033 - Rzucanie pigułami z klatki schodowej.

Nie rób drugiemu co tobie nie miłe (powiedzenie ludowe). Koleją z zimowych zabaw rzutnych, była to chuligańska zabawa.


Polegała na rzucaniu z okna klatki kulkami ze śniegu w przechodniów. Lepiliśmy kilka piguł na podwórku przed klatką chodową bloku mieszkalnego. Wnosiliśmy na półpiętro gdzie otwieraliśmy okno na parterze. Tam wypatrywaliśmy naszej ofiary. Gdy już ktoś przechodził przed klatką chodnikiem to obrywał kulkami ze śniegu. Obrzucanym  przeważnie była przypadkowa osoba, zazwyczaj jakiś facet nie za młody i nie za stary czasami kobieta. Za trafiony cel przyznawaliśmy sobie punkty. Zazwyczaj jedna osoba jeden punkt, dwa punkty były wyjątkowo, na przykład gdy cel dostał i spadła mu czapka albo ktoś trafił w niesioną torbę lub siatkę. Po oddaniu rzutów kilkoma pigułami, szybko chowaliśmy się pod parapetem okna, tak żeby obrzucany nas nie zauważył i nie domyślił się skąd były oddana rzuty. Schowani pod parapetem słuchaliśmy czy czasami w poszukiwaniu nas nie wchodzi do klatki schodowej. Przeważnie osoba obrzucana zatrzymywał się na chwilę, popatrzyła po oknach, i szła dalej. Celem zabawy było zebranie jak najwięcej punktów za celne rzuty, już cztery punktów tworzyły słowo "Król" i mogły zakończyć całkowicie zabawę. Nasza zabawa była rozłożona w czasie bawiliśmy się tak przez kilka godzin robiąc przerwy i zmieniając klatki było to po to żeby uniknąć złapania i nieprzyjemności. Wygranie i zakończenie zabawy mogło nastąpić bardzo szybko albo bardzo wolno zależało to od częstotliwości oddawanych rzutów. Od tego kto przechodził przed klatką i jak celnie trafialiśmy. W starsze i młode osoby nie rzucaliśmy takie były nasze zasady. Starszych było nam szkoda a młodsze mogły nas złapać i wymierzyć karę. W naszej zabawie występował element ryzyka, wiązał się z konsekwencjami. Jeśli złapano by nas na tej zabawie, w najlepszym wypadku mogło to się skończyć łomotem od poszkodowanego w gorszym naskarżeniem do rodziców lub do szkoły, na milicje co robimy a tu konsekwencje były by wyższe. W dalszej kolejności po zakablowaniu nas mogło by to skutkować karami ze strony rodziców, szkoły, stróżów prawa, dzielnicowego. Społeczeństwo i instytucje państwowe jak szkoły w tamtych czasach działały bardzo prężnie jeśli chodzi o element wychowawczy. Obywatele, społecznie wręcz nadgorliwie włączali się w wydarzenia otaczające ich na co dzień. Na osiedlu nie brakowało też konfidentów, donosicieli, kapusiów, ludzi którzy współpracowali z milicją. Ludzie ci donosili ówczesnym władzom i instytucjom państwowym o wszystkim co się dzieje na terenie osiedla.  Ściany mają uszy (powiedzenie ludowe). Donosicieli osiedlowych bardziej interesowali dorośli niż my dzieci ale jeśli by mieli jakiegoś haka na dzieci to mogli by to wykorzystać przeciwko rodzicom. Zdarzały się na podwórku sytuacje, obecnie nie do pomyślenia. Podczas imprezy rodzinnej u kolegi w mieszkaniu na parterze. Przy otwartym balkonowym stał jakiś facet i cały wieczór coś notował, podsłuchiwał co mówią mieszkańcy i zapisywał. Facet stojący w niedzielę wieczorem pod otwartym balkonem i słuchający co ludzie w domu mówią,  wtedy dla nas ciekawe ale spotykane zachowanie. Inny facet wystawał całe dni na balkonie, obserwujący otoczenie przez lornetkę i robiący zdjęcia aparatem fotograficznym lub spacerujący po osiedlu z aparatem i robiący ludziom zdjęcia ludziom  stojącym w grupie. Na osiedlu nie brakowało takich nadgorliwców, donosicieli. Niektórych z nich znaliśmy z widzenia, trzeba było na nich szczególnie uważać. Przezorny zawsze ubezpieczony (powiedzenie ludowe). Podczas naszej zabawy w rzucanie pigułami z klatki był to dodatkowy element ryzyka występujący w tamtych czasach. Pewne dolegliwości panującego ustroju i zachowania niektórych ludzi, widzieliśmy na co dzień ale jako dzieci nie do końca je rozumieliśmy i się nimi nie przejmowaliśmy. Po prostu nas otaczały i byliśmy do nich przyzwyczajeni. Ryzyko podczas zabawy rzucanej pigułami z klatki schodowej było duże bo osoba obrzucana sama mogła wymierzyć nam sprawiedliwość lub na nas nakablować. Pewnego razu po oddanej serii rzutów usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do klatki. Dawniej w klatkach nie było domofonów i mógł wejść każdy. Nad wejściami do klatek schodowych znajdowały się betonowe daszki wielkości małego balkoniku. Była to nasza droga ucieczki. Gdy obrzucana osoba zobaczyła skąd padły rzuty i chciała nas złapać to najczęściej w poszukiwaniu sprawców kierowała się do pobliskiej klatki. Gdy usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi otwiera drzwi to wychodziliśmy na daszek. Na daszku spokojnie mieściło się kilka osób. W momencie gdy osoba była w klatce to my wtedy zeskakiwaliśmy na ziemię i uciekaliśmy w osiedle. Trzeba było w odpowiednim momencie wyjść na daszek, żeby cel nas nie złapał w klatce, ani przed nią. Pewnego razu po oddanych rzutach schowaliśmy się pod parapetem gdy po chwili usłyszeliśmy dźwięk otwierających się drzwi. W popłochu weszliśmy na daszek  po zeskoczeniu okazało się że to sąsiadka wychodziła z domu na półpiętrze. Innym razem podczas ucieczki, gdy już zeskoczyliśmy przed klatkę, ku naszemu zdziwieniu, facet którego obrzucaliśmy, stał obok i patrzył się na nas ze zdziwieniem, jak na idiotów. Idiotów nie sieją, sami się rodzą (powiedzenie ludowe). Okazało się, że do klatki weszła sąsiadka, której nie zauważyliśmy a w tym czasie facet stał pod klatką i wypatrywał po oknach, skąd padały rzuty. Gdy któraś z obrzucanych osób zorientowała się, że rzuty padały z klatki i weszła do niej, wtedy my uruchamialiśmy nasz plan ucieczki po daszku. Innym razem przed klatką przechodziła kobieta z parasolką. Padła naszym celem. Po obrzucaniu jej, wyszliśmy z klatki nie zachowując ostrożności szliśmy w rupie chodnikiem gdy ta kobieta przechodząc obok nas, złożyła parasol i zaczęła nim okładać pierwszego z brzegu kolegę. Sama postanowiła wymierzyć nam sprawiedliwość. Odpłacić pięknym za nadobne (powiedzenie ludowe). W pewnym okresie mojego dzieciństwa zabawa w rzucanie pigułami z okna w przechodniów była jedną z naszych ulubionych podwórkowych, zabaw zimowych. Zawierała element ryzyka i rywalizacji. Ryzykiem była możliwość poniesienia konsekwencji za nasze chuligańskie wybryki a rywalizacją dążenie do wygrania. Zdarzało się, że czasami trzeba było uciekać w osiedle, Brać nogi za pas (powiedzenie ludowe),  że ktoś czasami oberwał po głowie, a to ktoś podczas zeskakiwania z daszku doznawał kontuzji. Zawsze na koniec było zadowolenie bo ktoś wygrywał całą grę podczas której była fajna zabawa. Zaprzestaliśmy jej, gdy w szkole zaczęła o nią wypytywać pedagog. Pytała wszystkich czy nie wiedzą, kto rzuca pigułami z klatek schodowych na osiedlu w przechodniów. Zapewne wiedziała dobrze, że to my robimy, od osiedlowych kapusiów ale nie miała na to dowodów. Gdy zrobił się szum w szkole o rzucanie pigułami w przechodniów wtedy skończyliśmy nasze zabawy, cóż takie to były wtedy czasy. 
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Kielce na przestrzeni lat