030 - Baseny


Wyjścia na baseny. Nie każdemu się poszczęści (powiedzenie ludowe). W okresie mojego dzieciństwa na terenie miasta były trzy baseny otwarte. Wspólnie z kolegami z podwórka chodziliśmy na te baseny. Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Fotokielce Galeria Kielc

Zazwyczaj wyjście na basen wiązało się z opłatami za przejazd komunikacją miejską i pobyt na obiekcie, bilet autobusowy i bilet wstępu. Tak było w teorii w praktyce wyglądało to inaczej. Nasze wyjście na basen to była wyprawa, która wymagała przygotowania i przebiegała w skomplikowany sposób. Od rodziców brało się kasę na wejście, bilet stępu. Zabierało się z domu niezbędny ekwipunek na cały dzień pobytu. Obowiązkowo było to picie: woda z sokiem albo herbata w szklanej butelce, bidonie, kilka kanapek, ręcznik, slipki na zmianę. Pakowało się wszystko w torbę foliową albo materiałową. Pewnego razu kolega wziął herbatę w słoik po wekach naraził się na pośmiewisko bo picie braliśmy zazwyczaj w szklanych butelkach albo bidonach. Pomysł ze słoikiem był nietrafiony. Innym razem kolega zabrał ze sobą krem do opalania chyba w godzinę cały mu wysmarowaliśmy.  Nie brało się ze sobą za dużo jedzenia bo koledzy je powyjadali. Była umowna podwórkowa zasada, że wszystkim się dzielimy czy się to komuś podoba czy nie. Gdy ktoś nie chciał się dzielić narażał się na dokuczanie. Zabieraliśmy ze sobą tylko niezbędne, najpotrzebniejsze rzeczy picie jedzenie strój, ręcznik. Wtedy jeśli ktoś miał na basenie krem to był uważany za snoba. Gdy było nam zbyt gorąco to szliśmy zmoczyć się do wody, nikt z nas nie myślał o ochronie skóry kremami czy olejkami z filtrem. Zabieraliśmy jeszcze ze sobą slipki do kąpania, niekoniecznie to były kąpielówki czasami zwykłe spodenki codziennego użytku. Pewnego razu kolega poszedł na basen i  kąpał się w krótkich spodenkach których chodził na co dzień po podwórku. Dnia poprzedzającego przed wyprawą  na basen, wieczorem na placu komisyjnie ustalaliśmy na który obiekt idziemy i o której następnego dnia rano na placu zbiórka. Człowiek nawet w upał potrzebuje ciepła (powiedzenie ludowe).. Do stosowanych przez nas kryteriów wyboru wchodziły: opinie o temperaturze wody, łatwości wejścia bez biletu, informacje o jakiś ciekawych zmianach na danym obiekcie, ciekawych wydarzeniach. Wieczorem na placu ustalaliśmy na który basen idziemy i o której zbiórka. Jeśli kolejnego dnia pogoda dopisała szliśmy całą gromadą podwórkową na wybrany obiekt. Jeśli w dniu wyjścia, rano okazało się, że pada deszcz następowała zmiana planów i nici z wyprawy. Przeważnie byli to koledzy i koleżanki z pobliskich blokowisk od kilku do kilkunastu osób. Baseny miejskie miały swoje okresy pracy, startowały po rozpoczęciu wakacji i kończyły pracę razem z zakończeniem wakacji. Czynne były od godzin porannych do wieczora. Najczęściej chodziliśmy na ten, który był najbliżej osiedla jakieś dwa kilometry od naszego podwórka. Dojazd zajmował około 15 minut, były to trzy, cztery przystanki autobusowe. Jeździliśmy autobusami komunikacji miejskiej "na gapę" bo nie chciało nam się chodzić "z buta", przejście na niego zajmowało nam pół godziny. Wydawać pieniędzy na bilety nie lubiliśmy zarówno na przejazdy jak i wstęp na basen. Na teren kompleksu wchodziliśmy przez siatkę. Bilety kupowaliśmy bardzo rzadko albo wcale, przeważnie płaciliśmy za wejście "w łapę" ratownikom jak nas złapali na przechodzeniu przez siatkę. Wyrzucali nas wtedy na zewnątrz ale i tak po chwili byliśmy na obiekcie. Czasami,  podczas pobytu w środku ratownicy pytali się nas o bilety, trzeba było jakoś ich oszukiwać, "sprzedać kit". Wymyślaliśmy przeróżne historie i oszustwa np: że mama ma bilety ale poszła się przebrać, że bilet się zniszczył i porwał podczas kąpieli albo że kolega ma ale gdzieś się gania itp. Czasami ściema nie przeszła i trzeba było kupić bilet w kasie albo dać "w łapę". Ratownicy wtedy brali "w łapę" kasę bardzo chętnie, Czasami sami wymuszali, żeby dawało się im przy wejściu pieniężną równowartość biletu. Wtedy takie były czasy, wszyscy brali łapówki ratownicy na basenie, kanar w autobusie. Każdy kombinował jak umiał. Ryzyko wchodzenia bez biletów opłacało się. Gdy weszło się już na obiekt  to nawet gdy nas kontrolowali to raczej już nie wyrzucili z tylko straszyli że wyrzucą. Były sporadyczne przypadki nieudanych wejść, ale to było bardzo rzadko. Cel uświęca środki (powiedzenie ludowe). Po wejściu i rozłożeniu się na terenie basenie korzystaliśmy z przyjemności, leniuchowaliśmy na słońcu, opalaliśmy się i wskakiwaliśmy co jakiś czas do wody, wypełniały nam czas wygłupy, gry i zabawy basenowe. Na terenie tego obiektu była duża i mała niecka. Duża niecka była typowa sportowa o wymiarach 25 na 12 i pół metra i głęboka od 120 do 180 centymetrów.

Miał jeszcze brodzik, to była taka mała niecka jakieś 12 metrów na 8 metrów, od 20 do 50 centymetrów głębokości wody, zawsze cieplutkiej. Ciepłej dlatego, że kąpały się tam małe dzieci i siurały do niej. Jedną z naszych zabaw w brodziku było wskakiwanie na główkę do wody od głębszej strony. Z perspektywy czasu uważam to za niesamowitą głupotę.  Lepszy rozum bez nauki niż nauka bez rozumu (powiedzenie ludowe). Nie raz sobie przytarliśmy nos podczas wskakiwania o dno brodzika. W tamtym okresie z umiejętnościami naszego pływania było różnie. Jedni z nas umieli pływać inni udawali że umieją. Każdy potrafił unosić się na wodzie. Nasze umiejętności pływania u niektórych polegały na przemieszczaniu się po powierzchni wody, z technicznym pływaniem niewiele miało to wspólnego.  Kto nie umiał pływać a przebywał w dużym basenie w wodzie to go ratownicy przeganiali na płytką wodę za linkę albo do brodzika. Jak kilka razy musieli tej samej osobie zwracać uwagę, to za którymś razem dawali karę fizyczną np. dziesięć pompek albo dziesięć przysiadów jak ktoś nie chciał robić to straszyli wyrzuceniem. Ratownicy byli naszymi guru, więc gdy ktoś podpadł to grzecznie robił ćwiczenia bo nie chciał sam wracać przed czasem do domu, wyrzucony z obiektu.
Żródło: youtube kabaret Ciach - Ratownik


Na basnach poza zwykłym pluskaniem w wodzie mieliśmy swoje ulubione gry i zabawy jak np: w ganianego na rogi czy w syfa na wyznaczonej części basenu. Skoki do wody z brzegu i ze startera i wiele innych. Mogliśmy tak bawić się i skakać do wody całymi godzinami bez końca. Na główkę, bombę czy z saltami. Robiliśmy konkursy kto najczyściej lub najdziwniej wskoczy do wody albo kto podczas skoku zrobi najfajniejszą lub najgłupszą pozę. Pomiędzy delektowaniem się kąpielami wodnymi i słonecznymi często graliśmy w karty na rozkazy. Kto przegrał to wymyślaliśmy mu jakiś głupi rozkaz. Do tych łagodniejszych należało np.: zdjęcie majtek na środku basenu, czy pocałowanie jakiejś dziewczyny z partyzanta. Były też głupawe i ryzykowne rozkazy typu: trzeba było ukradkiem napluć jakiejś kobiecie do torebki albo włożyć komuś kiepa do butelki z piciem pozostawionym na kocu. W zadaniu zawsze był element ryzyka albo ośmieszenia. Pewnego razu kolega miał za zadanie zrobić na środku basenu "uśmiech delfina", wypiąć goły tyłek z wody. Był wtedy pełen ludzi w wodzie i zgorszyło to jakąś kobietę z dziećmi. Zgłosiła to ratownikom po czym wyrzucił kolegę z basenu. Wyrzucony przez drzwi wraca oknem (powiedzenie ludowe). Po 15 minutach i tak był z powrotem. Wszedł oczywiście przez siatkę. Podczas pobytu na basenie nigdy się nie nudziliśmy. Słońce, kąpiele i wymyślane gry i zabawy, uprzyjemniały nam czas. Pieniądze które dostawaliśmy na przejazd autobusem i wejście na basen od rodziców wydawaliśmy w sklepiku na słodycze i łakocie. Na  ten obiektu często przychodziły też nasze koleżanki z osiedla. Rozłożone były oczywiście osobno, leżały oddalone od nas bo się wstydziły z nami przebywać gdy graliśmy w nasze gry i zabawy basenowe. Pewnego razu koleżanka z podwórka przyszła na basen po świeżo farbowanych na blond włosach, po wejściu do wody jako blondynka wyszła z zielonymi włosami. Od tej pory miała ksywkę "zielona". Jak cię widzą, tak cię piszą (powiedzenie ludowe). Ułożenie urbanistyczne tego obiektu było atrakcyjne. położony był na terenie klubu sportowego i zabudowania osłaniały od wiatru co było  komfortowe po wyjściu z wody. Basen graniczył z ogródkami działkowymi co powodowało, że było dużo zieleni. Z jednej strony basenu były budynki klubu z drugiej, trybuny z drewnianymi ławeczkami na których się rozkładaliśmy podczas pobytu. Zostawialiśmy na nich rzeczy gdy szliśmy się kąpać. Poza trybunami były tereny zielone trawnik, krzewy ozdobne, żywopłot i wysokie drzewa, Był też jeden minus tego położenia tego basenu. Był blisko zakładów drobiarskich. Jak zawiał wiatr od strony zakładów to można się było ze smrodu porzygać. Natomiast plusem była woda, cieplejsza niż na innych basenach w mieście. Ogólnie ten basen był najczęściej wybieranym przez nas.
Kolejny był basen położony od osiedla o jakieś pięć kilometrówjazdy autobusem i trzeba było jechać do niego dwoma autobusami z przesiadką albo iść z buta jakieś 3 kilometry co nam zajmowało godzinę. Podczas przejazdu powinniśmy skasować dwa bilety w jedną stronę, Od rodziców jadąc na ten basen braliśmy kasę na cztery przejazdy ale i tak ich nie kupowaliśmy.  Na tym obiekcie były dwie niecki z wodą, która była bardzo zimna.
Foto: P.Pierściński z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat.



 Jeździliśmy na niego tylko w ostateczności jak inne baseny były zamknięte. Poza tym, że była tam zimna woda co było głównym powodem to nie podobała nam się infrastruktura na tym basenie było dużo betonu i asfaltu trochę trawników a mało drzew jak na pozostałych basenach.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat



Co najważniejsze trudno było tam wejść siatkę bez biletu bo był bardzo odsłonięty teren. Wejście przez siatkę było bardzo trudne i jak kogoś złapali na nielegalnym przekraczaniu ogrodzenia to wyrzucali z basenu i trudno się było dogadać, "dać w łapę". Dla tego ten basen był ostatni na naszej liście letnich obiektów basenowych.
Trzeci basen był najbardziej oddalony od naszego podwórka i osiedla na którym mieszkałem. Mieścił się po drugiej stronie miasta w lesie. Jechało się do niego Komunikacją Miejską przez całe miasto chyba z godzinę. Tak długa podróż autobusem powodowała, że prawie zawsze trzeba było kupować bilety, choć nie zawsze je kasować. Podczas przejazdu autobusem stawało się przy kasowniku i uważało czy nie ma kanarów. Jak wsiadał do autobusu jakiś podejrzany facet to kasowało się wtedy bilet. Czasami się udawało przejechać bez kasowania całą trasę a czasami trzeba było skasować bilet. Pewnego razu mieliśmy przygodę i musieliśmy wysiąść z autobusu wcześniej kilka przystanków. Kolega się nie pokapował że "kanar" wsiada do autobusu i nie skasował biletu na czas. "Kanar" złapał kolegę i chciał mu wypisać mandat ale kolega zaproponował mu łapówkę. Apetyt rośnie w miarę jedzenia (powiedzenie ludowe). Na co kanar przystał i wysiedli na przystanku. Było ich dwóch. Jeden trzymał kolegę cały czas za rękę żeby nie uciekł ,drugi stał z boku i asekurował. Przezorny zawsze ubezpieczony (powiedzenie ludowe). My wysiedliśmy razem z kolegą z autobusu drugimi drzwiami. Na przystanku kanar myślał, że zarobi na łapówce i się przeliczył. Było nas kilkanaście osób. Wszyscy podeszliśmy do kolegi złapanego. Zrobiliśmy ogromne zamieszanie i hałas. Zaczęliśmy wszyscy krzyczeć na kanarów, że złodziej i chce okraść kolegę. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego (powiedzenie ludowe). To był bardzo ruchliwy przystanek i było tam bardzo dużo ludzi. Nas było chyba z dziesięciu i ludzie zareagowali od razu. Zrobiło się ogromne zbiegowisko i zamieszanie, stało dookoła kilkadziesiąt osób. Kanary się zmieszały i wystraszyły. Kolega w tym zamieszaniu się wyrwał i wszyscy uciekliśmy. Musieliśmy iść resztę drogi "z buta", "na piechtę". Złapany kolega za akcje uwolnienia postawił nam na basenie "Kaskadę", litrowy słodki napój gazowany. Oczywiście był to zakup za kasę którą zaoszczędził na bilecie autobusowym i wstępu na basen.



Był to basen położony w lasie było tam latem bardzo zielono bo dookoła były piękne liściaste i iglaste drzewa. Pamiętam te drzewa iglaste bo wszędzie leżało pełno szyszek, które cały czas spadały z drzew. Wtedy nikt z nas chodził w klapkach, po terenie biegaliśmy na bosaka i szyszki potwornie kuły nas w stopy. To były plusy i minusy tego obiektu, piękny las i kujące szyszki. Był to typowo rekreacyjny obiekt, dwie duże niecki w kształcie kwadratów, przedzielone murkiem szerokości chodnika. Niecki miały wymiary jakieś 30 na 30 metrów. Pierwsza była płytsza o spadzistym dnie. Druga była w niektórych miejscach bardzo głęboka, Pod skocznią głębokość dochodziła nawet do kilku metrów.
Źródło: kielce.naszemiasto.pl 


Była tam atrakcja, dwupoziomowa skocznia do skoków do wody. Trzy i pięć metrów nad wodą. Z trójki czasami skakaliśmy na główkę do wody ale z piątki tylko i wyłącznie  na nogi bo się baliśmy.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat


Podczas jednego takiego skoku koledze spadły spodenki z tyłka i opadły na dno basenu. Skakać do wody umiał ale nurkować nie bardzo. "Biedaczek" czekał z pół godziny przy ściance basenu aż któryś z nas się ulitował i wyłowił mu spodenki. Oczywiście my mieliśmy w międzyczasie ubaw niesamowity, kolega przy ścince miał mniejszy stojąc na golasa w pełnym basenie ludzi. Pewnego razu znaleźliśmy na trawniku wysuszoną psią kupę. Wpadliśmy na pomysł że położymy ją w basenie, niech sobie pływa. Nudy na pudy (powiedzenie ludowe). Położona kupa pływała po tafli wody a my leżeliśmy na brzegu i robiliśmy zakłady kto pierwszy z kąpiących w nią wpłynie. Położenie w lesie i duże ilości szyszek powodowały, że często toczyliśmy wojny na szyszki a to nie podobało się ratownikom i wyrzucali nas na zewnątrz. Usytuowanie tego basenu w lesie stwarzało nam świetne warunki do wchodzenia przez siatkę bez płacenia za bilet wstępu. A wyrzuceni przez ratowników wracaliśmy szybko z powrotem. Pieniądze oszczędzone na biletach wydawaliśmy w sklepiku kupując słodycze i łakocie. W okresie letnim organizowaliśmy wyprawy na baseny otwarte. W porze zimowej na kryte obiekty. W naszym mieście w tamtych latach było kilka basenów krytych. My chodziliśmy w zazwyczaj ferie na dwa z nich.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kieleckie Inwestycje



Na basenach krytych w ferie były dla dzieci promocyjne ceny biletów. Dla młodzieży szkolnej za okazaniem legitymacji były wejściówki całodobowe. Za symboliczną kwotę wchodziło się na basen na cały dzień bez limitu czasowego. Warunkiem było posiadanie aktualnej legitymacji szkolnej. Pewnego razu kolega przed feriami zapomniał sobie podbić legitymacji. A sekretariat szkoły w ferie był zamknięty. Wpadł na pomysł żeby sobie podbić pieczątkom z ziemniaka. Za każdym razem udawało mu się na tą legitymację kupować bilet. Okazywał legitymację ale nikt nie sprawdzał pieczątek. W okresie ferii często jechaliśmy na baseny całą grupą.Wyprawę rozpoczynaliśmy rano kiedy otwierali a wracaliśmy dopiero na wieczór gdy zamykali obiekt. Na basenie spędzaliśmy kilkanaście godzin dziennie. Podczas pobytu mieliśmy podobne gry i zabawy jak na letnich obiektach. Były pewne ograniczenia np. w skokach do wody i w wymyślaniem kar. Przez systematyczne przebywanie na basenach w młodości nauczyłem się świetnie pływać. W późniejszych latach życia uczęszczaniem do sekcji pływackiej zostałem członkiem wodnego pogotowia ratunkowego, instruktorem pływania, sędzią dyscypliny sportu pływania. W okresie studiów zająłem trzecie miejsce w zawodach ogólnopolskich uczelni wyższych w stylu dowolnym na 50m. Oswajanie z wodą od najmłodszych lat spowodowało że pływanie stało się moją pasją życiową Każdy z nas na podwórku umiał pływać, lepiej czy gorzej ale umiał. Nie znam takiej osoby z kolegów z pod bloku, która w ogóle nie umiała pływać. Ja w życiu musiałem się dwa razy uczyć pływać jeden raz gdy byłem dzieckiem drugi raz po chorobie jako dorosły.