083 - Zabawy owadami.

Przed blokiem w którym mieszkałem, pod oknami mieszkań na parterze obok klatek wejściowych rosło dużo krzaków i krzewów. Były to jakieś niewysokie, krzaki ozdobne, które w pewnym okresie kwitnięcia bardzo śmierdziały i miały bardzo dużo kwiatów a później owoców. Krzaki te owocowały niewielkimi kuleczkami, które służyły nam jako amunicja do zabaw strzelanych i rzucanych. Poza tymi walorami wizualno zapachowymi pod tymi krzakami i na nich było bardzo dużo przeróżnych owadów, jednymi z nich były nazywane przez nas "szczypawki". 


Dla tego szczypawki że jak się trzymało ten owad w dłoni to było uczucie jakby cały czas szczypał. Szczypawek w niektórych miesiącach, przez pewien okres kilku tygodni fruwało i przesiadywało na krzakach przed blokiem tysiące. Przez ten okres ilościowo dominowały nad innymi owadami, były one przez nas wykorzystywane do różnych gier i zabaw typu wyścigi czy różne psikusy i złośliwe żarty. Łapaliśmy szczypawki w słoiki, butelki czy torebki foliowe i wrzucaliśmy ludziom do mieszkań. Żyję tylko czasem reszta to żart. - powiedzenie Uzbierane owady, połowa torebki szczypawek, ze 100 sztuk wrzucało się komuś przez otwarte okno do mieszkania i obserwowało reakcje mieszkańców. Złośliwy psikus był o tyle nie szkodliwy, że nie wyrządzał żadnych strat materialnych. Wprowadzał duże zamieszanie wśród domowników. Po ok. godzinie wietrzenia domownicy pozbywali się owadów z domu. Kiedy ludzie w pokojach wypełnionych owadami trochę panikowali, krzyczeli i się wkurzali  to my mieliśmy w ukryciu dobrą zabawę. Po wrzuceniu torebki ze szczypawkami siadaliśmy sobie w bezpiecznym miejscu, gdzieś w pobliskich krzakach i oglądaliśmy efekty żartu. Były takie dni kiedy żarty nie wychodziły albo ludzie nie reagowali w sposób jaki byśmy oczekiwali, nie panikowali. Pewnego razu wieczorem nałapaliśmy w kilka osób pół reklamówki szczypawek, zajęło nam to chyba z godzinę. Po napełnieniu woreczka zapadł zmrok a po zmroku szczypawki już nie latały, albo było ich bardzo mało i zbieranie nie miało sensu. Poszliśmy pod wypatrzone otwarte okno na pierwszym piętrze w bloku. Któryś z nas wrzucił worek do pokoju przez okno. Szczypawki rozleciały się po mieszkaniu, bo aż wylatywały przez otwarte okno. Z mieszkania nie było słychać żadnych głosów niezadowolenia, żart nie wypalił W mieszkaniu najprawdopodobniej nie było lokatorów albo byli w innym pokoju. Nasz plan spalił na panewce tego  wieczora łapanie przez nas szczypawek okazało się być daremną pracą. Nauczyliśmy się żeby zaobserwować czy ktoś jest w mieszkaniu przed takimi wygłupami. Prawdziwym błędem jest ten, z którego nic się nie uczymy. - powiedzenie Pewnego razu wrzuciliśmy szczypawki jakiemuś facetowi mieszkającemu na parterze. Facet się zorientował kto mu zrobił psikus i poszedł na skargę do rodziców kolegi. Kolega po tej skardze dostał straszne lanie. Byliśmy okropnie źli na tego faceta, że zakablował na nas i kolega tak oberwał od rodziców. Po kilku miesiącach w zimowy wieczór ktoś zauważył, że na balkonie tego kapusia stoi jakiś garnek. Kolega, który przez niego dostał lanie w ramach zemsty pozbierał z klatki schodowej kilka padniętych much, wszedł na balkon i wrzucił je temu facetowi do garnka. Chodziły wokół tej historii plotki, że mu psią kupę wrzucił. Pewnie to tylko były plotki. Nie rób drugiemu co tobie nie mile. - powiedzenie Po tym wydarzeniu wszyscy koledzy mieszkający w mieszkaniach na parterze profilaktycznie przestrzegli swoich rodziców żeby nie wystawiali jedzenia na balkony. Mówili rodzicom, że ktoś dorzuca truciznę do jedzenia.

Kolejną zabawą z wykorzystaniem owadów były wojny mrówek. Na osiedlu można było znaleźć dwa rodzaje mrówek czerwone rzadziej występujące i czarne których było wszędzie bardzo dużo.


Czerwone to byli Rosjanie a czarne Amerykanie. To były nasze podwórkowe bitwy Rosyjsko Amerykańskie. Po znalezieniu kopca mrówek czerwonych i czarnych najczęściej czerwone mrówki przenosiło się słoikiem i wsypywało do rozgrabionego gniazda czarnych mrówek i obserwowało się walkę. Kopców czarnych mrówek na osiedlu było dużo. Po czerwone trzeba było chodzić na pobliskie łąki i przynosić je w słoiku. Po wsypaniu jednej odmiany do drugiej powstawała walka, dla nas bitwa. Po samym pomieszaniu mrówek walki nie było trzeba było je wzruszyć żeby zaczęły walczyć. Ciekawe zjawisko po umieszczeniu mrówek czerwonych i czarnych w słoiku nie walczyły do momentu wstrząśnięcia słoika. Podczas takiej bitwy mrówek była ewakuacja jajeczek z odsłoniętego kopca i walka pomiędzy czarnymi i czerwonymi mrówkami. Mrówki czarne były trochę większe a czerwone mniejsze ale bardziej waleczne i to czerwone przeważnie wygrywały. Cała bitwa trwała ok 10 do 15 minut i było po walce. 

Kolejną mało chlubną zabawą owadami było przypalanie mrówek i innych owadów soczewką.W moim życiu są ludzie mądrzy i Ci którzy uważają się za mądrych i Ja (powiedzenie ludowe).


My nazywaliśmy tą zabawę jako strzelanie z lasera. Soczewka to było fajna zabawka ale w naszych rękach niebezpieczna. Soczewka w słoneczne dni tak skupiała światło że powstawał laser którym można było przepalić plastikowe pudełko lub rozpalić ognisko. Efektem jednej zabawy była poparzona stopa kolegi. Jeden z kolegów siedział na huśtawce w klapkach. Jeden klapek zwisał mu luźno ze stopy. Inny kolega zakradł się od tyłu z soczewką i przypalił mu klapka od wewnętrznej strony podeszwy tak, że gdy ten w klapkach stanął to zaczął krzyczeć i podskakiwać jak zając na kreskówkach bo gdy tylko stanął to klapek go parzył w stopę. Tak podskakiwał po placu a my w ty czasie mieliśmy ubaw niesamowity. To były takie nasze podwórkowe, chuligańskie zabawy z wykorzystaniem soczewki. 

Kolejnymi zabawami z owadami było sprawdzanie, który owad wygra po zamknięciu w słoiku. W słoiku do tego przygotowanym. Był to przeważnie litrowy słoik taki trochę przypominający małą beczułkę z zakrętką podziurawioną gwoździem. Otwory w zakrętce były po to żeby owady w słoiku miały powietrze i za szybko nie padały. Do słoika wrzucało się w różnych konfiguracjach różne gatunki owadów w różnych ilościach. Obserwowaliśmy przebywające ze sobą różne gatunki owadów. Owady tego samego gatunku przeważnie ze sobą nie walczyły ale gdy się zmieszało gatunki to dochodziło do walki na śmierć i życie. Z naszych obserwacji największymi fajterami były pszczoły i osy czasami ale te trzeba było porządnie wkurzyć.


Zawiodły nas szczypawki i chrząszcze te mogły żyć wspólnie w sielance co nas nie bawiło bo chcieliśmy oglądać potyczki owadów. Chcieliśmy zorganizować walkę z szerszeniami ale każdy bał się je łapać i kończyło się na chęciach. Do zabawy wykorzystywaliśmy wszystkie dostępne gatunki owadów, które nas otaczały.  

Kolejna zabawa owadami polegała na łapaniu motyli, taka trochę entomologiczna zabawa. W pobliżu osiedla, na ogródkach działkowych lub na górkach, obecny teren Parku, łapaliśmy motyle. Przeważnie w siatki zrobione z drutu i firanki. Motyli w okolicy, latem latały setki. Łapaliśmy jedynie te ładniejsze, bardziej kolorowe. Najwięcej było cytrynków tak je nazywaliśmy bo miały jednokolorowe, żółte skrzydła bez żadnych dodatkowych wzorów. Motyle po złapaniu wypuszczaliśmy na wolność, bo nie było pomysłów co z nimi robić. Po schwytaniu i wsadzeniu do słoika szybko padały.


Nie pomagały żadne dziurki w słoiku ani wkładanie traw, liści do słoika. Cieszyliśmy się z samego ich łapania, podziwialiśmy ich kolorowe skrzydła i po chwili je wypuszczaliśmy. Wydawało nam się że ciągle łapiemy te same okazy bo przeważnie łapało się ze trzy gatunki a wszystkie z danego gatunku były takie same.
Zabawy owadami były jedną z podwórkowych zabaw mojego dzieciństwa i dorastania w środowisku miejskim w blokowisku w okresie końca PRL. Poza żartami i zabawami były to nasze eksperymenty przyrodnicze przeprowadzane na owadach, taka entomologia podwórkowa.