075 - Prace dzieciństwa.

Trzeba mieć wielkie cele, by nie poddać się przygnębieniu z powodu małych niepowodzeń (powiedzenie ludowe).  To było połączenie przyjemnego z pożytecznym. Pracy zarobkowej z dobrą zabawą. W czasie gdy uczęszczałem do ostatnich klas Szkoły Podstawowej, w okresie wakacji letnich  jako mody człowiek podejmowałem różne prace zarobkowe. Przeważnie były to sezonowe zbiory truskawek, porzeczek, czy plewienie warzyw. Zdarzały się też prace takie jak szklenie tartaku, załadunek i rozładunek cegieł budowlanych, pomocnik murarza na budowie. Jako osoba nieletnia która nie za bardzo mogła podjąć legalną pracę łapałem się każdego zajęcia które było zarobkowe. Prace te podejmowałem i wykonywałem wspólnie z kolegami z podwórka. Było to połączenie zarobkowania pieniędzy i odskoczni od miejskiego życia. Prace były ciężkie ale dla nas były zabawą nie traktowaliśmy ich jako obowiązek lecz jako rozrywkę, przyjemne z pożytecznym, zabawa i zarobkowanie. Najfajniejsze były prace sezonowe przy zbiorach truskawek. Praca cały dzień na polu wspólnie z kolegami, od rana do zmroku z przerwami na posiłki.


Niedaleko miasta w którym mieszkam była tereny, zagłębie truskawek. kilka miejscowości położonych obok siebie słynących z przemysłowych upraw truskawek. Udawaliśmy się z kolegami z podwórka do tych miejscowości pracować sezonowo. Sezon zaczynał się z końcem roku szkolnego i trwał kilka tygodni. Do tych miejscowości z naszego osiedla była odległość kilkudziesięciu kilometrów. Jechało się tam autobusem podmiejskim, Krajowej Państwowej Komunikacji Samochodowej (KPKS) ale my mówiliśmy PKS. Sama podróż to było wyzwanie. Pewnego razu podczas takiego wyjazdu podzieliliśmy się na dwie grupy. Wszyscy nie dostaliśmy biletów do jednego autobusu i kilku kolegów musiało przyjechać później. Po dojechaniu do miejsca docelowego czekaliśmy na kolegów, którzy mieli dotrzeć następnym kursem. Koledzy nie dojechali. Był tak załadowany autobus że kierowca ich nie zabrał. Po tym zdarzeniu odpuścili sobie wyjazd. Sam dojazd do miejsc naszych prac sezonowych niósł ze sobą pewne przygody i perypetie.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat
Źródło: Fotopolska.eu
.


Po dojechaniu na miejsce chodziliśmy po domach plantatorów w poszukiwaniu pracy.  Pomimo, że byliśmy nieletni to pracę tam nie było trudno. Pewnego razu jeszcze nie wysiedliśmy z autobusu i podeszła do nas na przystanku jakaś kobieta, zapytała: "czy nie szukamy pracy?". Innym razem po przyjechaniu na miejsce gdy wysiedliśmy z autobusu podeszło do nas kilku rolników z propozycjami pracy przy plewieniu warzyw. Czekali na poranny autobus bo wiedzieli że przyjeżdża młodzież do prac sezonowych. Miejscowość do której przyjeżdżaliśmy słynęła z uprawy truskawek. Miejscowi gospodarze mieli tak ogromne pola, że nie byli wstanie sami ich obrobić. Musieli zatrudniać pracowników do pomocy a najlepiej było zatrudnić młodzież taką jak my, którzy pracowali za drobne wynagrodzenie, wyżywienie i spanie na sianie. Z poszukiwaniem pracy nie zawsze było tak wesoło. Pewnego razu pojechaliśmy na truskawki za wcześnie jeszcze nie było zbiorów. Plantatorzy jeszcze nie potrzebowali zbieraczy. Po całodniowych poszukiwaniach, gdy staliśmy na przystanku czekając na autobus powrotny, podeszła do nas jakaś kobieta i zapytała: "Czy na plewienie cebuli do niej nie pójdziemy bo chyba za wcześnie przyjechaliśmy". Nas było kilkunastu ona potrzebowała tylko kilka osób. Dogadaliśmy się, kto zostaje a kto wraca. W kilku poszliśmy do tej kobiety do pracy. Zaoferowała nam wyżywienie i nocleg w stodole na sianie. Spędziliśmy kilka dni przy pracach plewienia warzyw. Nam to pasowało bo za parę dni zaczynał się sezon truskawek i pracy było w bród. Nie musieliśmy wracać do domu. Kobieta zobaczyła że przyjechaliśmy za wcześnie i z litości zaproponowała nam jedzenie i nocleg na sianie za drobne prace polowe. Wyobrażaliśmy sobie, że kobieta ma poletko cebuli, które oplewimy w pół godziny i resztę dnia będziemy się obijać i leniuchować. Gdy wyszliśmy na to pole to końca nie było widać, była tam cebula, marchew, niezliczone ich ilości. Plewiliśmy cebulę i marchew przez kilka dni od rana do zmroku. Dla nas to była atrakcja coś innego niż zbieranie truskawek. Przy plewieniu podjadaliśmy cebulę i marchew w nieograniczonych ilościach prosto zerwaną z pola. Pracy u tej kobiety było na pół wakacji, ale naszym celem była praca przy truskawkach. Po kilku dniach przeszliśmy do innego plantatora. Pewnego razu po przyjechaniu w poszukiwaniu pracy musieliśmy chodzić cały dzień od domu do domu po kilku pobliskich miejscowościach. Wszędzie mieli komplet pracowników. Wieczorem znaleźliśmy pracę ale ludzie mieli takie pole, że obrobiliśmy je w kilka godzin. Po zebraniu go był już zmrok, pracy już tam nie było. Autobusu powrotnego do domu tego dnia już nie mieliśmy. Zostało nam tylko spanie na dziko w jakiejś stodole albo powrót z buta do domu kilkanaście kilometrów. Ludzie u których zebraliśmy tak szybko wszystkie truskawki powiedzieli, że ich rodzina ma pola i mieszkają niedaleko. Zadzwonili do nich i telefonicznie załatwili nam prace. Przyjechał po nas samochód i zawiózł nas do nowego miejsca pracy. Wtedy nam się udało. Gość w dom – Bóg w dom (powiedzenie ludowe). Przeważnie plantatorzy oferowali nam wyżywienie, nocleg na sianie i wynagrodzenie za pracę. Podczas tych prac mieliśmy wakacje na wsi z pracami polowymi i jeszcze nam za nie płacili. Praca w polu przy zbiorach była bardzo ciężka ale szło się przyzwyczaić. Ciężką pracą ludzie się bogacą (powiedzenie ludowe). Zbierało się truskawki w pozycji kucając albo w skłonie w przód. Początkowo wszyscy narzekali na ból kręgosłupa ale po pewnym czasie organizm się przyzwyczajał i ból przechodził. Zbieraliśmy od trzydziestu do czterdziestu koszyczków truskawek dziennie. Ilości zbierane przez nas szału nie robiły, kobiety zaprawione w zbieraniu truskawek zbierały po dwa, trzy razy tyle. Truskawki zbierane przechodziły systematyczną kontrolę przez właścicieli pola, który zbierali je razem z nami. Były wymogi zbierania które musieliśmy przestrzegać  Truskawki zbierane musiały być odpowiednio dojrzałe i szypułkowane.


Podczas zbierania na grządkach nie można było zostawiać truskawek dojrzałych czy zgniłych. Pracy w sezonie przy zbiorach było w opór. Plantatorzy mieli ogromne niekończące się pola truskawek. Gdy zebraliśmy truskawki z jednego przechodziliśmy na kolejne. Na brak pracy nie mogliśmy narzekać. Podczas zbierania cały czas się wygłupialiśmy i robiliśmy sobie jakieś żarty. Mieliśmy swoje gry i zabawy które uatrakcyjniały nam czas podczas pracy. Zadawaliśmy sobie pytania i zagadki. Gdy ktoś nie odgadł lub nie odpowiedział prawidłowo obrywał truskawkami. Podczas zbierania poruszaliśmy się pomiędzy grządkami położonymi obok siebie. Każdy z nas miał pas dwóch grządek do zbierania. Truskawki zbieraliśmy do koszyczków. Po zebraniu koszyczka jeśli na oko uważaliśmy, że wystarczy ilość zebranych truskawek, zostawialiśmy koszyczek pomiędzy swoimi grządkami i zbieraliśmy kolejne. Jeden kolega zbierając ostatni dosypywał do swoich koszyczków po kilka garstek i w ten sposób miał najwięcej zebranych koszyczków. Z czasem okazało się że podkradał przez nas zebrane truskawki i dosypywał sobie do koszyczków. Dla niektórych większym wstydem jest bycie oszukanym niż oszukiwać (powiedzenie ludowe). Kara była za podkradanie sroga został obrzucany zgniłymi truskawkami. Oberwał tak że uciekł się przebrać i umyć. Ten kolega był niezły zgrywus takie sytuacje traktowaliśmy jako zabawę i żartobliwe wygłupy. Pewnego razu zachciało mu się „na stronę” poszedł w krzaki nieopodal po chwili wraca zrelaksowany a za nim stoi kilka dziewcząt zbierających truskawki na sąsiednim polu i się chichra głośno. Kolega poszedł się załatwić za krzaki a tam za krzakami było następne pole truskawek gdzie zbierały dziewczyny z sąsiedztwa. Gdy świecił gołym tyłkiem miały z niego niezły ubaw. Z dziewczynami się znaliśmy bo wieczorami spotykaliśmy je na wiejskiej dyskotece "na dechach". Prace w polu były ciężkie ale po pracy nie chodziliśmy od razu spać. W miejscowości gdzie w sezonie letnim życie rozkwitało poprzez zbiory truskawek i przyjeżdżające rzesze sezonowych pracowników, ożywieniem były wiejskie dyskoteki. Były to zabawy na dechach odbywały się co dziennie, wieczorami. Przy ulicy w szczerym polu na dechach na podłodze ułożonej z desek ok 10 na 10 metrów tańczyło się przy muzyce z magnetofonu. Muzykę puszczał z kaseciaka jakiś wiejski DJ, Królowała tam muzyka disco. My mówiliśmy na tą muzykę "puncyś puncyś na dechach". Stąd nazwa puncyś puncyś, że w nocy gdy leżeliśmy w stodole to w okolicy było słychać dźwięki które brzmiały jak te słowa.
foto ze strony http://kulturaludowa.pl/


Muzyka grała tak głośno że w całej miejscowości było słychać do późnych godzin nocnych dudnienie basów. Podczas takich prac sezonowych przeważnie życie toczyło się codziennie bardzo podobnie. O świcie pobudka, szybkie śniadanie wyjazd w pole. Powrót w południe na obiad. Przerwa gdy słońce najbardziej prażyło. Po południu ponownie wyjazd w pole i praca do zachodu słońca. Kolacja i po kolacji czas wolny. Przeważnie chwila odpoczynku i wypad na disco. W nocy powrót i kolejnego dnia wszystko od nowa. Wszystko wyglądało inaczej gdy padał deszcz. Gdy lekko padało to się w deszcz zbierało. Gdy lało lub była burza to wracaliśmy do domu.  Przeważnie po zakończonym dniu pracy jedliśmy kolację i szliśmy na dyskotekę po dyskotece w nocy wracaliśmy spać na siano do stodoły i kolejnego dnia rano o świcie do pracy w pole i tak w koło przez dwa trzy tygodnie bo tyle trwał sezon zbiorów.


Spanie w stodole na sianie było niezapomnianym wrażeniem. Wystarczył koc, poduszka przykrywało się sianem i się spało.  O świcie budził nas piejący kogut i biegające obok nas kury. Jeden kolega systematycznie dawał boksy kurom z rana bo go budziły. Wkurzał się gdy biegały mu po głowie i co się budził to któraś obrywała z piąchy. 
 
 
Mówiliśmy że jak tak dalej będzie je obijał to wszystkie kury ze stresu przestaną nosić jaja. Pamiętam pewnej nocy podczas spania na sianie i nocnych wygłupów kolega znalazł w sianie widły. Wyrzucił je na zewnątrz przez okno stodoły. Kolejnego dnia o poranku rozwścieczony gospodarz krzyczał do nas żebyśmy wstawali i wychodzili ze stodoły. Coś było nie tak, nigdy tak na nas nie krzyczał. Kazał nam się ustawić przed stodołą w szeregu. Pomyśleliśmy że mu coś odbiło i mu się z wojskiem pomieszało. Gospodarz zapytał: "Jak pojedziemy dzisiaj na pole"? Odpowiedzieliśmy, "jak co dzień na furze". Na co gospodarz ktoś w nocy przebił koło widłami. Przypomnieliśmy sobie nocną sytuacje z widłami. Oczywiście nikt nic nie powiedział. Paliliśmy głupa, że o niczym nie wiemy. Gospodarz się domyślał  kto to zrobił ale nie miał dowodów. Tego dnia za karę musieliśmy iść z buta na pole. Innym razem gospodarz z sąsiedztwa przyszedł i nakablował naszemu pracodawcy, że wchodzimy do jego ogródka w wyjadamy mu warzywa. Oberwało nam się. Jeden kolega w ramach zemsty pomalował mu farbą krowę. Farbę i pędzel znalazł w stodole i napisał na krowie J23. Niebawem gospodarz pomimo trwającego sezony podziękował nam za pracę. Opowiadanie o pomalowanej krowie słyszałem w późniejszych latach gdy chodziłem do szkoły średniej. Nie wiem czy to o tą samą krowę chodziło ale słyszałem opowiadanie o takim przypadku od kolegi ze szkoły. Podczas prac sezonowych dzień spędzaliśmy na pracy w polu wieczorami i w nocy na wygłupach i wiejskich dyskotekach tak nam mijały dni wakacji podczas prac sezonowych. Po jednym takim sezonie za pierwsze zarobione pieniądze po powrocie do miasta kupiłem sobie na bazarach buty. To miały być modne solidne buty ze skóry. Były ładne ale okazały się dziadowate z dermy. Nie kupuj kota w worku (powiedzenie ludowe). Po tygodniu się porwały. Zły byłem niemiłosiernie. Dodatkowy ból, pierwsze zarobione pieniądze  i taki zakup. Jak pojechałem na bazary znaleźć tego sprzedawcę to już go nie było. Nie płacz nad rozlanym mlekiem (powiedzenie ludowe). Powiedział był ciężko przyszło łatwo poszło.
 Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony: KIELCE I OKOLICE WCZORAJ I DZIŚ
 
 
Na zbiory truskawek jeździliśmy z kolegami przez kilka lat z rzędu. Pamiętam ten okres jako czas dobrej zabawy połączonej z ciężką pracą. Kolejną pracą którą wykonywałem wspólnie z kolegami z podwórka w okresie szkoły podstawowej było szklenie i kitowanie okien w tartaku. Nie pamiętam jak trafiła nam się ta praca ale poza pracami polowymi to była pierwsza poważna moja praca. Odbywała się w wakacje i polegała na kitowaniu okien tartaku. To był tartak położony w miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od miasta. Codziennie dojeżdżaliśmy pociągiem do tej miejscowości to było najlepsze połączenie. Autobusem na dworzec kolejowy i z dworca pociągiem do miejscowości gdzie był tartak. Jeździło nas tak codziennie kilka osób z podwórka. Przejazd i praca to były ciągłe wygłupy i zabawa. Na dworzec jeździliśmy na gapę a w pociągu dawaliśmy w łapę konduktorowi parę groszy, czasami ganialiśmy się z konduktorem i udawało się przejechać bez opłat. Sama praca kitowania okien, nie była taka ciężka ale bardzo nudna. Siedzieliśmy na rusztowaniach kleiliśmy małe szybki ogromnych okien przemysłowych. Naszym zadaniem było wydłubać śrubokrętem stary kit, rozrobić i zakleić nowy, wymienić porozbijane szybki. Żeby ożywić tą nudną pracę przez cały czas się wygłupialiśmy i robiliśmy sobie kawały. Podczas tych prac notorycznie rzucaliśmy w siebie kitem. Były wojny na kulki z kitu. Podczas tych wojen niejednokrotnie świeżo wstawione szybki musieliśmy ponownie wymieniać bo były przez nas rozbijane. Rzucaliśmy w siebie kitem. Starym usuwanym z okienek i nowym rozrobionym. Zarówno jeden jak i grugi był twardy jak kamień. Oberwanie taką kulką nie należało do przyjemnych i kończyło się siniakami na ciele. Bujaliśmy się na rusztowaniach i przewracaliśmy je po czym ustawialiśmy na nowo. Prace trwały kilka tygodni do momentu gdy skończyły się okna do szklenia to i skończyła się nasza praca. Kolejnymi pracami były dorywcze prace pomocy budowlanej. Jedną z cięższych prac było ładowanie i rozładowywanie cegieł na samochód. Praca polegała na załadowaniu i rozładowaniu w kilka osób tira cegieł. Musieliśmy przenieść z miejsca na miejsce kilka tysięcy cegieł. Praca strasznie ciężka, na drugi dzień po pracy wszystkie mięśnie bolały niemiłosiernie. Podczas tej pracy również towarzyszyły nam cały czas wygłupy. Pewnego razu podczas rozładowywania samochodu kolega nagle przestał nosić cegły stanął przy samochodzie jak kierownik, oparł się o drzwi i pokazywał coś rękami. Z początku myśleliśmy że coś mu się w głowę stało. Po chwili zobaczyliśmy jak zza samochodu wychodzą dwie młode dziewczyny. Zrozumieliśmy o co chodzi, kolega zaczął udawać zleceniodawcę. Dziewczyny uśmiały się i powiedziały koledze, żeby wracał do pracy bo ojciec mu nie zapłaci za rozładunek. Wyszło szydło z worka (powiedzenie ludowe). Kolejną pracą były prace pomocy murarskich. Były to dorywcze prace wykonywane wspólnie z kolegami z podwórka. Polegały na prostych fizycznych pracach budowlaych typu: przynieś, wynieś, pozamiataj. Pewnego razu jeden kolega dostał odpowiedzialne zadanie mieszać wiertarką wylany beton na podłodze. Nie wiem czemu takie zadanie dostał ale chyba kierownik go nie lubił. W czasie przerwy jeden z budowlańców zaczął rozpytywać o wiertarkę z mieszakiem. Kolega nią pracował przy betonie. Kolega dziwnie nic się nie odzywał. Budowlaniec pod koniec dnia znalazł wiertarkę była utopiona w wylewce. Kolega do niczego się nie przyznał twierdził, że on po pracy odłożył wiertarkę przy betoniarce. My wiedzieliśmy, że on ją utopił bo nie lubił kierownika a ten kazał mu za karę mieszać. Trafiła kosa na kamień (powiedzenie ludowe). Podczas prac budowlanych żartów, psikusów, kawałów w naszym wykonaniu było co nie miara. Codziennie coś się działo. Beton w bucie, pomalowane ubrania czy kamyki w kanapkach. Trzeba było uważać na każdym kroku. Prace budowlane były dorywcze w sezonie letnim podczas wakacji szkolnych i trwały po kilka dni. Przeważnie to była pomoc przy budowaniu prywatnych posesji. Jedną z naszych budowlanych prac wakacyjnych były cegły. Rozładowywanie i załadowywanie cegieł na samochód. Bardzo ciężka praca ale dobrze płatna. Trwała kilka godzin była ciężka ale płacili jak za kilka dni pracy na budowie. Jechało się na załadunek kilka godzin noszenia cegieł na samochód. Przejazd na rozładunek znowu kilka godzin noszenia cegieł i fajrant. Jeden dzień pracy tydzień zakwasów i kilka dniówek w kieszeni. Prace okresu młodości uczyły nas odpowiedzialności, adaptacji do nowych warunków, zaradności, samodzielności, sumienności hartowały nas. Przy okazji pracy zarobkowej miło spędzaliśmy wspólnie czas na grach i zabawach. Prace w tym okresie życia uważam za bardzo pożyteczne i uczące. Często w wakacje młodzież wychowująca się w środowisku miejskim jeździła do rodziny na wieś żeby zobaczyć życie w polu i przespać się na sianie w stodole. My jeździliśmy na wieś do prac sezonowych.  Spędzaliśmy czas na świeżym powietrzu, zajadaliśmy się owocami i warzywami prosto z pola, spaliśmy w nocy na sianie w stodole, chodziliśmy na wiejskie dyskoteki i dobrze się bawiliśmy zarabiają przy tym pieniądze. Przyjemne z pożytecznym.