028 - Ganianego po alejkach.

Kto dosiadł konia ten dosiadł wiatr (autor nieznany). Jedną z oryginalnych odmian naszych osiedlowych zabaw w ganianego było w ganianie się po chodnikach i alejkach na rowerach. Oryginalność jej polegała na sposobie i miejscu prowadzenia. Miejscem był teren pomiędzy budynkami pobliskiej uczelni. Osłonięty z trzech stron duży obszar, na którym był sznur chodników i alejek świetnie nadających się do jazdy po nich na rowerach, Poza alejkami rosło dużo zieleni krzewów, drzewek żywopłotów za którymi można się było ukrywać. Wybrałeś idealne miejsce - teraz musisz po prostu dobudować fundamenty (autor Henry David Thoreau).
Teren uczelni to było idealne miejsce do naszych do zabaw a jazda przy tym na rowerach to był oryginalny sposób tej zabawy zwłaszcza w tamtych czasach. Rowery wtedy były dostosowane do jazdy rekreacyjnej, turystycznej a nasze zabawy przypominały sporty ekstremalne, wyczynowe. Nie raz się zdarzało, że po takich zabawach ktoś musiał prowadzić rower do domu bo złamał ramę albo tak pokrzywił, z ósemkował koło, że dalsza jazda była już nie możliwa.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat.




Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Fotokielce Galeria Kielc. 



Podczas zabawy jeździliśmy na różnych rowerach. Prawie każdy na podwórku miał rower. Był to jeden z popularniejszych prezentów na komunię. Najpopularniejszy zaraz po zegarku. Rowery przez nas posiadane były przeważnie produkcji polskiej. Były to zazwyczaj składaki, kolarki, pelikany. Nieliczni mieli rowery typu BMX, to była taka parodia terenowego roweru ale dla nas marzenie. Głównie zabawa w ganianego odbywała się na składakach bo były najbardziej popularne i najwytrzymalsze. My podczas ganianego sprawdzaliśmy je do granic wytrzymałości. Raz kolega przyjechał ganiać się z nami na "Pelikanie" taki mniejszy nie składany rowerek, znacznie mnie wytrzymały. Pobawił się z nami z pół godziny i połamał ramę w dwóch miejscach. Innym razem ktoś chciał się z nami ganiać na kolarce szybko z ósemkował koło i było po zabawie. Podczas jazdy po krawężnikach, wyskokach w powietrze, gwałtownym przyspieszaniu i zwalnianiu rowery przechodziły testy wytrzymałości.



Czasami rowery były poskładane z kilku modeli nikogo to nie dziwiło. Takie składaki zazwyczaj były wytrzymalsze przez ich modernizacje i wzmocnienia. Najgorzej jak ktoś miał popsuty rower. Siedział na placu albo biegł za innymi którzy jeździli i krzyczał poczekajcie. Pieniądze szczęścia nie dają (powiedzenie ludowe). Szczęśliwi posiadacze rowerów, napisałbym jednośladów ale po naszych rowerach zostawały zazwyczaj dwa ślady pewnie dlatego, że prawie każdy miał spawaną ramę. umawiali się na placu na podwórku i grupą jechali na teren pobliskiej uczelni uczestniczyć w grach i zabawach. Na terenie uczelni odbywały się różne zabawy na rowerach. Jedną najbardziej popularną z nich była zabawa w ganianego Reguły były proste jedna osoba ganiała a reszta uciekała. Ganiający musiał za zadanie dotknąć przednim kołem uciekającego. Podczas tego dotknięcia często dochodziło do kontuzji i wypadków. Ato ktoś za mocno uderzył kołem innego uczestnika zabawy i razem lądowali na chodniku. A to ktoś z zaskoczenia uderzył w innego uczestnika i wjechał w niego rowerem z impetem co było bolesne. Ganialiśmy się na wnęce budynku gdzie wjazd był tylko z jednej strony. Stróżowi uczelni przeszkadzało, że podczas jazdy alejkami niszczyliśmy mu klomby, trawniki, kwiaty i żywopłoty. Systematycznie dzwonił kablować na nas na milicję. Fatalne ułożenie alejek z wjazdem tylko z jednej strony powodowało, że milicja jak zajechała nam drogę to wyłapywała nas wszystkich. Jak nas złapali to spuszczali nam powietrze z kół w rowerach, przeważnie w przednim kole. Jak tylko spuścili nam powietrze to pompowaliśmy je i jeździło się dalej. Jak przyjeżdżali drugi raz to wentylki nam zabierali a to już powodowało, że musieliśmy prowadzić rowery do domów. Samo ganianie było fajne. Nie fajne było prowadzenie roweru do domu na kapciach.  Kto nie ryzykuje ten nie ma (powiedzenie ludowe). W niedziele chyba stróż spał w pracy bo można było się ganiać cały dzień i milicja nie przyjeżdżała. Oczywiście na osiedlu, dookoła bloków po alejkach też się ganiało ale nie było tego elementu adrenaliny co na uczelni. Jeśli zbudowałeś zamek w chmurach, twoja praca nie pójdzie na marne (autor nieznany). Pewnego razu podczas zabawy w ganianego po alejkach uczelni podkablował nas struż. Milicja przyjechała po raz drugi byli bardzo wkurzeni, wyłapali nas prawie wszystkich. Ustawili nas w rzędzie i Pozabierali nam wentylki. Jeden kolega tak się zakamuflował w krzakach, że go nie znaleźli.Jego rower ocalał. Musieliśmy prowadzić rowery na flaku do domu. Milicjantom chyba zrobiło się nas żal bo podjechali do nas gdy szliśmy ulicą, prowadziliśmy jednoślady i oddali nam wentylki. Ale zobaczyli, że jeden kolega, ten co się ukrył w krzakach ma sprawny rower, napompowane oba koła i na nim jedzie obok nas. Chyba, żeby nam nie było przykro, dla żartu, temu koledze co jechał obok nas spuścili powietrze z obu kół. Po tym wszyscy prowadziliśmy rowery do domu.