020 - Chodzenie po dachach.

Chodzenie po dachach.  Odważny, to nie ten kto się nie boi (powiedzenie ludowe). Podczas mojego dzieciństwa i wieku nastolatka był pewien okres czasu, że wspólnie z kolegami z podwórka mieliśmy taką zajawkę, że chodziliśmy po dachach budynków. wchodziło się na dachy , bloków mieszkalnych, żłobka, przedszkola, szkoły, śmietnika, sklepu, biblioteki, tartaku, zakładu który produkował cukierki, jeszcze nie wybudowanego bloku na osiedlu. dachy garaży.



Jeśli był budynek i miał piorunochron lub rynnę to trzeba było na niego wejść. Cel takiego wchodzenia był przeróżny. Na niektórych się ganialiśmy jak: śmietnik, szkoła, przedszkole czy żłobek, a inne wchodziliśmy dla rozrywki, żeby tylko wejść z ciekawości. Na jeszcze inne czasami wpadała podczas gry piłka. Czasami, żeby sprawdzić kto się dyga lub boi wchodziliśmy na wysokie pobliskie budynki jak szkoła czy blok mieszkalny, żeby udowodnić kolegom swoją odwagę podchodziliśmy do krawędzi dachu patrząc w dół udawaliśmy, że nie boimy się wysokości. Pomysł z perspektywy czasu patrząc ryzykowny, nie do końca przemyślany. Nie wszyscy na podwórku chcieli podejmować to ryzyko wchodzenia na zadaszenia i podczas gdy grupa odważniaków realizowała swój cel reszta najczęściej zostawała na ziemi i obserwowała. Samo wchodzenie odbywało się w różny sposób. Gdy już weszliśmy na pokrycie budynku to odbywały się tam wygłupy, gry i zabawy. Na niektóre budynki wchodziliśmy rozrabiać jak zrzucanie ze świeżo wybudowanych bloków różnych przedmiotów typu cegły, beczki, deski itp. Na inne w celach poznawczych na przykład sprawdzać swoją odwagę.Wchodzenie na budynki bloków mieszkalnych pomimo włazów w klatkach nie było takie łatwe. Tylko niektóre klatki schodowe miały wejścia na dach i to nie wszystkie dało się otworzyć. Pewnego razu weszliśmy na dach bloku i za nami ktoś zamknął na właz na kłódkę. Zostaliśmy uwięzieni na dachu budynku. Był to wieczór i byliśmy strasznie przestraszeni, mając w perspektywie spędzenie nocy na dachu. Strach ma wielkie oczy (powiedzenie ludowe). Na szczęście na ten dach prowadziły jeszcze inne wejścia z sąsiednich klatek i jedno z nich było otwarte. Mieliśmy wtedy fart bo pewnego razu kolega został uwięziony na dachu budynku i krzyczał z góry do przechodniów żeby mu ktoś pomógł. Dopiero po kilku godzinach udzielono mu pomocy. Poza blokowiskami podczas wyciecze i wypraw zdobywaliśmy stropy innych budynków. Podczas jednej z wyprawy do fabryki cukierków i bieganiu po pokryciach budynków hall. kolega schodząc z zadaszenia po piorunochronie zerwał go i spadł na ziemię z wysokości kilku metrów. Spadający drut piorunochronu przewrócił poustawiane obok budynku szyby, które się potłukły i narobiły tyle hałasu że musieliśmy szybko uciekać. Zerwał na nogi pracowników zakładu, stróża i pilnujące fabryki psy. Pracownicy podbiegli do okien patrząc co się dzieje. Z za budynku dochodziło szczekanie psów a z daleka kuśtykał w naszą stronę jakiś facet z kijem.  Rzuciliśmy się do ucieczki, zaczęliśmy skakać z dachu na ziemie i zbiegać szybko po oknach w ścianie. Każdy uciekał jak mógł najszybciej. Udało nam się wtedy uniknąć złapania przez struża i kontaktu z psami. Ciekawym miejscem naszych zabaw parkourowych na blokowisku były małe daszki przed klatkami wykorzystywane przez nas na różne sposoby. Jednym z nich były skoki z daszku podczas kto dalej albo sytuacyjne skoki podczas gier i zabaw.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Osiedle, Bocianek Kielce.


Daszek zamocowany był nad drzwiami wejściowymi do klatek schodowych bloków, na wysokości jakieś trzy metry nad ziemią. Skakaliśmy z niego na zazwyczaj na trawę ale zdarzało się że ktoś nie pszycelował i lądował na asfalcie a to nie było już takie przyjemne. Skoki z daszku przed klatką polegały na oddaniu jak najdłuższego skoku w określony sposób. Kto poleci dalej wybijając się z wykroku alko ze złączonych nóg z jednej nogi, tyłem, przodem. Rodzajów było tyle co pomysłów. Lądowanie przeważnie odbywało się na trawie i to było w mirę bezpieczne bo było to miękkie podłoże i spadając w odpowiedni sposób zazwyczaj nic się nie działo. Gorzej było gdy ktoś nie wycelował z lądowaniem na trawnik i poleciał na asfalt. Lądowanie na takim podłożu bolało i kończyło się często kontuzjami stłuczeniami, zwichnięciami czy złamaniem. Poza lądowaniem na podłoży bardzo ważny był sposób lądowania przekonał się o tym mój kolega który, pewnego razu na początku wakacji założył się, że skoczy z daszku na trawę ale skok miał być na pięty. Skoczył, skutkiem tego obie nogi przez wakacje miał w gipsie. Ja raz podczas skoków z garażów zwichnąłem sobie staw skokowy i nadgarstek. Podczas naszych zabaw skocznościowych często dochodziło do mniejszych i większych urazów i kontuzji. Najczęściej podczas zeskakiwania. Ilość blizn i urazów świadczyła o męskości i odwadze. Chodzenie po dachach budynków nie było nam obce. Był to element naszych gier i zabaw podwórkowych. Podczas zabawy w ganianego wchodziliśmy na budynki żłobka, przedszkola, pawilonów sklepowych. Podczas zabawy w syfa biegaliśmy po dachach garaży. Jak wpadała nam piłka to musieliśmy wchodzić na zadaszenie szkoły czy żłobka. A dla fanu wspinaliśmy się na przeróżne konstrukcje. Kiedyś w dalszej okolicy była skocznia narciarska i podczas wyprawy rowerowej ktoś zapodał temat żebyśmy na nią weszli. Długo nas nie trzeba było namawiać weszliśmy na samą górę tej skoczni na taki daszek, my mówiliśmy taras widokowy.  Na osiedlu i w okolicy podwórka nie było dachu na który byśmy nie weszli.
 Fotografie z portalu facebook ze strony Grupa Kielce na przestrzeni lat