005 - Kanały.


Opowiadanie piąte - Kanały.

Życie to przygoda która codziennie zaczyna się od nowa. Na placu przed blokiem rzucaliśmy hasło idziemy na kanały i już wszyscy wiedzieli o co chodzi.


Chodziło o trochę zwariowaną zabawę, chodzenie wewnątrz kanałów ściekowych. Zabawa nie z tej ziemi, niesamowita i oryginalna, niebezpieczna i szalona. Nasze wyprawy rozpoczynaliśmy od wejścia do kanałów przez studzienkę kanalizacyjną. Właz do studzienki rozpoczynającej nasze wyprawy mieścił się na polach poza ulicami po wschodniej stronie osiedla. Od naszego placu do włazu rozpoczynającego nasze wyprawy było około kilometra a droga do tego miejsca zajmowała nam kilkadziesiąt minut.


Foto Dariusz Toborek. z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat

Nam zazwyczaj ta droga zajmowała znacznie więcej czasu, dla tego że po drodze na kanały szliśmy jeszcze po elementy do zrobienia pochodni, kije z tartaku i butelki ze stacji paliw. Wychodząc z osiedla mijaliśmy stację paliw i tam po przekroczeniu dwupasmowej jezdni w szczerym polu znajdował się właz wejściowy do pierwszego kanału. Obecnie w miejscu tego włazu stoi wysoki budynek kompleksu hotelowego.

Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce z lotu ptaka.

 
Miejsce naszych wypraw trochę się zmieniło.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony: Grupa Kielce na przestrzeni lat.
 

Włazów wejściowych do kanałów było kilka, co kilkaset metrów ciągnęły się aż do pobliskiej wioski oddalonej od osiedla jakieś kilka kilometrów. Ten właz, pierwsza studzienka przy osiedlu była najbliżej i od niej zaczynaliśmy nasze wyprawy. Po drodze do niej szliśmy na pobliską stację paliw.

Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Osiedle, Bocianek Kielce.

Ze śmietników na stacji zbieraliśmy plastikowe butelki po oleju samochodowym dolewanym do paliwa.


Idąc dalej braliśmy drewniane kije wyniesione poprzedniego dnia z pobliskiego tartaku i ukryte w wysokich krzakach poza ulicami. Pozbierane plastikowe butelki po oleju ponabijane na kije podpalone służyły nam jako pochodnie podczas chodzenia po ciemnych kanałach. Znalezienie plastikowych butelek na stacji paliw nie było trudne ponieważ w tamtych czasach po ulicach jeździło dużo samochodów dwusuwów a do nich przy tankowaniu za każdym razem dolewało się oleju z takich plastikowych butelek które później lądowały w koszu. Kosze na stacji pełne były tych plastików. Po naszym przejściu przez stację paliw potrafiliśmy wyzbierać je wszystkie. Pracownicy stacji paliw byli zadowoleni z tego że wybieramy z koszów na śmieci zużyte butelki i nie przeszkadzali na w tym zapewne dla tego, że nie musieli za często ich opróżniać. Przeszkadzało im tylko to że rozrzucaliśmy śmieci podczas przeszukiwania koszy i to że się kręcimy po stacji gdy klienci tankują pojazdy. Zaopatrzeni w butelki szliśmy poza osiedle w krzaki po ukryte wcześniej kije. Kijami nazywaliśmy drewniane listewki wyniesione z tartaku. Z listewkami mieliśmy raz przygodę. Pewnego razu wieczorem schowaliśmy kilkanaście listewek krzakach.Następnego dnia podczas wyprawy na kanały zaopatrzeni w butelki przyszliśmy po listewki i w krzakach żadnej nie było. Podchodząc do krzaków widzieliśmy jakiegoś faceta idącego z dużym pakunkiem na plecach w stronę ogródków działkowych. Skojarzyliśmy że to on mógł nieść nasze listewki. Pobiegliśmy szybko za tym facetem. Facet poszedł na ogródki działkowe a my za nim. Okazało się że wziął sobie nasze listewki. Gdy wszedł na teren ogródków i położył listewki obok altanki my odebraliśmy co nasze i kontynuowaliśmy naszą wyprawę na kanały. Po tym wydarzeniu zmieniliśmy miejsce przechowywania naszych kijów. Zaopatrzeni w pochodnie zrobione z kijów i butelek zmierzaliśmy do włazu do kanałów. Właz umieszczony kilkadziesiąt metrów od osiedla był w szczerym polu. Z dwupasmowej ulicy biegnącej obok osiedla widać było prostokątną betonową konstrukcję wystającą z ziemi na około półtorej metra. Wejściem był metalowy okrągły właz umieszczony na szczycie. Po otworzeniu włazu był otwór o szerokości kilkudziesięciu centymetrów z prowadzącą na dół drabinką zrobioną z metalowych prętów. Wewnątrz studzienki panowały zupełne ciemności. Podczas przemieszczania się wewnątrz kanałów podpalone butelki umieszczone na kijach służyły nam jako pochodnie. Pochodnie podczas wypraw oświetlały nam drogę. Paliły się bardzo długo i jasno ale strasznie dymiły i topiąc się kapały rozgrzanym plastikiem który nazywaliśmy katiuszami. Przez te katiusze często mieliśmy poparzone ręce od spadających kawałków roztopionego plastiku. Nasza nazwa katiusze pochodziła z podpatrzonych w filmach wojennych odgłosów pocisków wystrzelonych z wyrzutni rakietowych. Kanały to były betonowe tunele umieszczone pod ziemią. Po wejściu do środka to były takie długie, ciemne, okrągłe korytarze. Po których poruszaliśmy się pochyleni, gdzie chodząc okrakiem pomiędzy naszymi nogami płynęły nieczystości. Nie było to szambo ale jakaś brudna woda która strasznie śmierdziała. My mówiliśmy że strasznie „wali”. Co kilkaset metrów w kanałach było takie większe pomieszczenia jak pokój mieszkalny. Wielkością porównywalny z naszymi małymi pokojami w blokach mieszkalnych. Pomieszczenie to było z drabinkom prowadzącą do góry gdzie na suficie znajdowała się okrągła pokrywa, właz wejściowy. W tych pomieszczeniach przeważnie robiliśmy sobie przerwy i odpoczywaliśmy. Czasami wychodziliśmy włazem na zewnątrz pooddychać świeżym powietrzem.  Na nasze wyprawy chodziliśmy codziennie. Za każdym razem przechodząc coraz dalej. Po pewnym czasie przemieszczanie zajmowało nam po kilka godzin. Co raz bardziej ciekawiło nas co jest dalej, gdzie dalej prowadzą kanały. Rządni byliśmy przygody, każdy z nas myślał że znajdziemy jakiś skarb i że w ciemnościach rur kryją się jakieś niespodzianki. Nadzieja – matką głupich. Nasze oczekiwania wynikały z rozmów jakie prowadziliśmy podczas wypraw, każdy miał nadzieję że znajdziemy coś ciekawego jeszcze nie odkrytego, może jakiś skarb. Był taki okres że chodziliśmy codziennie na nasze wyprawy nie mogliśmy się doczekać kolejnej. Wchodziliśmy za każdym razem do pierwszej studzienki w tym samym miejscu i szliśmy codziennie dalej. W każdym z nas wewnętrznie była ciekawość odkrywania czegoś nowego, taka forma poszukiwania przygody a może zwykła dziecięca głupota i zabijanie czasu wolnego. Podczas naszych wypraw poza starym silnikiem i jakimiś odpadami, śmieciami w kanałach nic ciekawego nie znaleźliśmy. Smród w kanałach był potworny ale po jakimś czasie przebywania w tych warunkach szło się przyzwyczaić. Pewnego razu kolega poszedł z nami na kanały po raz pierwszy i po wejściu do studzienki od razu zwymiotował uciekł do domu i więcej z nami nie przychodził na kanały. Pewnego razu napotkaliśmy zdechłego psa, wystraszyliśmy się wtedy tak, że niektórzy pouciekali do domu. Rury wewnątrz kanałów były bardzo śliskie pokryte takim osadem przypominającym mech leśny po którym się jeździło jak po lodzie. Trzeba było bardzo uważać żeby się nie pobrudzić od ścianek i żeby się nie poślizgnąć i nie wpaść do cuchnącej wody płynącej pod naszymi nogami. Nie raz się zdarzało, że któryś z nas się poślizgnął i wpadł w tą śmierdzącą wodę wtedy mokry i śmierdzący szedł dalej. Rury były brudne, śliskie i cuchnące a mimo to wracaliśmy tam codziennie. Po takich wyprawach wracaliśmy do domów brudni, śmierdzący i czasami poparzeni od gorących katiuszy ale kolejnego dnia znów rządni wypraw podążaliśmy na kanały. Któregoś dnia doszliśmy do pobliskiej miejscowości, zajęło nam to kilka godzin przeszliśmy chyba kilka kilometrów kanałami i napotkaliśmy takie zwężenie, że pies by się nie przecisnął. To był koniec. Dalej kanałem przejść się nie dało bo było za wąsko. Cofnęliśmy się jeszcze do ostatniego wyjścia szukając po polach jakiegoś pomieszczenia i studzienki wejściowej mając nadzieję że ominiemy ten wąski kawałek i pójdziemy dalej ale nie znaleźliśmy już innego wejścia i tego dnia nasze wyprawy na kanały dobiegły końca. Rozczarowani i zasmuceni wróciliśmy do domów. Wyprawy na kanały dawały nam namiastkę prawdziwej przygody. To była taka oryginalna nasza podwórkowa zabawa. Wyprawy w poszukiwanie przygody. Na podwórku mówiliśmy, że tyko twardziele chodzą po kanałach i nie wszystkich zabieraliśmy na nasze wyprawy. Jest powiedzenie szukajcie, a znajdziecie i myślę że my wtedy znaleźliśmy naszą podwórkową zabawę przygodową.