034 - Rzucanie pigułami przez Osiedlowy Klub

Kolejną z zimowych zabaw rzutnych było rzucanie pigułami (kulami ze śniegu) przez Osiedlowy Klub. Był to jedno z zabudowań kompleksu sklepowego. Stojący osobno parterowy budynek, położony położony centralnie po środku osiedla. W środku mieścił się osiedlowy klub zajmujący się działalnością kulturalną. Prowadzone w nim były koła zainteresowań, świetlica. Były koła fotograficzne, malarskie, muzyczne itp. na niektóre z nich uczęszczaliśmy z kolegami z podwórka. Odbywały się w nim wieczorne projekcje filmów z magnetowidu, na które przychodziły dzieci i młodzież z całego osiedla. Jako budynek był on duży niewysoki w porównaniu i innymi pobliskimi zabudowaniami, parterowy kwadratowy z dużymi wysokimi, oknami, skierowanymi na główną osiedlową ulicę, która dzieliła osiedle na dwie części wschodnią i zachodnią. Centralne umiejscowienie budynku klubu na osiedlu powodowało że obok niego chodziło wielu pieszych. 
Foto z portalu facebook Przyjazny Bocianek
 
Wspólnie z kolegami z podwórka wpadliśmy na pomysł że stworzymy sobie zabawę rzucaną, podobną do tej klatkowej. Będziemy rzucać pigułami (kulami ze śniegu) z bocznej uliczki przez budynek klubu w przechodniów. Boczna uliczka przebiegająca wzdłuż jednej ze ścian budynku służyła nam jako miejsce oddawania rzutów. Z niej nie było nas widać i mogliśmy bezkarnie oddawać rzuty pigułami w przechodzących obok klubu ludzi. Jedna osoba stała na rogu głównej i bocznej ulicy i obserwowała czy ktoś idzie, gdy ktoś szedł ulicą dawała cynk do rzutu, umówiony sygnał. My staliśmy w bocznej uliczce i po kolei oddawaliśmy rzuty przez kant budynku klubu. Rzuty oddawaliśmy w powietrze, tak żeby opadająca piguła trafiła przechodnia spadając z góry. Rzucaliśmy raczej na ślepo, my mówiliśmy: "w ciemno", nie widząc gdzie jest cel. Trochę ulicy było widać w przez ogromne okna klubu ale to nie był wyraźny widok bo w oknach były firany i zasłony. Trafienie przechodnia było trudne, potrzebna była wyobraźnia rzucającego i dużo szczęścia. Osoba obserwująca ze skrzyżowania ulic dawała nam umówiony sygnał, żeby oddać rzut. Rzucaliśmy po kolei. Jeśli ktoś trafił przechodnia to miał przyznawany punkt. Niedużym ułatwieniem była widoczność przez okna ale mimo to trafić było bardzo trudno i zdarzało się to sporadycznie co któryś raz. Dynamika tej zabawy była niska jeśli chodzi o celność rzutów za to była duża jeśli chodzi o skutki. Gdy się w kogoś celnęło i się wściekał a czasami nas pogonił i opierniczał. W tej zabawie otrzymywaliśmy punkt za trafienie to była jedna literka słowa "król". Podobne były zasady jak podczas zabawy rzucanej z klatki schodowej bloku w przechodniów. Graliśmy w rzuty przez klub do momentu, aż ktoś pierwszy uzbierał cztery punkty i wygrywał albo musieliśmy przerwać grę i uciekać bo ktoś nas pogonił. W tą zabawę graliśmy często ale przez krótki okres czasu. Zakończyliśmy ją ze względu na zainteresowanie nami Pani Pedagog Szkolnej, która mieszkała na tym samym osiedlu, podpatrzyła co robimy i zaczęła się interesować naszymi zabawami podwórkowymi. Po zainteresowaniu się pedagoga szkolnego naszą poprzednią zabawą, rzucaniem pigułami z klatki schodowej zmieniliśmy miejsce wymyślając tą nową zabawę. Towarzyszyły jej różne perypetie: Pewnego razu rzuciłem pigułą w powietrze i pobiegłem zbyt szybko zobaczyć efekty rzutu. Wyszedłem zza rogu budynku zobaczyłem w odległości ok 15 metrów nauczycielkę od historii. Pomimo odległości, szalika na twarzy i czapki na głowie poznała mnie bo podnosząc beret z ziemi wypowiedziała moje nazwisko. Zauważyła, że wybiegłem zza budynku i się zorientowała, że jestem zamieszany w strącenie jej beretu. Ta nauczycielka uczyła mnie tylko na zastępstwach ale znała moje nazwisko pewnie dla tego że mieszkała na osiedlu i uczyła mojego brata. Miałem z tego powodu kłopoty w szkole z przedmiotu historii. Systematycznie, podczas zastępstw z tą Panią, byłem odpytywany, czy umiałem czy nie przeważnie kończyło się to dwójami w dzienniku. W tamtym czasie skala ocen w szkołach była, od 2 do 5. Gdzie 2, dwója to była obecna  niedostateczna, czasami zdarzały się przy ocenach plusy i minusy a nawet podwójne minusy czyli "ocena na szynach" trzy na szynach czyli trochę lepiej niż dwa. Pewnego razu ta pani przyszła na zastępstwo i pomimo mojej pełnej odpowiedzi na zadawane przez nią pytania otrzymałem ocenę trzy z dwoma i komentarz: "żebyś tak dobrze znał historię jak rzucasz śniegiem. Trzy z dwoma siadaj".


Obawiałem się zasadnie zemsty nauczycielki na mojej osobie. Co zastępstwo z tą Panią to tylko ja byłem pytany i dostawałem dwóje z odpowiedzi. Inni uczniowie gdy usłyszeli że mamy zastępstwo z historii mówili spoko, jest zastępstwo będzie tylko jeden pytany i wiemy kto. Zemsta jest słodka (powiedzenie ludowe).  Po oddaniu feralnego rzutu uzasadnione były moje obawy o zemście nauczyciela na mojej osobie gdyż znałem sytuację mojego kolegi, który przez przypadek na schodach opluł nauczycielkę od geografii i był systematycznie pytany na każdej lekcji z tego przedmiotu. W porównaniu z kolegą, dla mnie ta sytuacja zakończyła się bez większych konsekwencji, tylko kilka dwójek z historii podczas zastępstw. Uczyć się na cudzych błędach (powiedzenie ludowe). Zabawy w rzucanie przez klub nie trwały zbyt długo bo zorientowały się pracownice klubu co wyrabiamy i opowiedziały o naszej zabawie Pedagog Szkolnej, która już nas świetnie znała z tego typu zabaw, i monitorowała nasze poczynania zwłaszcza, że mieszkała niedaleko naszego podwórkowego placu i  dużo widziała. Poza tym często urządzała sobie spacerki po osiedlu, my na nie mówiliśmy że chodzi na przeszpiegi. Nawet kolega jej dał pseudonim J-23. Musieliśmy zaprzestać naszej zabawy bo mogło się to skończyć dla nas fatalnie. Tak przez pewien czas umilała nam chwile podwórkowego dzieciństwa zabawa w rzucanie pigułami przez osiedlowy klub.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Osiedle, Bocianek Kielce.