cel był ten sam. Dobieraliśmy się po dwie osoby jedna była jeźdźcem druga koniem. Jedna wskakiwała na plecy drugiej i walczyliśmy między sobą na korytarzach szkolnych celem zabawy było poturbować lub przewrócić innych uczestników zabawy symulując walkę. Biegaliśmy tak po korytarzach wydając różne wojenne okrzyki, wymachując wirtualnymi mieczami. 
 
 

 
Nauczyciele dyżurujący nie przepadali za tymi zabawami, przerywali nam, nie pozwalali nam się ganiać podczas przerw. Są ludzie, którzy nie zauważają małego szczęścia, ponieważ daremnie czekają na duże (powiedzenie ludowe). W naszych zachowaniach zachodziło ciekawe zjawisko chęci przychodzenia do szkoły przed zajęciami szkolnymi. Było to spowodowane pragnieniem uczestniczenia w grach i zabawach i przebywania z rówieśnikami. Zjawisko to postanowiłem wykorzystać podczas pracy zawodowej jako nauczyciel. W szkole której uczyłem realizowaliśmy międzynarodowe projekty sportowe. W ramach których przeprowadzaliśmy w szkole aktywne przerwy międzylekcyjne. Podczas których uczniowie szkoły mogli uczestniczyć w aktywności ruchowej z wykorzystaniem sportowych pomocy dydaktycznych typu piłki do zespołowych gier sportowych, hula hop, balony, skakanki, ringo itd. Aktywność podejmowana przeze mnie w dzieciństwie  w szkole zainspirowała mnie do wprowadzenia ciekawych rozwiązań edukacyjnych dotyczących zagospodarowania przerw międzylekcyjnych. Za naszych czasów uczęszczając do szkoły mieliśmy o tyle trudniej, że taka aktywność fizyczna podczas przerw lekcyjnych czy przed zajęciami była nie mile widziana przez nauczycieli i karana. Najlepiej gdybyśmy podczas przerw siedzieli w salach i nie poruszali się po korytarzach. We współczesnych czasach i obecnej szkole jest odwrotnie to nauczyciele organizują uczniom takie gry i zabawy na przerwach żeby uczniowie podejmowali aktywność ruchową a nie siedzieli i wpatrywali się w monitory urządzeń multimedialnych. My po 45 minutach siedzenia w ławce byliśmy na przerwach jak dynamit a dzwonek pod koniec lekcji był jak sygnał startu do biegu sprinterskiego. Pamiętam przerwy międzylekcyjne spędzane w klasach to był koszmar, jak w więzieniu. Obecnie widziałem w niektórych szkołach, na korytarzach szkolnych wystawione gry stołowe typu: bilard, tenis stołowy, piłkarzyki, cymbergaj.


Po to żeby uczniowie na przerwach mogli  oderwać się od szkoły i odreagować stresy dnia codziennego w gra i zabawach. My w tamtych czasach biegaliśmy po korytarzach, kopaliśmy papierowe kule, odbijaliśmy kauczukowe piłeczki graliśmy w różne gry korytarzowe i to nam wystarczało. Czas spędzaliśmy przed i pomiędzy lekcjami aktywnie. Po lekcjach nigdy nie zostawaliśmy w szkole, to była gonitwa kto pierwszy ją opuści ten lepszy. Biegliśmy do domu coś zjeść i szybko na podwórko. Po zajęciach w szkole podczas jej opuszczania były ustawione spowalniacze z nauczycieli i  sprzątaczek, którzy zabraniali nam biegać do szatni. Musieliśmy podczas gonitwy zwalniać obok nich po czym ponownie biec. Wyglądało to jak bieg interwałowy. I tu myślę że Korzeniowski by miał kilku następców. Na odcinkach przy nauczycielach to był chód sprinterski. Gier i zabaw na korytarzach szkolnych było wiele. Podczas uczęszczania do klas 3-6 przychodziliśmy przed zajęciami do szkoły grać i bawić się wspólnie z kolegami podczas oczekiwania na zajęcia. Przychodzenie przed lekcjami występowało w początkowym okresie uczęszczania do Szkoły Podstawowej. W wyższych klasach nawet bym nie pomyślał, żeby przychodzić tyle godzin wcześniej przed lekcjami do szkoły, może tylko żeby spisać pracę domową. W starszych klasach przerwy międzylekcyjne wykorzystywało się na spisywanie prac domowych i na powtarzanie materiału. W czasach mojego dzieciństwa i uczęszczania przeze mnie do szkoły podstawowej gry i zabawy na korytarzach szkolnych nie wymagały opieki i nadzoru nad nami. Sami umieliśmy sobie organizować czas. Obecnie młodzież trzeba zachęcać i organizować im taką aktywność. Jutro to dziś — tyle że jutro (powiedzenie ludowe). 
Tak obecnie wygląda szkoła do której uczęszczałem.