029 - Zabawa w Wywołuję.

Zabawa w Wywołuję do wojnyWojna nie rozstrzyga, kto ma rację, lecz kto ma odejść (autor nieznany). Była to jedna z zabaw podwórkowych rzucano-kopanych z wykorzystaniem piłki. Miejscem było przeważnie boisko prze blokiem czasami plac zabaw lub pobliskie trawniki, używaliśmy do niej piłek do siatkówki lub do nogi. Mogło w niej brać udział od kilku do kilkunastu osób. Zabawa rozpoczynała się  przez wyłonienie pierwszej osoby rozpoczynającej. Uczestnicy ustawiali się w okręgu dookoła osoby wybranej, która wypowiadała komendę:" wywołuję, wywołuję do wielkiej wojny światowej przeciwko piwo", i podrzucała piłkę wysoko do góry w powietrze. Od tych słów pochodzi jej nazwa.



Ustawianie uczestników odbywało się w określony sposób: wybrany stał w środku koła reszta w poza okręgiem który był  o średnicy od 5 do 10 metrów. Na placu i na boisku okrąg narysowany był na asfalcie kredą lub trawą, na trawniku linię okręgu oznaczały punkty takie jak powbijane w ziemie patyki, leżące kamyki czy wysypany piasek. Uczestnicy ustawieni dookoła jedną nogą mieli zadanie dotykać zaznaczonej linii. Po  ustawieniu wszyscy przygotowani byli do komendy sygnalizującej ucieczkę. Stali nieruchomo jak sprinterzy w blokach startowych czekający na komendę start. Pierwszy wywołujący stał pośrodku koła z piłką. Oznajmiając słowami „wywołuję itd...",  podrzucał wysoko piłkę do góry w powietrze i wymawiał głośno ksywkę lub imię jednego z uczestników zabawy. Po podrzuceniu piłki wszyscy zaczynali ucieczkę w dowolnym kierunku, oprócz osoby wywołanej. Uciekający kierowali się jak najdalej od koła, uciekając za barierki ogradzające boisko, w krzaki obok boiska, wchodzili na siatki zabezpieczające. Dla osoby, której imię padło następował zwrot akcji, osoba która usłyszała swoje imię musiała zawrócić i jak najszybciej złapać piłkę podrzuconą przez Pierwszego wywołującego. Po złapaniu wywołany z imienia zatrzymywał pozostałych uciekających poprzez głośne wypowiedzenie słowa "stop". Po zatrzymaniu wszystkich uczestników zabawy wybierał jedną osobę „do wojny”, resztę zwalniał. Wybrana osoba "do wojny", po zatrzymaniu  stawała najczęściej bokiem a zatrzymujący miał zadanie trafić w nią piłką. Osoba, która złapała piłkę od miejsca złapania mogła wykonać trzy kroki w kierunku wybranego. Po przybliżeniu oddawała rzut piłką w jej kierunku. Jeśli trafiła, to miała jeden punkt na koncie. Jeśli nie trafiła to punkt przechodził na konto osoby w którą celowała. Ilość zbić decydowała o ilości zdobytych punktów i odpadaniu z gry. Przed rozpoczęciem uczestnicy ustalali szczegółowe zasady, po jakiej ilości zbić się odpada i gra się kończy. Przeważnie grało się do trzech zbić. Osoba która miała trzy zbicia kończyła grę, nie mogła w niej brać dalej udziału. Zazwyczaj taka osoba po ostatnim zbiciu stała z boku i patrzyła jak inni się bawią. Zabawa w wywołuję była łagodniejszą zabawą w której brały udział dziewczyny. W zabawie liczyły się: szybkość, spryt, celność nie była zbyt kontaktowa i nie wymagała dużo siły ale czasami zdarzały się przypadki, że za mocno obrywały piłkami i się na nas obrażały. Zabawy w które nie wypadało się bawić dziewczynami uważaliśmy za fajniejsze. Gra w "Wywołuję..."  była zaliczana przez nas do zabaw rzutnych bo zazwyczaj na koniec rozgrywki występował w niej element rzutu piłką. Chociaż pewnego razu uczestnik nie zorientował się za szybko, że została wywołany i gdy złapał piłkę to wszyscy byli bardzo daleko albo już dobrze pochowani w okolicznych zakamarkach i nie było kogo wytypować :do wojny". Zatrzymał wszystkich ale osoba stojąca najbliżej była jakieś 50 metrów od niego. Siedziała lekceważąco na schodkach przy żłobku. Wywołany zwolnił wszystkich oprócz siedzącego na schodkach. Była to decyzja osoby zrezygnowanej bo odległość była tak duża że kamieniem ciężko było by trafić a nie piłką. Wywołany wykopał piłkę nogą w powietrze w stronę zatrzymanego nie liczą na trafienie. Był to bardziej przejaw złości niż celowania. Ku zdziwieniu wszystkich piłka spadając wymusiła przesunięcie się zatrzymanego co w grze oznaczało trafienie.  Powstała kwestia sporna ale wszyscy uczestnicy z wyjątkiem wyznaczonego uznali trafienie. Ta sytuacja nauczyła nas tego, że nawet w beznadziejnych sytuacjach nie ma się co poddawać trzeba walczyć do końca i czasami liczyć na łut szczęścia. Każdy jest kowalem swego losu (powiedzenie ludowe) Czas zabawy trwał bardzo różnie w zależności od ilości uczestników i reguł jakie ustaliliśmy. Zabawa była bardzo popularna na podwórku w okresie szkoły podstawowej pewnie dla tego że była jedną z nielicznych, w które bawiliśmy się wspólnie dziewczętami i podczas zabawy nie uchodziło to za obciachowe. Toczyła się zazwyczaj tak długo aż nam się danego dnia nie znudziła, były takie dni w okresie wakacji, że bawiliśmy się do późnych godzin nocnych aż do zachodu słońca. Przeważnie gdy odpadło tylu uczestników że dalsza gra nie miała sensu albo na podwórku było ciemno i rodzice wołali nas do domów to kończyliśmy.