055 - Rzucanie pomidorami.

Kolejna z naszych podwórkowych zabaw trochę chuligańska. Występowała tylko w okresie letnim. ze względu na pomidory które używaliśmy jako naboje Gdy kota nie ma, myszy harcują. (powiedzenie ludowe) Jak codzień w naszym miejskim środowisku osiedlowym głównie czas spędzaliśmy na podwórku lub w mieszkaniach blokowisk. Gdy na dworze była brzydka pogoda to przesiadywaliśmy w klatkach schodowych bloków lub w mieszkaniach kolegów. W jednej klatce boku a dokładnie mieszkaniach prowadzących od tej klatki mieszkało obok siebie trzech kolegów. Jednego rodzice byli zapalonymi działkowcami. mięli w mieszkaniu bardzo dużo pomidorów pochodzących z ich ogródka. Na parapetach mieszkania pod oknami miał poukładane dziesiątki albo i setki zielonych, czerwonych, pomarańczowych, mniejszych, większych, mniej i bardziej dojrzałych pomidorów które służyły nam jako naboje do naszej zabawy. Któregoś razu podczas przesiadywania u tego kolegi ktoś wpadł na pomysł może by tak porzucać tymi najbardziej dojrzałymi pomidorami z okna. Tak się rozpoczęła zabawa w rzucanie pomidorami. Z czasem doszedł element celowania w przechodniów. Zabawa była oryginalna i trochę chuligańska.


Zbieraliśmy się w kilku kolegów przy oknie klatki schodowej. Okno było blisko mieszkania jednego z kolegów od którego mieliśmy nasze naboje. Wypatrywaliśmy naszych celów w które rzucaliśmy pomidorami. Taka dziwna chuligańska zabawa ale nam dawała wiele frajdy i radości. Kolega wynosił nam kilka najbardziej dojrzałych pomidorów z mieszkania. Po namierzenia naszego celu, przeważnie osoby nie za młodej i nie za starej. Rzucaliśmy w nią naszymi nabojami. Padała seria strzałów dokładnie obok niej tak żeby nikogo nie trafić, a bardziej żeby ją przestraszyć. Przeważnie dojrzały pomidor kiedy lądował na asfalcie obok naszego celu to rozpryskiwał się chlapiąc dookoła. Wkurzało to bardzo przechodniów a nam sprawiało frajdę i mieliśmy dobrą zabawę. Czasami były sytuacje, że obrzucane osoby podskakiwały ze złości przeklinając przy tym na głos. Bardzo śmiesznie to wyglądało. Młodzi zazwyczaj porozglądali się chwile i szli dalej. Starsi reagowali bardzo nerwowo i najczęściej mężczyźni. Kobiety czasami nie reagowały w ogóle albo się bały i udawały, że nic się nie stało albo nie chciało im się zawracać głowy takimi wybrykami. Naszymi ofiarami padali zazwyczaj wszyscy przechodnie od kobiet po mężczyzn w średnim i starszym wieku. W staruszków i dzieci nie rzucaliśmy. Największa frajda była jak szedł jakiś kolega znajomy to wtedy po oddaniu serii rzutów ujawnialiśmy się śmiejąc się głośno z naszych wygłupów. Zazwyczaj po oddanej serii rzutów chowaliśmy się pod parapet, żeby nikt nas nie zauważył. Tak było przeważnie, że nasze cele nie wiedziały kto i skąd padają rzuty. Jak już ktoś nas zauważył to uciekaliśmy szybko do jednego z trzech pobliskich mieszkań kolegów. Chowaliśmy się u tego kolegi u którego nie było w danym czasie rodziców, zamykaliśmy się w mieszkaniu i udawali że nikogo nie ma. Cała ta zabawa była aktem dziecięcych chuligańskich wybryków ale nam sprawiała wiele frajdy przez ryzyko które w niej występowało. Za każdym razem po rzutach pochowani pod parapetem okna baliśmy się że nasze cele przyjdą do klatki i nas złapią. W zabawie tej chodziło o element ryzyka. Staraliśmy się nikogo nie krzywdzić tylko narobić stracha i sami uniknąć odpowiedzialności. Czasami zdarzało się że odłamki pomidora lądowały na ubraniach przechodniów z czego nie byli zadowoleni. Pewnego razu podczas rzutów pomidorami z klatki schodowej była by prawie wpadka i zostali byśmy złapani. Po serii rzutów w jednego faceta ten zorientował się skąd one padły i przyszedł do klatki w której byliśmy schowani. Słysząc że facet do nas idzie schowaliśmy się w mieszkaniu jednego z kolegów. W tym czasie przyszli jego rodzice i powiedzieli, że jakiś mężczyzna chodzi po klatce puka do mieszkań i  szuka chłopców, którzy rzucają z okna pomidorami. Rodzice kolegi chyba się domyślali, że to o nas chodzi bo w klatce innych takich dzieci poza nami nie było, i pomidorów na oknie brakowało ale nic więcej nie mówili. Na środku pokoju mieliśmy asekuracyjnie rozłożoną grę planszową i zgodnie mówiliśmy, że o niczym nie wiemy bo gramy w grę planszową. Wszystko, co dobre, szybko się kończy (powiedzenie ludowe). Pewnego razu zakończyliśmy naszą zabawę w rzucanie pomidorami, kiedy zauważyła nas mama jednego kolegi i przyszła do rodziców opowiedziała im o naszych wybrykach. Koledze się oberwało i skończył się nasz dostęp do pomidorów a tym samym nasza zabawa w rzucanie w przechodniów.