035 - Wyprawy nad rzekę.

Przeszłe przygody bronią od szkody (powiedzenie ludowe).


W okresie dzieciństwa w naszym społeczeństwie podwórkowym w ramach pogoni za przygodą organizowaliśmy sobie wyprawy wzdłuż rzeki. Był to pobliski dopływ rzeki prowadzącej do zalewu wodnego. znajdował się on ok 10 minut szybkiego marszu od naszego placu osiedlowego. Od Północnej strony zalewu dopływała do niego nieduża, płytka rzeka, bardzo kręta, otoczona zaroślami i krzakami, miejsce naszych wypraw.  Z jednej strony wpływała do pobliskiego zbiornika z drugiej z niego wypływała przepływała przez całe miasto. Nas interesował odcinek dopływowy bo to tam
Autor: Krzysztof Wilczyński fotografia z portalu społecznościowego facebook Kielce na przestrzeni lat



przeważnie rozpoczynaliśmy nasze wyprawy od miejsca gdzie wpływa rzeka do zalewu. Rozpoczynał się tam zbiornik zalewowy. Przy jego brzegu, położona była nieduża wysepka zarośnięta krzakami.



Nieopodal za niewysokim kamiennym murem rozciągał się miejski cmentarz. Miejsce, pomimo tego że przebywaliśmy tam w dzień wyglądało upiornie i strasznie. Gdy rozpoczynaliśmy wyprawę umykaliśmy z niego szybko. Pewnego razu w zamieszaniu jeden kolega został tam dłużej, odszedł na chwilę za potrzebą. My nie zauważyliśmy jego nieobecności i wyruszyliśmy na wyprawę bez niego. Po kilkunastu minutach dogonił nas zdyszany i przestraszony. Opowiedział, że poszedł za potrzebą w zarośla koło cmentarza gdy usłyszał z niego jakieś głosy. Od razu mu się odechciało i uciekł szybko, dołączył do nas zdyszany i przestraszony. Podczas naszych wypraw przemierzaliśmy pobliski dopływ idąc wzdłuż rzeki pod prąd. Szliśmy brzegiem, po błotach, krzakach, polach, szuwarach. przemierzając nieznane nam tereny.

 

Liczyliśmy, że podczas tych wędrówek przeżyjemy ciekawą przygodę, może nawet na którymś odcinku odnajdziemy jakiś cenny skarb. Chcieliśmy sprawdzić skąd płynie ta rzeka, myśleliśmy że idąc brzegiem pod prąd dotrzemy do źródła. Każdy z nas po cichu liczył, że podczas pokonywania trenów rzeki znajdziemy coś cennego. Nikt o tym głośno nie mówił ale wynikało to z rozmów. Idąc opowiadaliśmy sobie kto i co by zrobił gdyby nagle był bogaty. Bogactwo miało wynikać ze znalezienia skarbów. Pewnego razu przy rzece była zatoczka do której prowadziły ślady pojazdów. Na brzegu było dużo piasku. Mieliśmy ze sobą sitka kuchenne i widząc to miejsce rozpoczęliśmy poszukiwania złota. Przesiewaliśmy piasek przez sita, płukaliśmy go w wodzie. Postępowaliśmy tak jak poszukiwacze złota z filmów telewizyjnych. Oczywiście poza ładnymi kamyczkami, patykami i piachem nic cennego nie znaleźliśmy. Nawet gdyby tam było złoto to i tak nie umielibyśmy go oddzielić. Każdego dnia rozpoczynaliśmy naszą wyprawę od tego samego miejsca dopływu rzeki do zalewu i szliśmy coraz dalej i dalej. Przemierzaliśmy kilometrowe odcinki: brudni, podrapani od krzaków i zarośli. Czasami musieliśmy pokonywać ogrodzenia, płotów, siatek, przechodzić po drzewach pochylonych nad wodą, przeskakując z jednej strony brzegu na drugą. Przemierzając codziennie nowe odcinki rzeki poza porzuconym zużytym sprzętem gospodarstwa domowego i nielegalnymi wysypiskami śmieciami nic ciekawego nie znaleźliśmy. Pewnego dnia po przejściu około 4-5 kilometrów doszliśmy do jednej z głównych ulic miasta. stwierdziliśmy, że nie ma sensu już iść dalej. W tym dniu zakończyliśmy nasze wyprawy podróżnicze. Zafascynowani przygodami i atrakcjami naszych wypraw nad pierwszą rzekę postanowiliśmy organizować je nad inne pobliskie. A w okolicy miasta było ich kilka. Pozostałe położone były w dalszej odległości od osiedla. Musieliśmy do nich iść kilka kilometrów różną drogą. Poboczami ulic, polami i leśnymi ścieżkami. Żeby dotrzeć do miejsca rozpoczęcia wyprawy nie rzadko pokonywaliśmy kilometry tras. Nie raz po dotarciu byliśmy już tak zmęczeni, że wracaliśmy z powrotem do domów. Wracaliśmy wieczorami, po zmroku, brudni, zmęczeni, głodni ale pełni wrażeń. Do każdej starannie się przygotowywaliśmy. Lepiej nosić, niż się prosić (powiedzenie ludowe). Mieliśmy ze sobą foliowe lub materiałowe torby lub plecaki i w nich nosiliśmy niezbędne rzeczy: kanapki, picie, scyzoryk, sita, sznurki, mapy miasta. Nie wiem po co nam były niektóre z nich jak na przykład mapy zawsze mieliśmy ze sobą ale nigdy z nich nie korzystaliśmy. Koniecznie podczas wyprawy każdy uczestnik musiał mieć kijek, którym idąc podpierał się, odsłaniał od traw, krzewów i krzaków. Podpatrzyliśmy noszenie kijka w filmach przygodowych i był on obowiązkowym wyposażeniem każdego z nas. Kijek przydawał się do robienia sobie żartów i zabaw. Pewnego razu przechodziliśmy wzdłuż rzeki, z drzewa wystawała gałąź. Jeden kolega odgiął kijkiem gałąź, która strzeliła w kolejną osobę, tak, że ten wpadł do rzeki. Dobrze że w tym miejscu rzeka była wąska i płytka. Wpadł po kolana do wody i usiadł sobie tyłkiem na przeciwnym brzegu. My oczywiście mieliśmy ubaw po pachy z tej sytuacji. Podczas wypraw w ten sposób wielokrotnie ktoś wpadał do wody albo obrywał odginanymi kijem gałęziami. Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku (powiedzenie ludowe). Trzeba było uważać na takie psikusy ze strony kolegów. Rzeki w niektórych miejscach miały strasznie pokręcony nurt i grząskie brzegi. Pewnego razu kolega podczas przeskakiwania na drugi brzeg zachwiał się, żeby nie wpadł do wody ktoś  podał mu kijek, przeciągnął go na swoją stronę, kolega wskoczył na brzeg ale jego buty zostały w błocie po przeciwnej stronie. Przygody nauczą zgody (powiedzenie ludowe).
 

Takie wyprawy trwały czasami cały dzień i kończyły się przeważnie przed zachodem słońca, to były niepowtarzalne przygody. Szliśmy polnymi ścieżkami, leśnym, dróżkami polnymi, szuwarami polami uprawnymi. Wyjadaliśmy ludziom z sadów, ogródków przydomowych warzywników, owoce, warzywa, piliśmy wodę ze studni, hydrantów. Kanapki które braliśmy ze sobą zazwyczaj przynosiliśmy z powrotem do domów, żywiliśmy się tym co znaleźliśmy po drodze. W pogoni za przygodą umieliśmy sobie radzić, nie chodziliśmy głodni ani spragnieni. Pewnego razu wykorzystaliśmy nasze kijki jako wędki. Doczepiliśmy żyłkę, haczyk. Założyliśmy białe robaki  na haczyk. Po chwili połowów udało nam się złowić kilkanaście małych ryb. Ryby miały po kilka centymetrów długości. Nie wiem co to był za gatunek ale bardziej przypominały te akwariowe niż do sklepowe do jedzenia. Pomimo tego rozpaliliśmy ognisko i na ognisku nabijając na patyki je upiekliśmy. Każdy spróbował po kęsie i stwierdziliśmy, że odpuszczamy sobie ich jedzenie. Doszliśmy do wniosku że w książkach i filmach przygodowych to jest ściema z tymi pieczonymi rybami bo nie da się ich jeść. Takie wyprawy były bardzo uczące. Człowiek się uczy całe życie (powiedzenie ludowe). Przez nasze wyprawy poznawaliśmy topografię okolicy. Świetnie się orientowaliśmy w pobliskim terenie w promieniu kilkunastu kilometrów od osiedla. Przeżywaliśmy przygody podróżując pieszo, obcowaliśmy z przyrodą podejmując wyzwania. Samo dotarcie do rzeki zajmowało kilka godzin. Często gdy już dotarliśmy do rzeki to byliśmy tak zmęczeni perypetiami po drodze, że wracaliśmy z powrotem do domów. To podróż daje nam szczęście, nie jej cel (autor nieznany). Nie raz pożądliły nas pszczoły, osy czy bąki. Nie mieliśmy uczulenia na jad czy trawy. Jedliśmy owoce nieumyte, prosto z drzew, nie zawsze dojrzałe. Jedliśmy warzywa bezpośrednio z ziemi, tylko w zębach strzelał piasek. Ciekawa sytuacja była gdy podczas jednej wypraw idąc wzdłuż rzeki, ktoś zrzucił z drzewa kokon chyba z osami. Nauczeni podobnymi historiami z bajek, i książek przygodowych wskoczyliśmy wszyscy do wody. Złego diabli nie biorą (powiedzenie ludowe). Owady wcale nas nie goniły a my przemoczeni wracaliśmy do domu. Innym razem pogoniły nas jakieś szwendające się po okolicy psy. To była niezbyt ciekawa sytuacja gdy spotkaliśmy w szczerym polu sforę psów. Dobrze że każdy z nas chodził z kijem w ręce. Przezorny zawsze ubezpieczony (powiedzenie ludowe). Wykorzystaliśmy kije do odstraszenia psów. Krzyczeliśmy głośno podskakując i machając rękami. Na szczęście psy uciekły. Gdy najedliśmy się kapusty z pola, owoców z drzew i popiliśmy wodą z hydrantu to o krzaki chcieliśmy się pozabijać, takiej biegunki dostaliśmy. Takie to mieliśmy przygody w ramach gier i zabaw podwórkowych i naszych wyprawy nad rzeki