014 - Szaber


Aby być szczęśliwym, trzeba pragnąć, działać. W pobliżu osiedla były dwa skupiska ogródków działkowych. Jedne w pobliżu położone poza dwupasmową ulicą po południowej stronie osiedla.



Drugie nieco oddalone po północno wschodniej stronie osiedla, ok. dwa kilometry od naszego podwórka. Zarówno jedne jak i drugie były to ogródki rekreacyjne. Ludzie z na co dzień zamieszkujący w blokach korzystali z nich jak ze swoich małych ogródków. Uprawiali na nich warzywa, owoce, Relaksowali się po pracy spędzając na nich czas wolny. Na tych bliżej położonych ogródkach było około kilkuset kwater i do nich zachodziliśmy częściej ze względu na odległość od osiedla. Plądrowaliśmy je jak szarańcza wyjadając wszystkie napotkane owoce i warzywa. Drugie ogródki, położone dalej były rozłożone na ogromnym terenie, było ich tam chyba kilkanaście tysięcy. Podobno to było obszarowo największe ogródki działkowe w europie



Samo przejście ich wzdłuż zajmowało kilka godzin. Podczas chodzenia po nich nie raz zgubiliśmy drogę. Przeważnie na parcelach stały altanki domki letniskowe na których czasami był napisany  sektor i numer. Po sektorach można było mniej więcej określić lokalizację, rosły we wschodnią stronę. Na tych ogródkach nie było mediów: prądu ani bieżącej wody. Wodę przynosiło się w beczkach lub wiadrach z pobliskich hydrantów. Potrzeby fizjologiczne załatwiało się w krzaki. Pomimo tak spartańskich warunków na działkach w weekendy wypoczywały tysiące ludzi. Taki relaks na terenie ogródków to Była to alternatywa dla ludności miejskiej na chwilę relaksu i odrobinę integracji z przyrodą. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. - powiedzenie ludowe. Ludzie relaksowali się na ogródkach poprzez uprawianie warzyw, owoców a my chodziliśmy na te działki na szaber.


Jak tylko przychodziła odpowiednia pora roku i robiło się ciepło zaczynaliśmy chodzić na działki na szaber. Kwiecień – plecień, co przeplata, trochę zimy, trochę lata. - powiedzenie ludowe. Z czasem wiedzieliśmy na których działkach jakie są owoce i kiedy dojrzewają. Wyprawy wyglądały tak że najpierw szło się w dzień i robiło rekonesans. Chodziło się po działkach, niby spacerowało, oglądało się gdzie są jakie owoce i na jakim etapie dojrzewania. Trzeba było wtedy zapamiętywać numery działek z dorodnymi owocami. Ten rekonesans to było przygotowanie do wieczornej wyprawy.  Dobrze było znać topografie ogródków i orientować się w sektorach bo działkowcy widząc kręcące się dzieci pytali: Co w tym miejscu robimy? Odpowiedziom przeważnie była, że idziemy na działkę do rodziców. Tu najczęściej padało pytanie: Na który numer działki i w jakim sektorze? Znajomość sektorów i numeracji była konieczna do uniknięcia nieprzyjemności. Podczas takich przejść nawet kilkanaście razy zatrzymywali nas działkowcy i wypytywali. Wieczorem kiedy właściciele opuścili już swoje parcele i szli do domów, my szliśmy na szaber, wyjadać owoce z ich działek. Czasami właściciele domyślali się w jakim celu spacerujemy i zastawiali na nas pułapki typu beczki z nawozem wkopane w ziemię po rant czy prymitywne wnyki takie jak do kłusowania. Trzeba było być czujnym i uważać. Po wpadnięciu w taką pułapkę to tylko osoba śmierdziała niemiłosiernie fekaliami ale wnyki mogły zrobić krzywdę. Czasami właściciele działek zostawali na noc i czaili się w swoich altankach i żeby nas złapać. Trzeba było ostrożnie si cicho się poruszać po terenie parcel.  Pewnego razu poszliśmy dnia na rekonesans i wyczailiśmy działkę pełną dojrzałych drzewek owocowych. Działka była ogrodzoną metalową siatką. Kolejnego dnia gdy tam przyszliśmy wieczorem ta sama działka była obwieszona dodatkowo drutem kolczastym. Właściciel chciał utrudnić przechodzenie na teren działki i tym razem to mu się udało, bo my wtedy odpuściliśmy z niej szaber. Pewnego razu jakiś facet zaczaił się na nas na działce. Kiedy objadaliśmy się owocami w najlepsze wyskoczył z altanki i poszczuł nas psem, który dopadł kolegę i poszarpał mu spodnie. Zazwyczaj udawała nam się ucieczka w takich sytuacjach tym razem pies był szybszy. Sporadycznie zdarzało się że podczas szabrowania owoców ktoś ucierpiał złapany lub pogryziony przez psa. Kiedyś facet któremu szabrowaliśmy działkę wyskoczył ze szczotką do zamiatania i przyłożył nią koledze. Trafił kolegę w głowę gdy biegł. Na szczęście nic mu się nie stało, jeszcze zabrał facetowi szczotkę którą dostał. Czasami po działkach ganiała nas milicja obywatelska, to byli tacy nadgorliwi działkowcy zrzeszeni w organizacji pseudo obywatelskiej. Gdy nas wypatrzyli i chcieli zatrzymać najczęściej im uciekaliśmy. Nie mieli szans bo my byliśmy młodzi i wysportowani, świetnie znaliśmy teren a oni to były stare dziadki którym nie chciało się nas ganiać. Przeważnie razem z takimi nadgorliwcami obywatelskimi jeździł patrol funkcjonariuszy milicji obywatelskiej a to już byli funkcjonariusze tacy jak obecnie policja. jechali za nami chwilę na sygnale  ale bardzo szybko odpuszczali pościg. Na terenie ogródków działkowych kilku z naszych rodziców miało swoje ogódki. To były nieduże nieduży teren 300 metrów kwadratowych na których stały altanki. Chodziliśmy z kolegami z podwórka na te działki na ogniska połączone z nocowaniem w altankach albo namiotach. W okresie wakacyjnym dla nas było tam jak w raju pod względem objadania się owocami a do tego ziemniaczki z ogniska i nocne posiadówki bez ograniczeń czasowych. Na tych dużych działkach trzeba było bardzo uważać bo chodziły patrole obywatelskie, emeryci działkowicze, ta pseudo milicja.



Nie przyjmowali do wiadomości że nieletni mogą sami przebywać na terenie ogródków działkowych pomimo że to były to ogródki naszych rodziców. Przychodzili do nas kontrolowali jak milicja i straszyli więzieniem. Podczas kontroli mogliśmy my i nasi rodzice mieć wiele nieprzyjemności prze tych nadgorliwców. Milicja Obywatelska wtedy dziwnie się zachowywała, gdy spotkała nas na terenie ogródków zazwyczaj za czym o coś pytali to profilaktycznie okładami pałkami więc uciekaliśmy im widząc ich z daleka. A gdy tak się trafiło że kogoś złapali to przesłuchiwali i okładali pałami po ciele. Bili gumowymi pałkami po tyłku nogach, piętach, bolało jak diabli i nie było śladów. Pewnego razu złapali kolegę na szabrowaniu to tak go pobili pałami, że przez tydzień nie wychodził z domu na podwórko, nie chodził też do szkoły. Ogródki za ulicą te położone bliżej osiedla były stosunkowo nie duże. W porównaniu do ogródków działkowych położonych na skraju miasta to były jak jedna dziesiąta ich część. Były mniejsze i bezpieczniejsze dla nas ze względu na patrole obywatelskie ale pilnowane prze właścicieli. Na ogródki przeważnie chodziliśmy w małych grupach, kilkuosobowych. Pewnego razu poszło nas trochę za dużo młodzieży, chyba ze dwadzieścia osób. Szliśmy przez działki jak szarańcza. Ktoś wezwał Milicję i przyjechało kilka patroli. Zrobili na nas obławę. złapali trzy osoby, koledzy mieli wtedy dużo nieprzyjemności. Po kilku przesłuchaniach wezwali rodziców i wypuścili ich do domów. Oczywiście w domu i w szkole były sankcje ze strony rodziców i nauczycieli i pedagoga szkolnego. Po tej sytuacji, wyprawy na pobliskie działki robiliśmy w małych grupach, kilkuosobowych nie rzucających się w oczy. W czasach gdy tak niewiele było do kupienia w sklepach a jeśli było to bardzo drogie działki spełniały rolę naszych darmowych warzywniaków i miejsca naszych wypraw i zabaw. Chodziliśmy na szaber żeby pojeść słodkich owoców, powygłupiać się, przeżyć przygodę. Czasami chodziło się dla samego chodzenia, szwendania się i wygłupiania, żeby zająć czas wolny. W większości wyjść na szaber polegała na wygłupach, żartach i dokuczaniu sobie na wzajem np:. siedziało się na drzewie jadło owoce i strzelało pestkami w kolegów,  trzęsło jabłka czy gruszki z drzewa i śmiało gdy kolega dostał w głowę. Wyjadało się jeszcze niedojrzałe owoce np: zielone, białe truskawki, śliwki i udawało jakie są pyszne. Wpychało się kolegę dla żartu w krzaki malin czy agrestu i śmiało z czyjegoś nieszczęścia. Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku (powiedzenie ludowe). Zajadało się czarnymi i czerwonymi porzeczkami, rozgniatając je w dłoniach, rzucało w kolegów brudząc im ubrania i rozpętując bitwy na owoce. A gdy się udało znaleźć takie rarytasy jak dojrzały winogron,  maliny czy poziomki to jadło się po cichu nikomu żeby jak najdłużej nikt nie zauważył. Gdyby dzieci w obecnych czasach jadły tyle owoców co my wtedy to byłyby przykładem zdrowego odżywiania. Jedliśmy owoce do syta i bólu brzucha. Po powrocie do domu z takich wypraw rzadko kiedy jadło się kolacje. Głód jest lekarstwem na złe jedzenie (powiedzenie ludowe). Trzeba było tylko uważać z piciem wody z kranu po owocach, żeby reszty wieczoru nie spędzić w toalecie. Świeża woda zdrowia doda (powiedzenie ludowe).