010 - Wyprawy do tartaku

Odwaga to wiedza o tym, czego się bać, a czego nie (autor Alberto Moravia), Kolejną letnią zabawą okresu mojego dzieciństwa były wyprawy do tartaku, test na odwagę. W odległości pół kilometra od naszego podwórka był zakład obróbki drewna. Z grupą młodzieży z podwórka robiliśmy do niego ekspedycje których celem było pozyskanie drewnianych listewek, patyków i wykorzystywanych w naszych podwórkowych zabawach. Tartak to był teren zakładu drzewnego, bardzo rozległy zajmował teren, taki jak powierzchnia połowy osiedla na którym mieszkaliśmy. Ogrodzony był wysoką, trzymetrową siatką, u góry zabezpieczoną drutem kolczastym. Na całym jego terenie znajdowało się dużo desek, bali ułożonych w wysokie hałdy. Na jego terenie były budynki, hale produkcyjne, maszyny przemysłowe do obróbki drewna. Wszędzie leżało drzewo, bale, deski, kije, belki, całe stosy drewna pomiędzy nimi były chodniki po których chodzili pracownicy. Warczały i świstały ogromne maszyny z piłami które cięły bale wyrzucając w powietrze wióry które unosiły się jak puch w powietrzu. Wcześniej nie bywałem na terenie zakładu przemysłowego, dla mnie wyglądało to jak ogromne osiedle mieszkalne wypełnione drewnem które tętniło życiem. Hulaj dusza piekła nie ma (powiedzenie ludowe).


Na środku tartaku około 300 metrów od ogrodzenia, leżała kupka drewnianych odpadów produkcyjnych były to nasze łupy, drewniane kije które nazywaliśmy „mieczami samurajskimi”. Aby dotrzeć do tej hałdy listewek usypanej po środku zakładu musieliśmy niezauważenie pokonać kilkaset metrów. Był to główny cel naszych wypraw, patyki i kije z odpadu produkcyjnego. Podłużne listewki o różnych grubościach i długościach dla których za każdym razem wiele ryzykowaliśmy, poruszając się po terenie tartaku. Biegały tam dwa duże psy chyba owczarki niemieckie wypuszczane przez stróża, kręcili się tam pracownicy. Samo poruszanie się po terenie pracującego zakładu ,wspinanie się po balach było ryzykowne, dochodziła groźba złapania przez stróża nie mówiąc o bezpośrednim spotkaniu z psami. Gra warta świeczki (powiedzenie ludowe).Na teren tartaku wchodziliśmy przez wysokie ogrodzenie. Druty kolczaste podnosiliśmy przez podłożenie patyków był to sprawdzony sposób stosowany też przez nas w pobliskiej fabryce cukierków. Przechodziło nas kilka osób, czterech pięciu najbardziej sprawnych, reszta zostawała na czatach poza ogrodzeniem. Wchodziliśmy na teren zakładu, poruszając się ukradkiem pomiędzy i  po hałdach drewna szliśmy po drewniane kije które były cel naszej wyprawy. Po zebraniu odpowiedniej ilości patyków wracaliśmy z powrotem do ogrodzenia gdzie czekali na nas koledzy. Podawaliśmy im zabrane łupy przez siatkę i albo przechodziliśmy na zewnątrz albo wracaliśmy z powrotem po więcej patyków. Czasami jak były sprzyjające warunki to kursowaliśmy tak kilka razy. Zależało to od tego czy psy były spuszczone, czy stróż chodził po placu i czy po terenie tartaku chodziło dużo pracowników. Ci ostatni raczej na nas nie zwracali uwagi najgorzej było ze stróżem i jego psami. Gdy padała komenda „ora stróż albo ora psy” to wszyscy rzucaliśmy się do ucieczki i szybko biegliśmy poza ogrodzenie. Były wyprawy mniej i bardziej udane. Czasami zdarzało się, że zanim dotarliśmy po nasze łupy na środek zakładu to trzeba było uciekać przed stróżem albo psami. Nie wiem czy bardziej baliśmy się kontaktu z psami czy złapania przez stróża ale unikaliśmy spotkania z jednym i drugim.  Bez ryzyka nie ma zabawy (powiedzenie ludowe). Pewnego razu weszliśmy na teren tartaku. Po dotarciu do wysypiska z odpadami mieszczącego się na środku, wzięliśmy drewniane kije i w drodze powrotnej wyczuły nas psy. Musieliśmy uciekać, do ogrodzenia było daleko, biegliśmy po hałdach co sił w nogach. amo  Biegaliśmy po kopcach drewna, które miały jakieś trzy metry wysokości które zabezpieczały nas przed psami, biegnącymi pod naszymi nogami. Podczas tej ucieczki pojawił się problem w dobiegnięciu od ostatniej hałdy do ogrodzenia gdzie odległość pomiędzy nimi była kilkudziesięciu metrów otwartej przestrzeni. Tu trzeba było jakoś przechytrzyć psy. Na wszystko jest sposób (powiedzenie ludowe). Jedna osoba najbardziej sprawna fizycznie, "wabik" szła na koniec hałdy, robiła hałas który wabił psy. W tym czasie reszta po kolei biegła do ogrodzenia. Wabik gdy biegł do ogrodzenia to reszta uczestników asekurowała go kijami, żeby go psy nie pogryzły. Wtedy udało nam się wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Wchodziliśmy tak na teren tartaku kilkadziesiąt razy i nigdy żadnego z nas nie złapał stróż. Z psami to różnie bywało, czasem kogoś chapsnęły ale bez większych obrażeń. Kije pozyskane z tartaku wykorzystywaliśmy do gier i zabaw podwórkowych. Podczas chodzenia po kanałach jako pochodnie, do zabawy w samurajów i wojny toczone na terenie żłobka, do rzucania gugułami. Same wyprawy i wejścia na teren tartaku traktowaliśmy jako test odwagi. A nasze zdobycze były jako trofea, i służyły jako gadżety, Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu (autor Mark Twain).