024 - Ganianego na łyżwach.


Zabawa w ganianego na łyżwach. Co cię nie zabije, to cię wzmocni (powiedzenie ludowe). Na naszym osiedlu w zimie zazwyczaj było jedno lodowisko a czasami dwa a na nich mieliśmy różne gry i zabawy. Jedną chyba najpopularniejszą była zabawa w ganianego.


Zabawa przebiegała w następujący sposób. Z grupy uczestników jedna wyznaczona osoba rozpoczynała zabawę była ganiająca a reszta osób przed nią uciekała. Ganiający miał za zadanie dotknąć jedną z osób uciekających i wtedy dotknięta osoba stawała się ganiającym a ganiający stawał się osobą uciekającą. Przeważnie tą zabawę bawiliśmy się od kilku do kilkunastu osób.



Samo ganianie się na łyżwach po lodowisku nie było łatwe, jazda sprawiała nam większą lub mniejszą trudność a jak doszedł element rywalizacji i klepnięcie innej osoby w czasie gdy na lodowisku było od kilkunastu do kilkudziesięciu osób stawało się to niezmiernie trudne wymagało umiejętności, sprawności i sprytu. Ciekawą formą ganianego była zabawa w „zarazę'. Coś podobnego do zabawy w „Wampirów i ludzi”. W zabawie w zarazę występowały dwie grupy zdrowi i chorzy. chorzy to byli ganiający a zdrowi uciekający. ganiający mieli za zadanie dotknąć uciekających, którzy po dotknięciu stawali się razem z nimi ganiającymi. Różnica pomiędzy zabawą w"Zarazę" a  „Wampirów i ludzi była w tylko nazwie i miejscu. W tą pierwszą bawiliśmy się tylko na lodowisku zimą, była to nazwa przyporządkowana przez nas do zabawy zimowej tylko na łyżwach.  Różnica pomiędzy zwykłym ganianym a „Zarazą” była taka, że osoba po dotknięciu innego uczestnika nie stawała się wolna tylko była dalej ganiającą. Po wyłapaniu wszystkich uczestników ostatni schwytany zaczynał kolejną zabawę od nowa. I tak mogliśmy się bawić całymi godzinami do późnych godzin nocnych. Polegała ona na sprycie, zwinności, przebiegłości, chowaniu się poza innymi użytkownikami lodowiska, umiejętności szybkiej jazdy na łyżwach, umiejętności kamuflażu. Pewnego razu podczas zabawy w zarazę nie mogliśmy znaleźć i złapać ostatniego uczestnika. po długich poszukiwaniach okazało się że mama zawołała go do domu i poszedł na posiłek nic nam o tym  nie mówiąc. My myśleliśmy, że się gdzieś świetnie kryje a on w najlepsze sobie siedział w domu. Karą umowną dostał za to tzw. bana, czyli kolejnego dnia nie bawiliśmy się z nim. Cygan idzie raz przez wieś (powiedzenie ludowe).  Pewnego razu podczas zabawy w ganianego kolega przyszedł na lodowisko po jakiejś domowej imprezie gdzie podpił trochę alkoholu rodzicom. Z początku gdy przyszedł zachowywał się normalnie ale z upływem czasu jego zachowanie było coraz dziwniejsze. Podczas zabawy w ganianego jeździł i odklepywał obcych ludzi, a to klepnął jakąś kobietę z dzieckiem, a to jakiegoś faceta nie mówiąc o odklepywaniu dzieciach nie bawiących się z nami. Z początku myśleliśmy, że on się wygłupia ale z czasem zauważyliśmy, że on to robi na poważnie. Alkohol zadziałał i z czasem kolega nie orientował się w zabawie i otoczeniu. Polewkę z niego mieliśmy nie ziemską. Po pewnym czasie przyszła po niego mama i go zabrała do domu zapewne go starszy brat zakapował. Z czasem upływu dnia na lodowisku robiło się luźniej. Ludzie szli do domów i wtedy zazwyczaj zaczynaliśmy kolejną z naszych gier i zabaw podwórkowych w "syfa". Wieczorami przeważnie zostawała młodzież z okolicznych bloków wtedy dopiero zaczynała się zabawa na całego.