038 - Skamieliny


Tylko w sobie sam każdy nosi swój skarb i tam źródło znajduje natchnienia (autor Socrates). Kolejną z naszych z przygodowych zabaw podwórkowych było szukanie skamielin.


Celem zabawy były wyprawy i poszukiwanie kamieni w których pod wpływem czasu zachowały się szczątki organizmów, owadów, roślin, mięczaków.
 

 


Miejscem naszych poszukiwań były położone w  pobliżu naszego osiedla pola, łąki na ogródki działkowe, zlokalizowane od południowej strony osiedla poza dwupasmową ulicą. Ogródki oddalone były od naszego placu zabaw o jakiś kilometr to było kilka minut marszu pieszo. Wybraliśmy pobliskie działki jako teren naszych poszukiwań ponieważ któregoś dnia podczas zabawy kolega znalazł na nich ciekawą skamieniałość.
Foto z portalu społecznościowego facebook ze strony Fotokielce Galeria Kielc. 

Pewnego dnia w ramach zabijania wolnego czasu, tak jak to robiliśmy na co dzień,  szwendaliśmy się po okolicznych łąkach, polach i ogródkach. Z nudów rzucaliśmy do okoła siebie tym co znaleźliśmy pod nogami. To były: patyki, kamienie co popadło. Podczas przemierzania jednego z ogródków rzucaliśmy do siebie kamieniami i jeden z kolegów podczas tej zabawy znalazł "dziwny" kamień. Pochwalił się nam swoim znaleziskiem. Zaczęliśmy oglądać kamień i zauważyliśmy, że w kamieniu odciśnięta jest muszla. Nazwaliśmy ten kamień kamienna skamielina. Zafascynowani jego oryginalnym wyglądem zaczęliśmy w pobliżu szukać podobnych. Znaleźliśmy jeszcze kilka takich okazów z odbitymi skorupiakami. Pierwsze koty za płoty  (powiedzenie ludowe). Tego dnia, po przypadkowym odkryciu podjęliśmy poszukiwania skamienielin. W kolejnych dniach chodziliśmy po terenie pobliskich ogródków w celu kolejnych poszukiwania. Liczyliśmy na to, że uda nam się odnaleść kolejne skamieliny i się nie pomyliliśmy Znajdując kamienie z odciśniętymi w nich skorupiakami, roślinami i muszlami byliśmy zachwyceni. Zaskoczyła nas ilość znajdowanych okazów, czasami po kilkanaście sztuk. Bardzo nas te poszukiwania wciągnęły i postanowiliśmy z kolegami z podwórka częściej je organizować i lepiej się do nich przygotowywać. Wzorując się na opowiadaniach z ksiązek przygodowych i filmów dokumentalnych na nasze wyprawy szliśmy wyposażeni jak na poszukiwania archeologiczne tylko sprzęt i wyposażenie mieliśmy trochę prowizoryczne. Obwieszeni w teczki, modne w tamtych czasach raportówki szkolne podążaliśmy na nasze eskapady. W teczkach nosiliśmy łopatki, którymi kopaliśmy ziemię podczas poszukiwań. Pędzle malarskie do czyszczenia znalezionych okazów. Młotki ślusarskie do rozłupywania kamieni. Nasz sprzęt archeologiczny przeważnie pochodził z komórek lokatorskich naszych rodziców. Braliśmy ze sobą prowiant: wodę do picia, herbatę i kanapki których nigdy nie jedliśmy bo na działkach rosło tyle warzyw i owoców, że nie szło ich przejeść. Obowiązkowym gadżetem podczas wypraw była mapa miasta, za bardzo nie wiem po co ona nam była, ale zawsze ją mieliśmy w teczkach. Pewnego razu jeden z kolegów zabrał na poszukiwania pędzel malarski, "ławkowiec" i naraził się na pośmiewisko. Braliśmy ze sobą ale małe pędzle a nie duży pędzel do gruntowania. Ten kolega szedł z nami po raz pierwszy. Osoby które szły po raz pierwszy zawsze "wkręcaliśmy", robiliśmy im różne żarty. Powiedzieliśmy mu, żeby wziął ze sobą na wyprawę pędzel ale celowo nie powiedzieliśmy mu jaki on ma być. Kolega wziął z piwnicy największy pędzel myślał, że duży będzie odpowiedni. Śmialiśmy się z tej sytuacji niesamowicie, gdy każdy z poszukiwaczy wyjął torby mały pędzelek a kolega wyciągnął z raportówki wielkiego kolosa, którym by można wysprzątać połowę ogródków. Innym razem kolejny kolega, podczas swojej pierwszej wyprawy wziął ze sobą na prowiant, pęto kiełbasy. Gdy doszło do posiłku i każdy z uczestników wyjął kanapki, On wyjął z raportówki kawał kiełbasy tak duży że starczyłby do nakarmienia kilku osób. Śmialiśmy się z niego, że zabrał z domu kiełbasę, która była przeznaczona dla całej rodziny na tydzień i jak wróci dostanie lanie od rodziców. Pewnego razu powiedzieliśmy koledze, żeby zabrał ze sobą duże metalowe wiadro. Wmówiliśmy mu, że będziemy jak poszukiwacze złota, płukali skamieliny w wodzie. Żadnego płukania nie było a kolega, biedaczek cały dzień chodził po działkach nosząc ciężkie metalowe wiadro. Podobnych śmiesznych sytuacji było bardzo dużo wynikających z niedoinformowania nowych uczestników lub celowym wprowadzeniu ich w błąd. Specjalnie nowym osobom mówiliśmy tylko ogólne informacje. Jeśli ktoś, nie dopytał to robił gafy z doborem rzeczy lub z zachowaniem a my mieliśmy wtedy dobry ubaw. Kiedy już w dniu wyprawy mieliśmy ustalony skład uczestników wyruszaliśmy na poszukiwania. Takie ekspedycje przeważnie trwały kilka godzin, do obiadu czasami do wieczora z przerwą na obiad. Po kilku godzinach poszukiwań udawało nam się znaleźć kilka do kilkunastu okazów. Liczyło szukanie, element zabawy i przygody a nie do końca co znaleźliśmy. Chodziliśmy na ogródki działkowe tak często jak to było możliwe i spędzaliśmy na nich tyle czasu że niektórzy działkowicze pierwsi mówili nam dzień dobry. Też się zdarzyło, że niektórzy działkowicze nas przeganiali myśląc, że przychodzimy kraść i wyjadać owoce, a też tak było. bo przy okazji poszukiwań gdy wpadły nam w ręce dojrzałe owoce to nie zostawialiśmy ich tylko przeważnie wyjadaliśmy wszystkie bardziej okazałe. Trzeba było czujnie prowadzić poszukiwania i poruszać się po terenach ogródków uważając na działkowców. Nie raz nas przeganiali. Pewnego razu prowadziliśmy poszukiwania na jednej z działek gdy podczas kopania w ziemi natknęliśmy się na gruby, sparciały, materiałowy worek. Zbiegliśmy się wszyscy poszukujący. Podnieceni znaleziskiem zaczęliśmy wszyscy kopać dookoła miejsca żeby okopać ten worek. Zafascynowani znaleziskiem zaczęliśmy snuć plany co to może być. Wszyscy zaczęli mówić o skarbie, złocie, diamentach zakopanych w worku o pieniądzach ile to jest warte i na co te pieniądze wydamy. Po długich pracach wykopaliśmy worek. Było to nieduże zawiniątko częściowo poszarpane. Jeszcze jak było w ziemi ktoś odsłonił materiał i naszym oczom ukazały się szczątki jakiegoś zdechłego zwierzęcia,  To były szczątki zdechłego zwierzęcia, owiniętego workiem i zakopanego w ziemi. Wyglądało to bardzo nie fajnie i strasznie cuchnęło i pełno w nich było robaków. Po tym odkryciu tego dnia nikt nie miał ochoty na dalsze poszukiwania i jedzenie posiłku. Zniesmaczeni znaleziskiem w tym dniu zakończyliśmy naszą wyprawę. W kolejnych dniach chodząc na poszukiwania braliśmy pod uwagę możliwość znalezienia takich nieciekawych rzeczy. Innego dnia kolega znalazł zakopany w ziemi wazon. Wazon był gliniany, kolorowo zdobiony i wyglądał na bardzo stary. Snuliśmy teorie o starożytnej wazie, takiej jak lampa Aladyna. Pocieraliśmy ją wypowiadając życzenia ale nic niezwykłego się nie działo. Po oczyszczeniu wazy z ziemi naszym oczom ukazał się napis zdiełano w CCCP to znaczyło, że to był współczesny wazon wyprodukowany w ZSRR.


Nie wszystko złoto, co się świeci  (powiedzenie ludowe). Przez pewien okres wakacji chodziliśmy co dziennie na działki, na poszukiwania skamielin i skarbów. W tych wyprawach nie chodziło  tylko o znalezienie czegoś  w ziemi ale o same wyprawy, poszukiwania, przygodę i dobrą zabawę. 


Po pewnym czasie minął nam zapał poszukiwaczy i zaprzestaliśmy wypraw. Nasze ekspedycje poszukiwawcze z dzieciństwa zaowocowały w przyszłości tym, że jeden z kolegów poszedł do szkoły o profilu geologicznym. Jeszcze w późniejszych latach wiele razy organizował wyprawy poszukiwawcze ale już w różne miejsca kraju. Współczesną odmianą tej zabawy jest Geocaching gra terenowa użytkowników odbiorników GPS, polegająca na poszukiwaniu skrytek ukrytych przez innych uczestników zabawy. Nasza zabawa polegała na szukaniu kamieni chodząc po okolicznych działkach. Geocasching polega na szukaniu skrzynek przy użyciu współczesnej technologii. Celem obu jest dobra zabawa przebywając wspólnie w gronie znajomych.
Obecnie tak wyglądają ówczesne tereny ogródków działkowych, miejsc naszych wypraw.
Film Pana Zbigniewa Kowalczyka facebook: Kieleckie jakie cudne.


Z naszej dziecięcej wyobraźni wyglądało to, że chodziliśmy na poszukiwania jak prawdziwi archeolodzy.