003 -Jazda na doczepkę.

Opowiadanie trzecie - Jazda na doczepkę.

Ślizganie się na butach trzymając się zderzaka samochodu jadącego po zaśnieżonej ulicy. Zima starym dokucza, a młodych naucza. Była to jedna z bardziej niebezpiecznych podwórkowych, zimowych zabaw okresu mojego dzieciństwa. Zabawa polegała na łapaniu się zderzaka przejeżdżającego samochodu gdy jechał po zaśnieżonej osiedlowej ulicy i kucając za pojazdem jechaniu jakiś czas za nim.


Przy osiedlu od południowej jego strony był wjazd na osiedle i była nie zbyt ruchliwa ulica, która na całej długości otaczała osiedle z trzech stron. Na odcinku na którym się bawiliśmy położona była pomiędzy blokami i garażami. Do tej drogi osiedlowej prowadziła droga wyjazdowa z osiedla i dojazdowa od stacji paliw. Ulica ta w jedną stronę prowadziła do kompleksu sklepowego i tak mówiliśmy, jak samochód jechał w tą stronę to znaczyło że kieruje się w stronę sklepów, w przeciwną stronę do parkingu albo w stronę górek, po drodze był długi parking a na jej końcu rozpoczynał się Park. Na łączeniu ulic osiedlowej z wyjazdową wtedy był znak ustąp pierwszeństwa, gdzie przejeżdżające samochody zwalniały i najczęściej zatrzymywały się przed znakiem. To było miejsce naszej doczepki. Podchodziliśmy wtedy ukradkiem do samochodu, który się zatrzymał przy znaku drogowym. Podczas przechodzenia przez jezdnię szybkim ruchem kucało się za pojazdem, chwytając rękami zderzak jechało za samochodem ślizgając po śniegu na butach. W taki sposób trzymając się zderzaka ślizgiem jechało się kilkadziesiąt albo kilkaset metrów za samochodem. To był cel naszej zabawy poślizgać się za pojazdami. Po przejechaniu jak najdłuższej odległości na doczepkę, ośnieżoną, osiedlową ulicą wracało się z powrotem do punktu doczepki przy znaku drogowym i czekało na kolejne kurs żeby się doczepić. W tamtych czasach ulice a szczególnie te osiedlowe były nie odśnieżane i słabo oświetlone idealne warunki do takiej zabawy. Na drogach a zwłaszcza osiedlowych zimą leżało dużo wyjeżdżonego śniegu. Jazda za samochodami w takich warunkach to była rewelacyjna zabawa. Czasami kierowcy się orientowali, że ktoś jest podpięty do zderzaka. Zatrzymywali wtedy pojazd i na nas nakrzyczeli lub nas pogonili. Chyba tylko jeden raz któregoś z nas złapali ale czasami zdarzało się że musieliśmy uciekać w osiedle. Przeważnie kierujący gdy się zorientował, że ktoś jest podwieszony do zderzaka jego auta wysiadał, trochę pokrzyczał i jechał dalej. Gdy w podjeżdżającym samochodzie poznawało się samochód albo siedzącego w nim kogoś znajomego na przykład: sąsiada albo kolegi rodzica i było prawdopodobieństwo że mógł na nas naskarżyć, my mówiliśmy podkablować rodzicom to udawaliśmy, że gdzieś idziemy i przechodząc obok samochodu nie podczepiało się pod niego. Któregoś razu podczepiliśmy się we dwóch pod malucha z metalowym zderzakiem, po chwili jazdy zderzak został nam w rękach a maluch pojechał dalej. Kierowca w tym aucie musiał mieć przerdzewiałe zaczepy i zderzak oberwał się i zatrzymaliśmy się na środku kucając i trzymając metalowy zderzak tak nas rozbawiła ta sytuacja że leżeliśmy na plecach na środku ulicy i zanosiliśmy się śmiechem. Kierowca auta zapewne musiał się zdziwić gdy zobaczył, że jeździ bez zderzaka. Pewnego razu jednego kolegę złapał jakiś, uparty facet. Zauważył go chyba w lusterku, zatrzymał auto, szybko wybiegł i złapał kolegę. Potarmosił go chwilę, szarpał nim jak workiem ziemniaków i krzyczał na niego. W stresie kolega mu się wyrwał gdy my obrzucaliśmy go pigułami. Facet gdy dostał kilkoma kulkami ze śniegu skupił na nas swoją uwagę a w tym czasie kolega mu się wyrwał i uciekł. W ten sposób, na doczepkę za samochodami jeździliśmy całymi wieczorami i mieliśmy przy tym dobrą zabawę. Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot. Samo podpięcie się niezauważenie do podjeżdżającego samochodu tak żeby nas nie zauważył kierowca nie było takie łatwe, wymagało wiele sprytu i przebiegłości. Wyglądało to w ten sposób że gdy na ulicy podjechał samochód do znaku drogowego i zatrzymał się przed nim, my wtedy zachowując się tak jak by chciało się przejść poza stojącym samochodem ale w pewnym momencie ukradkiem schodziło się do przysiadu szybkim ruchem chowało za samochodem. Po schowaniu za samochodem łapało się zderzaka. Kucając za samochodem i trzymając się zderzaka czekaliśmy kiedy auto ruszy. Gdy przyczepiła się jedna osoba to nie było problemu, samochód poboksował chwilę kołami po śniegu i z trudem w końcu ruszył ale gdy doczepiły się dwie osoby musieliśmy pomagać żeby ruszył i często ukradkiem popychać auto.


Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Fotokielce Galeria Kielc.

W tamtych czasach samochody jeździły na oponach wielosezonowych i miały łyse bieżniki co powodowało że miały bardzo słabą przyczepność i często na ośnieżonych osiedlowych ulicach wpadały w poślizg. Gdy samochód się zatrzymał na ulicy trudno mu było ruszyć z miejsca, koła boksowały mu w miejscu i przeważnie wtedy przechodnie pomagali popychając takie auto. Drogi zwłaszcza te osiedlowe były wtedy bardzo rzadko odśnieżane a to dawało nam warunki sprzyjające do naszej zabawy. Takie wtedy były zimy.

 

 
 
Ruszenie samochodem w takich warunkach po zatrzymaniu się było bardzo trudne. A jak doszły dwie podczepione osoby to graniczyło z cudem. Czasami podczepieni musieliśmy pchnąć auta żeby ruszyły z miejsca. Możliwe że kierowcy wiedzieli o tym, że jedziemy za ich samochodem podczepieni do zderzaka ale nie zatrzymywali się i jechali dalej. Podczas tej zabawy dochodziło do śmiesznych sytuacji typu zderzak samochodowy zostający nam w rękach lub zostające rękawiczki na zderzaku odjeżdżającego auta. Zabawną sytuacją było gdy podczas ślizgu za samochodem napotkało się na jezdni wystającą studzienkę kanalizacyjną, taki ślizg kończył się zazwyczaj upadkiem na ośnieżoną ulicę. Raz na wozie, raz pod wozem. Wyglądało to w ten sposób, że jechało się we dwie osoby, coś się mówiło do kolegi, obracało się głowę w jego stronę a tu już nikogo obok nas nie ma bo kolega został na studzience wystającej z ulicy.

I
Przeważnie po podczepieniu jechało się jak najdalej za samochodem. Od kilku do kilkuset metrów mierzyła taka przejażdżka. Zdarzały się krótkie kursy jak kierowca zjeżdżał na stację paliw, parking albo wyjeżdżał na bardziej ruchliwą ulicę. Trzeba się było wtedy szybko odczepić, zazwyczaj wtedy traciliśmy rękawiczki. Mokre od śniegu rękawiczki i metalowy zderzak powodowały że po chwyceniu rękawiczka trzymała się jak przyklejona. To trochę tak jak z językiem przytkniętym do zamrożonego metalu, trzyma się i nie chce się oderwać. W takiej sytuacji po odczepieniu my zostawaliśmy na ulicy a rękawiczki jechały dalej. Pewnego razu kolega pobiegł za samochodem który odjechał z jego rękawiczką. Miał szczęście bo samochód wjechał na pobliski parking i kolega odzyskał rękawiczkę. Inne śmieszne sytuacje były gdy byliśmy już w ruchu doczepieni do jednego samochodu a jechał za nami drugi samochód i trąbił, mrugał światłami. Wtedy trzeba było czekać aż samochód zwolni albo się zatrzyma i wtedy uciekać bo można było skończyć jak nasz kolega na masce innego pojazdu. Podczas jazdy trzymając się zderzaka gdy się zorientował, że za nim jedzie drugi samochód i mryga światłami ze strachu puścił się w czasie jazdy i wylądował na masce pojazdu jadącego za nim. Podczas jazdy trzeba było być czujnym i szybko, reagować. Była też sytuacja, że kierowca się zatrzymał bo nas poznał, wykrzykiwał nasze nazwiska że powie naszym rodzicom, że w szkole opowie co robimy. Wtedy byliśmy trochę wystraszeni ale zabawa trwała dalej. Czasami ktoś się trochę poobijał, czasami trzeba był uciekać, ktoś tracił rękawiczkę albo trzeba było jakiegoś kierowcę obrzucać pigułami ze śniegu. "Poszukiwanie szczęścia dla niego samego nie daje nam nic poza znudzeniem, ponieważ szczęście można znaleźć tylko szukając czegoś innego niż szczęścia" autor Marcel Proust.

Tak spędzaliśmy zimowe wieczory na jednej z naszych zimowych zabaw podwórkowych.